Puchar Davisa traktuję na równi z wielkoszlemowymi turniejami, a w związku z tym, nie wyobrażam sobie, by pojedynki mogły się toczyć do dwóch wygranych setów. Każdy przeznaczony na nie weekend jest świętem reprezentacyjnego tenisa. Uważam, że tak jak w Australian Open, Rolandzie Garrosie, Wimbledonie i US Open, żadne rewolucyjne zmiany w przepisach i planie gier nie są potrzebne. Walka o Srebrną Salaterę nie może zostać okrojona do jedno- czy dwutygodniowego turnieju bądź do skrócenia setów (gra bez przewag czy tie break przy stanie 5:5). Drużynowe mistrzostwa świata nie mogą być polem do dziwacznych eksperymentów, bo jest to impreza o zbyt bogatej historii. Jeśli chodzi o Puchar Federacji, czyli kobiecy odpowiednik Pucharu Davisa, były czasy, gdy kwestia tytułu rozstrzygała się podczas turnieju rozgrywanego w jednym czasie i w jednym miejscu. Aż w końcu powstała formuła z dwoma Grupami Światowymi. Poniżej są strefy kontynentalne w formie jednotygodniowych turniejów. W Pucharze Davisa również istnieje taka formuła, ale tylko w Grupie III i IV, a w Pucharze Federacji format dom-wyjazd ma zastosowanie jedynie w odniesieniu do Grup Światowych.
[ad=rectangle]
Puchar Davisa powstał w 1900 roku z inicjatywy Wielkiej Brytanii i USA, na początku z udziałem tylko tych dwóch krajów. Rozgrywki szybko się rozrastały, aż w końcu w 1981 roku utworzono Grupę Światową, w której gra 16 najlepszych drużyn. Poza tym są strefy kontynentalne i wszędzie toczy się walka o awans na wyższy szczebel. Cztery w sezonie terminy w tych prestiżowych rozgrywkach to już tradycja i trudno sobie wyobrazić, by można było ten system po prostu zlikwidować i całą imprezę przekształcić w mistrzostwa świata w formule znanej z innych dyscyplin, choćby z piłki nożnej. W tenisie taki format się przyjął i jest akceptowany (wiem, że mnóstwo kibiców z utęsknieniem czeka na te weekendy), więc trzeba zrobić wszystko, by ta ciągłość została zachowana. Podstawowy problem to terminy, coraz bardziej niekorzystne dla Pucharu Davisa (marzec, lipiec, wrzesień i listopad). Niestety coraz bardziej można odnieść wrażenie, że zarządcy ATP najchętniej puściliby Puchar Davisa z torbami, rzucając władzom ITF kłody pod nogi.
Od 2016 roku szykuje się zmiana, która raczej jest do przyjęcia, choć nie wszystkim musi się spodobać. - Jest taki pomysł, by od przyszłego sezonu w Pucharze Davisa wprowadzić tie break w piątym secie. Decyzję podejmiemy wkrótce - powiedział prezydent Międzynarodowej Federacji Tenisa Francesco Ricci Bitti dla argentyńskiej gazety La Nación. Dodał też, że każda zmiana musi zostać ratyfikowana przez walne zgromadzenie ITF, które odbędzie się we wrześniu w Chile. Wszystko wskazuje na to, że zostanie to zatwierdzone dla dobra tenisistów. Z lekkim smutkiem zatem można napisać, żegnajcie tenisowe maratony. Jednak trudno się dłużej temu opierać, bo ciągnące się w nieskończoność mecze sprawiały, że ich uczestnicy musieli do siebie dochodzić przez kilka dobrych tygodni. Sezon jest bardzo długi i trudno wymagać od tenisistów, by wszystko podporządkowali Pucharowi Davisa, później cierpiąc jeśli chodzi o indywidualne dokonania w cyklu ATP.
Propozycję takiej zmiany szybko skomentowali lider rankingu ATP Novak Djoković oraz specjalista od maratonów John Isner. - Jestem zdecydowanie za wprowadzeniem tie breaka w piątym secie we wszystkich zawodach - stwierdził Serb (bilans gier w Pucharze Davisa 30-9), który chciałby skrócenia piątej partii we wszystkich wielkoszlemowych turniejach. - Musimy dokonać jakiś zmian w naszym sporcie. Myślę, że to odpowiedni moment. Jeśli chcemy iść dalej i rozwijać naszą dyscyplinę, która jest bardzo globalnym sportem, powinniśmy poważnie rozważyć zastosowanie pewnych modyfikacji. Oczywiście, nie chcemy zmieniać gry całkowicie. Istnieje długa tradycja integralności tenisa i z tego powodu jest on bardzo rozpoznawalny na całym świecie. Jednak w dalszym ciągu uważam, że jest jakaś przestrzeń do ulepszenia - kontynuował Djoković, mistrz Pucharu Davisa z 2010 roku, cytowany przez francuską agencję prasową. Jednak to właśnie Serb, ładnych parę lat temu, rzucił hasło, by Puchar Davisa przemianować w rozgrywany w jednym miejscu, w jednym czasie Puchar Świata. To przecież byłaby rewolucja, całkowita zmiana zasad obowiązujących w tych drużynowych rozgrywkach.
John Isner najbardziej znany jest z trwającego 11 godzin i pięć minut (w ciągu trzech dni) spotkania z Nicolasem Mahutem, jakie odbyło się w 2010 roku w Wimbledonie. Amerykanin wygrał 6:4, 3:6, 6:7(7), 7:6(3), 70:68. W marcu stoczył on zażartą batalię z Jamesem Wardem w Pucharze Davisa. Prowadził 2-0 w setach, ale przegrał 7:6(4), 7:5, 3:6, 6:7(3), 13:15 po czterech godzinach i 56 minutach walki. Isner w ubiegłym sezonie rozegrał aż 64 tie breaki i wygrał 42 z nich. - Nie wiedziałem, że ma być wprowadzona taka zmiana w Pucharze Davisa, ale myślę, że będzie to korzystne - powiedział Isner w marcu w Miami na konferencji prasowej po meczu z Grigorem Dimitrowem. - Rozegrałem wiele długich meczów. Chciałbym bardziej oszczędzić moje ciało, gdy dochodzi do piątego seta. Niektórzy ludzie będą przeciwko temu i też mają rację. Każdy ma swoje powody. Ja na pewno jestem wielkim zwolennikiem takiej zmiany. Zobaczymy co się wydarzy. To jest poza moją kontrolą.
To ostatnie zdanie jest bardzo ważne. Władze ITF muszą słuchać tenisistów, ale nie mogą dać sobie wejść na głowę i spełnić ich wszystkie postulaty. Szczególnie, że ci sami tenisiści, którzy zmęczeniem tak ochoczo wymigują się od gry w Pucharze Davisa, bardzo chętnie występują w meczach czy też turniejach pokazowych. Tenisiści są coraz bardziej wygodni. Jak ognia unikają rozgrywek, w których mogą się mocno zmęczyć, a korzyści indywidualnych z tego mieć nie będą. Im bardziej stają się utytułowani indywidualnie, tym mniejszą mają ochotę na grę w Pucharze Davisa. Są oczywiście wyjątki, choćby Lleyton Hewitt, który od 17 lat pozostaje wierny narodowej drużynie. Rafael Nadal te drużynowe rozgrywki wygrał trzy razy (2004, 2009 i 2011), a Djoković triumfował w nich w 2010 roku. Hiszpan w Pucharze Davisa po raz ostatni wystąpił we wrześniu 2013 roku. Serb za to w ostatnich latach gra w drużynie w latach nieparzystych - w 2011, 2013 i marcu 2015 roku. Zabrakło go w ćwierćfinale, w którym jego drużyna przegrała w Buenos Aires z Argentyną. W ubiegłym sezonie Srebrną Salaterę wywalczyli Roger Federer i Stan Wawrinka. Po części można największych tenisistów zrozumieć, że nie chcą się dla drużyny poświęcać co sezon, bo wytrzymać co roku obciążenia gry w Pucharze Davisa i cyklu ATP jest naprawdę trudno. Jednak nikt nie powinien dopuścić do takiej degrengolady, jaka nastąpiła w reprezentacji Hiszpanii.
Naciski na wprowadzenie tie breaka w V secie pojawiają się już od dawna (mnóstwo w ostatnich latach było maratonów, także w deblu, w którym gra się według tych samych zasad), ale czara goryczy chyba się przelała w marcu w Buenos Aires. Doszło tam do niesłychanie morderczej batalii pomiędzy Leonardo Mayerem i Joao Souzą. Argentyńczyk wykorzystał 11. piłkę meczową i wygrał po sześciu godzinach i 43 minutach walki, a następnie trafił do szpitala z objawami odwodnienia. - Jeśli ten mecz odbyłby się w piątek, obu reprezentacjom w niedzielę zabrakłoby tenisistów, bo nie moglibyśmy zagrać. Przebywanie na korcie przez tak długi czas jest bardzo trudne. Działacze muszą zrozumieć, że jesteśmy sportowcami, ale przede wszystkim ludźmi. To nas boli całe ciało po takich meczach, nie ich - powiedział Mayer. A może lepszym rozwiązaniem byłoby danie kapitanom możliwości powoływania na mecz sześciu, a nie czterech tenisistów? W marcu w Buenos Aires odbyła się najdłuższa singlowa konfrontacja w historii Pucharu Davisa. Po takiej bitwie obu zawodnikom nie było łatwo wrócić do cyklu ATP. Wcześniej na pierwszym miejscu znajdowała się batalia Johna McEnroe z Matsem Wilanderem z 1982 roku (sześć godzin i 22 minuty). W Pucharze Davisa odbył się jednak jeszcze dłuższy pojedynek, w deblu. W 2013 roku Tomas Berdych i Lukas Rosol pokonali 6:4, 5:7, 6:4, 6:7(3), 24:22 Marco Chiudinelliego i Stana Wawrinkę po siedmiu godzinach i jednej minucie walki.
- Format Pucharu Davisa powinien być zdecydowanie zmieniony. Program zawodów, szczególnie dla najlepszych tenisistów, jest bardzo zły - stwierdził kilka miesięcy temu Djoković. Serb poszedł jeszcze dalej. Uważa, że należy przesunąć rozpoczęcie Australian Open, tak by przerwa pomiędzy imprezą w Melbourne a Rolandem Garrosem była krótsza niż cztery miesiące. - Teraz zostanie wydłużony o jeden tydzień sezon na trawie i to jest dobre. Dzięki temu będziemy mieli trochę więcej czasu na przestawienie się z najwolniejszej na najszybszą nawierzchnię. Kalendarz jest taki sam od wielu lat. Uważam, że Australian Open powinien się rozpoczynać przynajmniej kilka tygodni później. Jest wielkoszlemowy turniej, gdy sezon jeszcze się na dobre nie zaczął, a następnie bardzo długa przerwa pomiędzy Australian Open a Rolandem Garrosem. Później jest bardzo krótki okres pomiędzy jedną a drugą tak dużą imprezą, proporcjonalnie to nie ma sensu - powiedział Serb.
Kalendarz cyklu ATP jest coraz bardziej sztywny i na tym cierpi przede wszystkim Puchar Davisa. Powtarzam, nie formuła rozgrywek, ale terminy są największą bolączką. Impreza w Melbourne odbywająca się podczas australijskiego lata (europejskiej zimy) to już niemal tradycja, tak jak cztery weekendy w sezonie w Pucharze Davisa. Szans na lepszy kalendarz dla tych drużynowych rozgrywek niestety raczej nie ma. W Pucharze Federacji, w którym są trzy terminy, wygląda to znacznie lepiej (luty, kwiecień i listopad). Panowie dwa razy muszą rywalizować tuż po wielkoszlemowych imprezach, ale czy musi tak być? Do końca lipca rozgrywane są tylko turnieje ATP rangi 250 i jeden 500, a we wrześniu ATP World Tour 250. Zdecydowanie jest tutaj pole do modyfikacji kalendarza, by Puchar Davisa nie był rozgrywany tuż po Wimbledonie i po US Open. Gwiazdy krytykujące format Pucharu Davisa stara się zrozumieć Wally Masur, kapitan drużyny Australii. - Jestem trochę starszy, kocham tradycję Pucharu Davisa. To jest bardzo ważne dla Australijczyków, całego mojego pokolenia i nie tylko. Kocham podział na mecze domowe i wyjazdowe, ale należy słuchać najlepszych zawodników. Musimy iść z duchem czasu - stwierdził dla amerykańskiej agencji prasowej. Masur rzucił pewien pomysł, godny rozważenia. - A może dawać co roku wolne losy finalistom? Czy to nie jest ciekawa opcja? Może wówczas Roger Federer nie opuściłby drużyny na cały rok, po tym jak zdobył tytuł? Taki Szwajcar miał plan, ale potwierdził, że wystąpi we wrześniu w barażu. W ten sposób wypełni normę olimpijską. Wprawdzie w trakcie olimpiady, czyli okresu dzielącego jedne i drugie igrzyska, wystąpił w Pucharze Davisa więcej niż wymagane trzy razy, ale jest też konieczność przynajmniej jednego startu w sezonach 2015/2016.
[nextpage]
- Jednak rozumiem pomysł dwutygodniowej imprezy, w której drużyny spotykałyby się, aby wyłonić mistrza Pucharu Davisa - dodał kapitan Australii. Jest też druga strona medalu. Najlepsi tenisiści, kuszeni wielkimi pieniędzmi, sami sobie skracają przerwę między sezonami. Pod koniec 2014 roku odbyła się w Indiach pierwsza edycja International Premier Tennis League z udziałem największych gwiazd męskiego i kobiecego tenisa. W tym roku impreza odbędzie się ponownie. Zdecydowanie nie jestem entuzjastą takiej formy przygotowań do sezonu, bo tenisiści w taki sposób tłumaczą chęć występu w tych komercyjnych zawodach. Po długim sezonie mam taki przesyt tenisa, że w takich imprezach mogę zerknąć jedynie na starcia legend. - Z czegoś wynika to, że tenisiści wycenili wartość wielkoszlemowych turniejów, Pucharu Davisa i turniejów Masters 1000. Pieniądze sprawiają, że filarem naszej grą są wielkoszlemowe imprezy, ale chciałbym myśleć, że Puchar Davisa nie jest daleko w tyle. Nie ma nic lepszego od niektórych meczów w tych rozgrywkach, które widziałem. To niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju chwile. Wszystko to oczywiście prosta kalkulacja. Najwięcej się zarabia w wielkoszlemowych turniejach, a przecież pule nagród w kolejnych sezonach są w nich coraz większe. Propozycję przesunięcia Australian Open Masur skomentował bardzo krótko. - Nie należy naprawiać czegoś, co nie jest zepsute.
[ad=rectangle]
Puchar Davisa to jednak nie tylko najwyższy szczebel, czyli Grupa Światowa, ale też strefy kontynentalne. W tych rozgrywkach walczy się o małe, duże i wielkie cele, a dla wielu drużyn te małe są długą drogą do tych wielkich. W 2011 roku Wielka Brytania była w Grupie II Euroafrykańskiej, a we wrześniu po raz pierwszy od 1981 roku wystąpi w półfinale Grupy Światowej. Emocje wszędzie są ogromne. W dniach 17-19 lipca Australia była bliska rozpaczy, gdy przegrywała u siebie 0-2 z Kazachstanem, ale do gry weszli Sam Groth i Lleyton Hewitt i wprowadzili ekipę z Antypodów do najlepszej czwórki. Pokazali młodym, Nickowi Kyrgiosowi i Thanasiemu Kokkinakisowi, jak grać należy, gdy jest się pod olbrzymią presją. W Grupie I Euroafrykańskiej rosyjska młodzież kierowana przez Szamila Tarpiszczewa przegrywała 0-2 po piątkowych singlach, ale doprowadziła do ogromnej klęski Hiszpanii, w której jako kapitan zadebiutowała Conchita Martinez. I wreszcie w Grupie II Amerykańskiej Peru wróciło z podwójnego 0-2: 0-2 po piątkowych singlach oraz 0-2 w deblu, odnosząc zwycięstwo nad Boliwią. Dramatyczne mecze o jakże różne cele dają pełny obraz magii Pucharu Davisa i pokazują, jaki to jest niesamowity ciężar emocjonalny. Wielu tenisistom właśnie w Pucharze Davisa udaje się jedyny raz w karierze zagrać z kimś wielkim, niektórym nawet dane jest odnieść niewyobrażalne zwycięstwo. Takiego zaszczytu dostąpią we wrześniu Duńczycy. Dla nich klęska Hiszpanii we Władywostoku będzie nagrodą, bo najprawdopodobniej przyjedzie do nich sam Rafael Nadal, który musi zacząć grać w narodowej drużynie, by wypełnić normę olimpijską.
Bardzo smacznym daniem, na które zawsze czekam, są baraże o Grupę Światową. We wrześniu, na całym świecie co roku toczy się walka o miejsce w najlepszej "16" na kolejny sezon. W tym roku baraże odbędą się w Ameryce Północnej i Południowej, Azji Środkowej i Południowej oraz w Europie, w tym w Polsce. Osiem meczów w jeden weekend w różnych rejonach świata. Dla jednych to dodatkowy powód, by uwielbiać Puchar Davisa, dla innych jest to przekleństwo tych rozgrywek. Ale pamiętajmy, że suma szczęścia zawsze równa się zero. Jednego sezonu dana reprezentacja rozgrywa mecze na własnym terenie, a w kolejnym mogą ją czekać dalekie wyjazdy. Dla mnie równość wszystkich reprezentacji to ogromny atut tych rozgrywek. Rozstawienie, stosowane od 2001 roku, to jedynie przywilej gry z teoretycznie łatwiejszym rywalem, ale nie jest to gwarancja meczu u siebie. Jeśli Amerykanie, w wyniku losowania, muszą polecieć do Uzbekistanu to tak się stanie. Taka sama sytuacja będzie miała miejsce w przypadku Niemiec i ich podróży na Dominikanę czy Czechów, których czeka wyprawa do Indii. Polska znów zagra u siebie, tym razem ze Słowacją. Przykład naszych pań, które w lutym 2016 roku czeka wyprawa do Stanów Zjednoczonych, pokazuje, że prędzej czy później losuje się najgorzej, jak to tylko możliwe. Mecz ze Słowacją będzie dla naszych panów 10 domowym meczem od 2012 roku (w tym czasie jedynie z Rosją grali na wyjeździe). Kiedyś przyjdzie im zagrać na obcym terenie, może bardzo daleko, jeśli uda się awansować do Grupy Światowej.
Jest wiele krajów, które nie mają u siebie turnieju ATP, jak choćby Czechy. Radek Stepanek i Tomáš Berdych wywalczyli Puchar Davisa w 2012 i 2013 roku. Do Polski wielki tenis po raz pierwszy zawitał za sprawą tych drużynowych rozgrywek. W 1956 i 1958 roku do Warszawy przyjechał Nicola Pietrangeli, mistrz Rolanda Garrosa 1959 i 1960. W 1975 roku do naszego kraju przybył Bjoern Borg, zdobywca 11 wielkoszlemowych tytułów w singlu. W 1979 roku w Warszawie zagrali Corrado Barazzutti, aktualnie kapitan Włoch, i Adriano Panatta, zwycięzca Rolanda Garrosa 1976. Obaj to triumfatorzy Pucharu Davisa z 1976 roku. W latach 90. w Polsce wystąpili Karol Kucera i Dominik Hrbaty, odpowiednio były szósty i 12. tenisista rankingu ATP. W ostatnich sezonach nasz kraj odwiedzili Lleyton Hewitt, mistrz US Open 2001 i Wimbledonu 2002, oraz Marin Cilić, zwycięzca US Open 2014. Dla wielu tenisistów Puchar Davisa to jedyna szansa na poznanie atmosfery wielkiej gry w formule do trzech wygranych setów.
Siłą Pucharu Davisa są specyficzne formy kibicowania, jakże różne w poszczególnych częściach świata, mające często znaczący wpływ na losy meczu. W 1998 roku Zimbabwe pokonało na wyjeździe Australię z Patrickiem Rafterem, Markiem Woodfordem i Toddem Woodbridgem. W 2001 roku w Eindhoven Holandia zwyciężyła Hiszpanię z Juanem Carlosem Ferrero, Carlosem Moyą i Alexem Corretją. Pięć lat temu Izrael w Tel Awiwie wyeliminował Rosję z Maratem Safinem i Michaiłem Jużnym. W tych rozgrywkach, jak w żadnych innych w męskim tenisie, nie warto patrzeć na ranking ATP. Puchar Davisa przetrwa, bo wiele mniejszych nacji ma dzięki niemu jedyną szansę gościć największe tenisowe narody. A gdyby o wszystkim mieli decydować Amerykanie, już dawno by zrewolucjonizowano Puchar Davisa, ale na szczęście te rozgrywki to mnóstwo grup interesów. Ze wszystkimi trzeba się liczyć i szukać kompromisów. W meczach tych rozgrywek gwizdy pomiędzy punktami są na porządku dziennym. Są kibice hałaśliwi, rozśpiewani, grający na różnych instrumentach, przyodziani w narodowe barwy, dumni, że mogą wspierać swoją reprezentację. Jedni są bardziej agresywni, lecz w granicach zdrowego rozsądku (nikt w nikogo niczym nie rzuca), a inni bardziej wstrzemięźliwi, ale wszystkich łączy wierność i oddanie swojej drużynie. Puchar Davisa to oderwanie od rutyny, która coraz mocniej wdziera się do cyklu ATP. Poza wielkoszlemowymi turniejami, a i w nich w pierwszych rundach niewiele jest pięknych meczów, w męskim tenisie mało się dzieje. Prawdziwe emocje i spektakle są w Pucharze Davisa, w którym nic nie jest pewne do samego końca. Z niecierpliwością czekam już na półfinał Wielka Brytania - Australia. Dwa rozkochane w tenisie narody. Będzie się działo we wrześniu!
Tegoroczny marcowy weekend w Pucharze Davisa był jednym z najlepszych, jaki miałem przyjemność śledzić (fascynujące bitwy Wielkiej Brytanii z USA, Kazachstanu z Włochami i Brazylii z Argentyną). W lipcu również wydarzyło się wiele niepowtarzalnych rzeczy, więc proszę mi nie wmawiać, że Puchar Davisa przeżywa głęboki kryzys. Jest ogromny nacisk gwiazd, by doprowadzić do rewolucji. A ja mówię, nie posuwajcie się zbyt daleko! Ostatniemu bastionowi romantyzmu w sporcie należy się szacunek. Nie może on zostać obalony przez nieustanną gonitwę za nowoczesnością, która nierzadko nie tylko nie wyznacza lepszych standardów, ale doprowadza do przesytu i osłabienia produktu, nawet jeśli zysk finansowy jest pozornie większy. Tak jest moim zdaniem z piłkarskim Pucharem UEFA (przemianowanym na Ligę Europy), który kompletnie przestał mnie interesować wraz z likwidacją systemu z fazą pucharową od pierwszej rundy, obowiązującego do 2004 roku. Liga Mistrzów również jest przeładowana. Przede wszystkim za dużo jest w niej nie-mistrzów. Eliminacje do mistrzostw Europy stały się kompletnie bezwartościowe z chwilą, gdy prawie połowa biorących w nich udział reprezentacji zapewni sobie występ w EURO. Może to zabrzmi brutalnie, ale w moim przekonaniu piłka nożna to najlepszy przykład sportu, w którym z uśmiechem na ustach dokonano morderstwa na tradycji, bez zmieniania zasad gry.
Zgadzam się, że nieludzki maraton Mayera z Souzą to sygnał do tego, by w końcu skrócić pojedynki, ale wprowadzenie tie breaka w V secie w zupełności wystarczy. Propozycja, by finały odbywały się na neutralnym gruncie, przez kilka lat w jednym miejscu, na wzór Mistrzostw WTA i Finałów ATP World Tour, jest do przyjęcia. To jest ciekawy pomysł, dzięki któremu jeszcze więcej ludzi na świecie mogłoby się zainteresować tymi rozgrywkami, tylko czy nie zniszczyłoby to poczucia wspólnoty między tenisistami a kibicami? Nie godzę się natomiast na likwidację deblowej soboty, bo i takie hasła padają. Puchar Davisa, oprócz Wimbledonu, to najlepsza szansa, by poczuć smak prawdziwej gry podwójnej, która w rozgrywkach ATP i WTA jest coraz bardziej marginalizowana. Trzeba pielęgnować wieloletnią, bogatą tradycję, choć oczywiście ten bastion romantyzmu należy wzmocnić namiastką nowoczesności. Jednak nie można dopuścić do rewolucji w imię fałszywie pojmowanej walki z zaściankowością, bo tym dla niektórych są drużynowe mistrzostwa świata w tenisie. Lecz w dzisiejszym, galopującym świecie, w którym jest się albo rewolucjonistą albo zacofaną ciemnotą, trudno o inne postrzeganie opierającego się temu wyścigowi szczurów Pucharu Davisa. Na szczęście istnieją jeszcze ludzie, i jest ich niemało, którzy są gotowi oddać swoje serce za tę romantyczną zaściankowość. I to jest największa wartość, bezcenna, nie tylko w tenisie, ale w całym współczesnym sporcie.
to już mialoby nie być tych zmagan pod flaga narodowa rodem z „Czyż nie dobija się koni?”