Sobotni finałowy pojedynek Warsaw Open 2009 trwał prawie cztery godziny i zakończył się sensacyjnym triumfem Alexandry Dulgheru. Po ostatnim zwycięskim zagraniu, Rumunka zrobiła wokół kortu centralnego Legii rundę honorową i uniosła wysoko w górę flagę swojego kraju. Jej rywalka, Alona Bondarenko jakby przewidując zakończenie spotkania, wystąpiła na korcie w… czarnym stroju. - Na pewno go już nie założę - powiedziała Ukrainka, która po meczu po prostu się rozpłakała. Sport jest jednak piękny między innymi dlatego, że zdarzają się takie sensacje jak wygrana zupełnie nieznanej na tenisowych arenach, dziewiętnastolatki z Bukaresztu.
Mecz finałowy był aż dwukrotnie przerywany z powodu opadów deszczu. Mimo to zawodniczki musiały przez długie minuty grać, gdy deszcz jeszcze padał, a wiatr mało nie zrywał reklam ustawionych wokół kortów. Gdy po pierwszym przegranym w tie breaku secie, Alona Bondarenko złapała właściwy rytm i wygrała drugą partię 6:3, większość obserwatorów była przekonana, że trzecią odsłonę też wygra klasyfikowana w rankingu WTA o 160 miejsc wyżej, Ukrainka. Nic z tego, Alexandra Dulgheru dopingowana przez rodziców i trenera wygrała sześć gemów z rzędu i w geście triumfu uniosła ręce w górę. Sensacja stała się faktem, a Rumunka dzięki warszawskiemu zwycięstwu przesunie się w górę klasyfikacji tenisistek o ponad 120 miejsc! Nie wystartuje jednak w rozpoczynającym się właśnie French Open, ponieważ dotychczasowy ranking nie dawał jej szans na grę nawet w kwalifikacjach. Na wimbledońskiej trawie zagra już jednak bez eliminacji!
O skali tej sensacji najlepiej świadczą statystyki WTA. W historii całych rozgrywek Alexsandra jest piątą tenisistką, która wygrała turniej z tak dalekiej pozycji w rankingu. Wcześniej, w 2006 roku, podobnego wyczynu dokonała na turnieju w słowackim Portorożu, Austriaczka Tamira Paszek.
Turniej deblowy, rozgrywany ze względu na pogodę z dużymi perturbacjami, wygrała para Amerykańska Raquel Kops-Jones i Bethanie Mattek-Sands, która w finale pokonała rozstawiony z nr.2 duet Chinek, Zi Yan i Jie Zheng 6:1, 6:1.
A jak finałowy, czterogodzinny pojedynek oceniły zawodniczki?
Alexsandra Dulgheru: To był chyba najtrudniejszy mecz ze wszystkich rozegranych w Warszawie, chociaż długo będę pamiętała także pojedynek z Polką Anną Korzeniak. Jego ranga była jednak zupełnie inna. Wiedziałam, że Alona Bondarenko jest faworytką, ale miałam dobry plan taktyczny. Starałam się często zmieniać rytm gry i stąd dużo podniesionych piłek. Gdybym liczyła tylko na wymianę silnych uderzeń, to moja rywalka pewnie by wygrała. Wbrew pozorom trzeci set nie był najlepszy. Najlepiej grało mi się na początku meczu. Potem poczułam zmęczenie i rywalka to wykorzystała. Na szczęście w trzeciej partii znów się zmobilizowałam. Jestem szalenie szczęśliwa, tym bardziej, że moje zwycięstwo oglądali rodzice, a brat i przyjaciele co chwilę wydzwaniali. W końcu mama wyłączyła telefon. Po meczu od przedstawicielki naszej ambasady dostałam flagę i z radością zrobiłam rundę honorową. Jak będę świętowała ten sukces? Pewnie zabiorę rodziców i trenera na do dobrej restauracji na wystawną kolację. Nie koniecznie do rumuńskiej, raczej do polskiej. Mam trochę czasu, bo że względu na niski ranking nie mogłam startować w eliminacjach do French Open. Planowałam natomiast start w turnieju ITF z sumą nagród 25 tysięcy dolarów we Włoszech. Wszystko się jednak zmieniło i na pewno tam nie pojadę. Trochę odpocznę, a potem zagram w którymś z turniejów na trawie, by przygotować się do startu w Wimbledonie. W turnieju głównym! Jeszcze sama w to nie wierzę (śmiech). I jeszcze jedno. Trudno powiedzieć dlaczego, ale Polska jest dla mnie bardzo szczęśliwym krajem. W Toruniu po raz pierwszy w karierze zagrałam w finale turnieju ITF, a teraz ten sukces. To tak jakbym wygrała wielkiego szlema!
Alona Bondarenko: Bardzo chciałam tu wygrać, ale przeciwniczka prezentowała się dziś naprawdę świetnie. W trzecim secie grałam strasznie nierówno i nerwowo, a kiedy Rumunka wyszła na prowadzenie 3:0 po prostu nie wiedziała co robić. Mama radziła, aby grać jeszcze silniej oraz atakować, ale nic z tego nie wychodziło. Dlaczego tak się stało? Nie wiem. Już dawno nie przegrałam seta do zera. Pewien wpływ na moją grę miał silny wiatr, który przeszkadzał dużo bardziej niż deszcz, a nawet grad. Dla mnie nie były to jakieś nietypowe warunki. Wolę to niż stado os, które nie dawno w Madrycie zaatakowało mnie i Rumunkę Soranę Cristeę. Musiałyśmy przerwać mecz i dokończyć go na innym korcie. Mam nadzieje, że kiedy przyjadę tu za rok, to w końcu uda mi się wygrać. Mimo wszystko mój tegoroczny start w Warszawie uważam za udany. Doszłam do finału i poza dzisiejszym spotkaniem grałam bardzo dobrze.