Przyznam szczerze, że niezbyt bacznie śledziłem to, co w ostatnich tygodniach odbywało się w Indiach, w ramach Champions Tennis League. Wychodzę z założenia, że oglądając spotkania tenisowe przez kilka lub nawet kilkanaście godzin dziennie od stycznia do listopada, można "najeść się" tenisem do syta, a grudzień to czas, w którym należy to wszystko "przetrawić". Rozgrywki International Premier Tennis League w większym stopniu przykuwają moją uwagę, a najchętniej włączam telewizor, gdy na korcie pojawiają się legendy, ponieważ zawsze miło jest ponownie ujrzeć w akcji tenisistów, których podziwiało się, będąc nastolatkiem.
[ad=rectangle]
Początkowo na International Premier Tennis League i Champions Tennis League patrzono spode łba. W rozbudowanym do granic wytrzymałości kalendarzu rozgrywek ATP i WTA grudzień od zawsze był miesiącem, w którym tenisiści odpoczywali na urlopach i szykowali formę na nowy sezon. Tymczasem Mahesh Bhupathi i Vijay Amritraj, przy wsparciu hojnych sponsorów, wpadli na pomysł, iż stworzą nowe rozgrywki i zwerbują - mając ku temu oczywiście odpowiednie argumenty finansowe - do udziału w nich największych z największych.
Aby zachęcić ikony białego sportu do występu w IPTL i CTL, trzeba było stworzyć unikalny format rozgrywki. Mało kto zgodziłby się, aby w grudniu grać dzień po dniu w klasycznej formule do dwóch wygranych setów. I tak zaczęło się wielkie majstrowanie. Wymyślono nietypowy format rozgrywania spotkań: set, w którym tie break rozgrywa się przy stanie 5:5, i to na czas (pięć minut), brak gry na przewagi czy brak netów.
Kibicom i tenisistom "tenis błyskawiczny" bardzo przypadł do gustu. I o ile taki format rozgrywania pojedynków pokazowych jest na pewno dużym uatrakcyjnieniem, to już opinie, by zasady panujące w IPTL przenieść do głównego cyklu, wzbudzają niepokój. Jednym z pierwszych, którzy pokusili się o taką tezę, jest Boris Becker. Obecny trener Novaka Djokovicia, często podkreślający jak bardzo zapracowanym jest człowiekiem, dziwnym trafem znalazł czas, aby obejrzeć kilka gier w IPTL i od razu stwierdził, że ta formuła jest przyszłością białego sportu.
W wywiadzie dla tz.de Becker powiedział, że zarówno brak gry na przewagi w gemie, jak i likwidacja netu - co było już testowane w Challengerach i nie spotkało się z aprobatą ze strony tenisistów - powinny zostać wprowadzone w rozgrywkach ATP World Tour. Bardzo chwalił również obowiązujący w IPTL Power Point (trener drużyny przed rozpoczęciem wymiany rzuca czerwony ręcznik i wówczas rozgrywany punkt ma podwójną wartość) oraz groteskowy tie break. - To są bardzo interesujące kwestie i być może powinniśmy podążyć właśnie w takim kierunku – stwierdził słynny niemiecki tenisista.
Z jednym stwierdzeniem Beckera nietrudno się zgodzić. W rozgrywkach IPTL obowiązuje czas 20 sekund pomiędzy kolejnymi punktami. Jeżeli tenisista go przekroczy, obwieszcza to sygnał dźwiękowy i nieważne, czy dany gracz nazywa się Maria Szarapowa, czy Treat Huey, traci punkt. W głównym cyklu bywa z tym różnie i wszystko pozostaje w gestii sędziego, co powoduje, że są równi i równiejsi. Maszyna jest bezwzględna i nie obchodzi ją, że zawodnik nie wyrobił się regulaminowym czasie, bo akurat po raz któryś poprawiał włosy.
Tenis jest jedną z nielicznych dyscyplin sportu, w zasady której przez lata nie ingerowano. Jedyną nowinką, bez której obecnie nie wyobrażamy sobie pojedynku tenisowego, było wprowadzenie w latach 70. XX wieku tie breaka. Stało się to na wyraźnie życzenie coraz chętniej transmitującej tenis telewizji. Twórca tie breaka, James van Alen, zapisał się w historii białego sportu w nie mniejszym stopniu niż major Walter Clopton Wingfield, który w 1873 roku jako pierwszy na świecie spisał zasady gry w lawn tennis - jak wówczas była nazywana ta dyscyplina sportu - nadając jej grecką nazwę sphairistike.
Mało który sport przez lata ostał się w tak niezmienionej formule jak tenis. W wielu dyscyplinach zmiany wymusiła telewizja. Oczywiście w niektórych sportach modyfikacje wyszły na plus. Jak choćby w siatkówce, która dzięki likwidacji zasady, że punkty zdobywa się przy własnym serwisie, zmienionym formacie punktacji, mówiącym, iż seta wygrywa zespół, który jako pierwszy zdobędzie 25, a nie 15 punktów, oraz wprowadzeniu pozycji libero, stała się sportem dynamiczniejszym i o wiele łatwiejszym w odbiorze dla widzów.
Ale też nietrudno znaleźć przykłady sportów, którym zmiany wyraźnie zaszkodziły. Skoki narciarskie - na pierwszy rzut oka dyscyplina najbardziej wymierna i łatwa w zrozumieniu, po zastosowaniu wymuszonych przez stacje telewizyjne przeliczników stała się swoistym dziwolągiem. Bo najlepszy jest teraz nie ten, kto skoczy najdalej i w najpiękniejszym stylu. Ze szkodą dla widowiska wyeliminowano nieodłączny w sporcie element szczęścia.
Bhupathi i Amritraj zacierają ręce, liczą dochody i myślą o ekspansji swoich rozgrywek. Cieszą się też tenisiści, bo występy w IPTL czy CTL nie kosztują ich wiele wysiłku, za to mogą solidnie zarobić. Co gorsza, Hindusi nie są jedynymi, którzy zaczęli kombinować przy tenisie. Swój pomysł mają również Australijczycy, którzy 12 stycznia zorganizują pokazowy mecz Rogera Federera z Lleytonem Hewittem w podobnej formule jak w IPTL, z tym że spotkanie będzie rozgrywane do trzech wygranych setów, a partię wygra ten, kto jako pierwszy zapisze na swoim koncie cztery gemy (tie break nastąpi przy stanie 3:3).
- Ten format zrewolucjonizuje naszą dyscyplinę - mówi prezes Tennis Australia, Craig Tiley. - Udowodniliśmy, że w tenisie jest miejsce dla takich rozgrywek, jak IPTL - uśmiecha się Bhupathi. A nam pozostaje na to majstrowanie przy tenisie patrzeć z niepokojem. Bo chyba nie chcielibyśmy, aby w przyszłości o mistrzostwie wielkoszlemowym zadecydował trafiony po taśmie as serwisowy w ostatniej sekundzie pięciominutowego tie breaka.