Jerzy Janowicz: To była nasza jedyna szansa na zakończenie meczu

Jerzy Janowicz wywalczył decydujący punkt, dzięki któremu reprezentacja Polski pokonała Słowenię w ramach rozgrywek I Grupy Strefy Euro-afrykańskiej Pucharu Davisa.

Dominika Pawlik
Dominika Pawlik

Reprezentacja Polski po sobotniej porażce w grze podwójnej, w niedzielę musiała wywalczyć trzeci punkt, by awansować do kolejnej rundy i zagrać z RPA. - To było bardzo trudne spotkanie, przed meczem wiedziałem, że to nasza jedyna szansa na zakończenie tego meczu, bo okazało się, że Kubot ma skręconą kostkę. Zemlja grał w pierwszym secie solidnie i prawie nie robił błędów i całe szczęście, że udało mi się wygrać tego tie breaka, w dwóch kolejnych setach grałem dużo lepiej - powiedział Jerzy Janowicz, który pokonał Grega Zemlję bez straty seta.

Polski tenisista nie chciał oceniać, który mecz był lepszy w jego wykonaniu, czy ten z Kavciciem czy Zemlją. - Tenisowo nie jestem w szczycie formy, cały czas odczuwam kłopoty w przygotowaniach. W grudniu rozchorowałem się na dwa tygodnie, ale najważniejsze jest to, że głowa była gotowa do grania - wyjaśnił Łodzianin. Polacy byli zachwyceni atmosferą panującą w Hali Stulecia podczas pojedynku Polska - Słowenia. - Dzisiaj było fenomenalnie, to była największa frekwencja w historii rozgrywek Pucharu Davisa. Nigdy tylu Polaków nie stało za mną na korcie, więc fantastycznie się grało z taką publicznością i mam nadzieję, że będę miał okazję jeszcze nie raz grać przy tak wiernych kibicach - cieszył się tenisista, który po raz pierwszy wystąpił w reprezentacji w roli rakiety numer jeden. - Nie czuję się liderem, ale zwykłym zawodnikiem. W naszej drużynie jest czwórka liderów, każdy jest bardzo ważny i ma na swoich barkach ogromną presję, każdy mecz jest bardzo ważny, a my mamy wspólny cel. Do pomocy mamy kapitana, to jest nasza głowa - wyjaśnił Janowicz.

Tuż po meczu Łukasz Kubot chciał podziękować publiczności za doping, ale przeszkodził mu w tym Janowicz, krzycząc "How many times?", nawiązując do sytuacji z meczu z Somdevem Devvarmanem w II rundzie Australian Open. - Jestem specyficzną osobą i nie będę takich rzeczy traktował poważnie. Wyrwałem mikrofon i powiedziałem, co miałem do powiedzenia i tyle - śmiał się polski tenisista.

Janowicz bardzo docenił doping publiczności oraz swoich kolegów z drużyny. - To oczywiste, że jeśli ma się wsparcie swojej drużyny nie tylko w sercach, ale da się to zauważyć podczas ich odgłosów i krzyków, to gra się jeszcze lepiej. Każdy z nas daje z siebie 110% podczas swoich meczów, jak i podczas meczów kolegów. Takie wsparcie jest bardzo mile widziane - zapewnił zawodnik.

Po meczu Janowicz mroził ramię, ale na szczęście okazało się, że to nie był żaden uraz, którego nabawił się podczas meczu z Zemlją. - Przy moim stylu gry, gdzie serwuję regularnie powyżej 220 km/h, gram dynamicznie bekhendy i forhendy, należy dbać cały czas o tą rękę, więc takie mrożenie jest ogólnie wskazane, by uniknąć stanów zapalnych czy naderwań. To była prowizorka - uspokajał łodzianin.

Następne tygodnie będą dla najlepszego polskiego singlisty bardzo pracowite. - Plany są następujące: Rotterdam, Marsylia, Indian Wells, Miami. Dalej nie wiem - pewności nie mam, bo wyjazd do USA będzie długi, więc na razie nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Na pewno będę podróżował z Kimem Tiilikainenem i może od czasu do czasu z Radkiem Szymanikiem - przedstawił swoje plany Janowicz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×