Wielkie Księstwo Luksemburga. Jedno z najmniejszych państw Europy, zajmujące powierzchnię 2586 km². Spośród nieco ponad 500 tys. mieszkańców trudno znaleźć sportowca najwyższej klasy. Oczywiście, każdy fan sportu zna fantastycznych kolarzy, braci Schlecków - Andy'ego i Francka, który w 2010 roku wygrał Tour de France. Znaną postacią jest też Marc Girardelli, dwukrotny wicemistrz olimpijski w narciarstwie alpejskim. Jest także ktoś, kto zbliża się już do kresu swojej przygody z zawodowym sportem, ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
[ad=rectangle]
Kariera Gillesa Mullera, bo o nim mowa, to historia wzlotów i upadków. Luksemburczyk już w latach juniorskich pokazywał swój niezwykły potencjał. Był liderem juniorskiego rankingu, a w 2001 roku wygrał US Open do lat 18 i zagrał w finale Wimbledonu. Muller przebojem wszedł do zawodowych rozgrywek. W 2004 roku dotarł do finału turnieju w Waszyngtonie, pokonując w półfinale Andre Agassiego. Rok później, w dwóch kolejnych wielkoszlemowych startach (Wimbledonie i US Open) wygrywał z Rafaelem Nadalem i Andym Roddickiem. To wówczas określono go mianem "Luksemburskiej Armaty", ale jego przyjaciele nazywają go nie inaczej, jak "Mulles".
Muller błyskawicznie zwrócił na siebie uwagę. Nie tylko dlatego, że tenisista z Luksemburga w rozgrywkach ATP World Tour to swego rodzaju egzotyka. Ze względu na swój styl gry - potężny serwis, fantastyczny forhend i genialne czucie przy siatce, szczególnie na szybkich nawierzchniach, był rywalem groźnym dla każdego. Prognozowano mu szybki rozwój i walkę o najwyższe cele.
Mieszkaniec Leudelange nie przebił się tak wysoko, jak sądzono. Nie stał się jedną z czołowych postaci męskich rozgrywek, choć niemal cały czas był notowany w Top 100 rankingu ATP. Prócz braku odpowiednich predyspozycji, uniemożliwiły mu to także lata, w których rywalizował. Pierwsza dekada XXI wieku, gdzie poziom męskiego tenisa był niebotyczny, a w rozgrywkach ATP World Tour rywalizowała większa ilość fantastycznych tenisistów, którzy nie wychodzili na kort tylko po to, aby oddać hołd wielkim mistrzom. Swoją rolę odegrały również kontuzje.
Muller na kilka sezonów zniknął z wielkiej sceny tenisa. Przypomniał o sobie w ulubionym US Open. W 2008 roku na kortach Flushing Meadows jako 130. rakieta świata dotarł do ćwierćfinału nowojorskiej lewy Wielkiego Szlema, pokonując po drodze Tommy'ego Haasa, Nicolása Almagro czy Nikołaja Dawidienko. Zatrzymał go dopiero Roger Federer, ale będący wtedy w wielkiej formie Szwajcar napocił się co nie miara.
Po tym wystrzale Armata z Luksemburga znów ucichła. Dodatkowo przyplątały się kłopoty zdrowotne. Ponownie pojawił się na ustach fanów tenisa w lipcu 2012 roku, gdy był o krok od zwycięstwa w finale turnieju w Atlancie. Przegrał jednak z Roddickiem, dla którego było to ostatnie mistrzostwo w karierze. Kilka miesięcy później Muller położył się na stole operacyjnym.
Gilles #Muller posts his best #ausopen performance by advancing past Isner 7-6(4) 7-6(6) 6-4 into the 4th round pic.twitter.com/cq5KYBjvGC
— Australian Open (@AustralianOpen) styczeń 24, 2015
Przeszedł zabieg łokcia. Jeżeli zakończyłby się on niepowodzeniem, nie mógłby już grać w tenisa. Na szczęście lekarze wykonali znakomitą robotę. Wtedy wszystko było już w jego rękach. Miał już 29 lat i uporządkowane życie rodzinne. Nie musiał wracać, mimo to chciał. Szybko znalazł sobie motywację - występ na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku oraz... - Pragnę tego, co Federer. Chcę, by moje dzieci widziały, jak gram w tenisa - mówił. Owe pociechy to Lenny (urodzony 6 maja 2011 roku) i Nils, który przyszedł na świat 5 lipca 2012.
Muller spadł do czwartej setki klasyfikacji ATP. Powrót z takich czeluści nie należy do rzeczy łatwych. Ale zakasał rękawy i sukcesywnie piął się w górę. W ubiegłym sezonie wygrał aż pięć challengerów i już w lipcu ponownie znalazł się w Top 100. - Pracowałem ciężko. Nie poddałem się. Grałem w challengerach, by poprawić swój ranking i znów móc występować w największych turniejach - przyznał. W uznaniu za te sukcesy został najlepszym sportowcem swojego kraju w 2014 roku.
Luksemburczyk dał sobie nowe tenisowe życie. Strzałem w dziesiątkę okazało się również nawiązanie współpracy z Brytyjczykiem Jamiem Delgado, tym samym, którego pokonał w eliminacjach tak wspaniałego dla siebie US Open 2008. W nagrodę za wytrwałość w poniedziałek otrzyma szansę gry o ćwierćfinał Australian Open, a jego rywalem na Rod Laver Arena będzie Novak Djoković. W drodze do tej fazy turnieju 31-latek z Leudelange pokonał Roberto Bautistę i Johna Isnera. - On zasługuje na szacunek. W mecz z nim muszę być bardzo czujny - wyjawił Serb.
Muller to tenisista, który nijak nie pasuje do współczesnych rozgrywek. Nie jest ani superszybki, ani supersilny, ani superwytrzymały. Jednak pokonuje tych niby o wiele bardziej utalentowanych, udowadniając przy tym, że motywacja i ciężka praca pozwalają nawet w jesieni kariery w niespełna rok przedostać się z niemieckich turniejów ITF Futures, gdzie napotyka się rywali pokroju Dejana Katicia, na Rod Laver Arena. A stawką pojedynku nie jest ćwierćfinał futuresa tylko ta sama faza jednego z czterech najważniejszych turniejów na świecie.
Marcin Motyka
Taki jak nasz Jureczek