Powiedziała, że zdecydowała się na start w ostatniej chwili i zapytała czy nie zagram z nią debla. Na ferie nigdzie nie wyjeżdżałam, a Sopot zimą ma swój urok. Pomyślałam, dlaczego nie. Wsiadłam w pociąg, na miejscu kupiłam jednorazową licencję i po raz kolejny wystartowałam w barwach UKT Radość 90. Oczywiście tylko w grze podwójnej. Singiel po takiej przerwie to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
Gospodarzem HMP był w tym roku Sopocki Klub Tenisowy. Turniej rozegrano na tzw. "starej" hali. Pierwsze zaskoczenie - zmieniona nawierzchnia. Wymieniono dywan na nowy, wolniejszy, z niskim kozłem. Położony bezpośrednio na parkiecie, więc twardy, dosyć specyficzny. Miejscowi zawodnicy, przynajmniej na początku, mieli sporą przewagę nad resztą. Na miejscu spotkałam kilkoro starych znajomych, ale odniosłam wrażenie, że "świeżej krwi" było jednak więcej. Zresztą dla tych nowych twarzy to ja musiałam być "pieśnią z zamierzchłej przeszłości". Zdecydowanymi faworytkami do wygranej u kobiet były Sylwia Zagórska (AZS Poznań), Katarzyna Kawa (AZS Poznań) oraz Natalia Kołat (SKT Szczecin). U mężczyzn stawka także była wyrównana, ale wśród kandydatów do końcowego zwycięstwa najczęściej byli wymieniani Grzegorz Panfil (KS Górnik Bytom), Andriej Kapaś (AZS Poznań) i Piotr Gadomski (AZS Poznań).
W pierwszych rundach nie doszło do zbyt wielu niespodzianek. W drugiej najciekawsze było spotkanie pomiędzy Zagórską a Anną Korzeniak (KS Grzegórzecki Kraków), która wróciła do grania po długiej przerwie spowodowanej kontuzją. Zwyciężyła Sylwia 7:5, 7:6, pomimo że Korzeniak w obu setach prowadziła 5:2. Z młodych gniewnych bardzo dobrze spisała się 16-letnia Aleksandra Buczyńska (RKT Return Radom), która doszła do ćwierćfinału. Przegrała tam dopiero z faworytką gospodarzy, rozstawioną z "czwórką" Magdaleną Stencel (SKT Sopot). Tenisistka z Sopotu rundę wcześniej gładko ograła świeżo upieczoną mistrzynię Polski juniorów, Magdalenę Fręch (ŁKT Łódź). Buczyńska miała w tym pojedynku swoje szanse, których niestety nie wykorzystała. W końcówce więcej opanowania wykazała Stencel i to ona zwyciężyła 7:6 w trzecim secie.
Najlepszym pojedynkiem kobiecego turnieju była ćwierćfinałowa batalia pomiędzy Kołat i Kawą. Pierwszy set to był popis gry Kasi, która błyskawicznie zapisała go na swoim koncie 6:1. W drugim Natalia zaczęła lepiej serwować, wydłużyła piłkę, mecz zrobił się zacięty. W końcówce mniej błędów popełniła szczecinianka i to ona cieszyła się z wygranej. W trzeciej odsłonie meczu obie tenisistki starały się trzymać swój serwis. Przy stanie 5:4 dla Kawy moment słabości miała Natalka, która w swoim gemie serwisowym przegrywała już 0-40. Zdołała jednak obronić trzy piłki meczowe i wyrównać stan trzeciego seta na 5:5. Tenisistka poznańskiego AZS-u wygrała jednak swoje podanie i Kołat ponownie musiała serwować, żeby pozostać w meczu. Kawa wywalczyła kolejne piłki meczowe, ale nie potrafiła ich wykorzystać. Dopiero przy bodajże siódmej, zagrała na tyle agresywnie, że Kołat nie dała rady przebić kolejnej piłki w kort.
W półfinałach zameldowały się pierwsza i druga rozstawiona oraz dwie reprezentantki gospodarzy. O tym, że miejscowe były niezwykle groźne, przekonałam się na własnej skórze w ćwierćfinale gry podwójnej. W pierwszym secie Marta Lewandowska i Magda Stencel wręcz nas zdemolowały - udało nam się ugrać jednego gema. Z czasem przyzwyczaiłyśmy się do specyficznego odbicia piłki i doprowadziłyśmy do trzeciego seta. Z kortu zeszłyśmy zwycięskie tylko dzięki lepszemu opanowaniu w końcówce super tie breaka.
W pierwszym półfinale gry pojedynczej Zagórska pewnie pokonała Lewandowską. Przed drugim półfinałem zastanawiałam się, która z tenisistek ma większe zdolności do regeneracji, bo zarówno Kawa jak i Stencel solidnie musiały się napracować w swoich poprzednich meczach. Odrobinę mniej zmęczona okazała się Kawa i to ona dołączyła do "Zagóry" w finale.
U mężczyzn faworyci dosyć łatwo wygrywali swoje mecze i wszyscy znaleźli się w ćwierćfinałach. Najwięcej emocji w tej fazie turnieju wzbudzał mecz pomiędzy Markiem Pokrywką (KKT Wrocław) a Wojciechem Lutkowskim (KT Legia). Był to rewanż za zeszłoroczny półfinał HMP w Łodzi. Tamten pojedynek odbił się głośnym echem w polskim środowisku tenisowym. Trwał ponad cztery godzinny, a wymiany, po których zawodnicy padali wyczerpani na kort, nadal krążą w internecie. Tym razem obyło się bez takich dramatów. Rok temu wygrał Pokrywka, teraz górą był Lutkowski w dwóch setach. W półfinałach bez większych emocji. Grzesiek Panfil pokonał swojego deblowego partnera Andrieja Kapasia 6:4, 6:4. "Kapa" prowadził w drugim secie już 4:1, ale od tego momentu nie był w stanie już wygrać ani jednego gema. W drugim półfinale Gadomski ograł Lutkowskiego 6:2, 6:3.
Po półfinałach singla rozegrane zostały finały gry podwójnej. Najpierw męski, w którym doszło do małej niespodzianki. Panfil/Kapaś ulegli 6:7, 2:6 parze Gadomski/Smoła. Potem przyszedł czas na nasz finał. Po drugiej stronie stanęły Kasia Kawa i Sylwia Zagórska. Mecz był wyrównany, obie pary trzymały pewnie swoje serwisy. O losach zwycięstwa zadecydowały pojedyncze chwile słabości, które niestety przydarzyły się nam. Mecz stał na niezłym poziomie, praktycznie nie było piłek za darmo i nieliczni kibice, którzy zdecydowali się pozostać na trybunach, chyba nie byli zawiedzeni. Wynik 4:6, 3:6 ujmy na honorze nie przynosi.
Ostatniego dnia mistrzostw do rozegrania pozostały decydujące mecze w grze pojedynczej. U kobiet Kasia Kawa pokonała Sylwię Zagórską 6:2, 6:3. Z pojedynku finałowego, jak i całego turnieju, była bardzo zadowolona: - Finał od początku miałam raczej pod kontrolą. Na początku drugiego seta straciłam trochę koncentrację i przegrywałam już 0:3. Na szczęście udało mi się wrócić do meczu i wygrałam sześć gemów z rzędu. Myślę, że kluczem do sukcesu było to, że od początku wywierałam dużą presję na Sylwię, a ona nie mogła tego dnia skutecznie się przeciwstawić. Turniej był naprawdę ciężki, szczególnie ćwierćfinałowy mecz przeciwko Natalce. Osiem meczy w sześć dni naprawdę weszło mi w nogi. W ten sposób Kasia Kawa obroniła tytuł halowej mistrzyni Polski.
U mężczyzn walki było trochę więcej, ale mecz również zakończył się w dwóch setach. Panfil pokonał Gadomskiego 6:4, 6:4. Grzesiek przyjechał do Sopotu przede wszystkim po to, żeby zagrać kilka spotkań w warunkach turniejowych. Udało mu się wygrać i z tego był bardzo zadowolony. Przyznał również, że w finale rozegrał najlepszy mecz w całej imprezie. Świetnie serwował i wspaniale returnował, co było kluczem do końcowego zwycięstwa.
Kolejne halowe mistrzostwa Polski się zakończyły. Miło było znowu poczuć turniejową atmosferę. Spotkać znajomych, porozmawiać, pójść całą paczką na kolację. Nawet długie siedzenie w hali i czekanie na własny mecz nie było tak nużące jak kiedyś. Zawsze można było pokibicować koleżankom, nawet jeśli wcześniej sprzątnęły ci one złoty medal sprzed nosa. Zwycięzcy na pewno zadowoleni z wygranej, ale czy zmieni ona jakoś ich życie i kariery? Raczej wątpię. Mistrzostwo nie przyniesie im przełomu ani pod względem sportowym, ani finansowym czy medialnym. Na pewno dla niektórych medal mistrzostw Polski jednak coś znaczy. Ja w każdym razie wracam do domu szczęśliwa, bo ze srebrnego medalu jestem dumna.
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!