Choć Paula Kania pochodzi z Sosnowca, o którym nikt nie pozwala mówić, że leży na Śląsku (to Zagłębie Dąbrowskie), to jej całe sportowe życie kręciło się wokół Górnika Bytom. Trenując na tamtejszych kortach zdobywała sukcesy, była m.in. uczestniczką igrzysk w Rio de Janeiro. Teraz powróci na bytomski obiekt już nie w jego barwach, nie pod starym nazwiskiem, ale z tym samym zapałem do gry.
W maju 2018 roku tenisistka zaręczyła się z Pawłem Choduniem. Ślub był więc kwestią czasu. Para zaplanowała go na lipiec 2020. - Samo wesele przesunęliśmy na przyszły rok, ale uznaliśmy, że teraz jest dobry moment, żeby pozmieniać dokumenty. To dużo pracy, bo chodzi nie tylko o dowód, ale też paszport czy ważne wizy. Stwierdziliśmy, że w tym wypadku jak najszybciej weźmiemy ślub cywilny. W sumie wyszło z tego wesele, choć miał to być skromny grill, tymczasem zrobiła się niezła impreza - mówiła Kania.
W trakcie pandemii obowiązuje ograniczenie do 150 osób obecnych na weselu, o tylu nie było mowy po samym cywilnym. - Wyzwaniem byłoby, gdybyśmy robili pełną imprezę ze wszystkimi zaproszonymi, z całą listą gości. Byłaby ich ponad setka. Teraz zaprosiliśmy tylko najbliższych, w dwa dni przewinęło się około 50 osób - tłumaczyła.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: popis Huberta Hurkacza. Trafił idealnie
Co ciekawe, do imprezy nie doszło wcale w mieście panny młodej, jak nakazuje tradycja, ale... u pana młodego w ogrodzie rodziców. - Gdybyśmy mieli zrobić to w Sosnowcu u moich rodziców, to musielibyśmy się rozłożyć na trzy balkony, co byłoby wyzwaniem. Dlatego zostały jednak Krapkowice - wyjaśniła Kania.
Od ślubu minęło już kilka tygodni. - Ogólnie niewiele się zmieniło oprócz tego, że nie mogę się przyzwyczaić do nazywania siebie żoną, a Pawła swoim mężem. To troszkę nienaturalne i śmiesznie brzmi - dodała.
W marcu 2019 roku Paula Kania-Choduń związała się z Warsaw Sports Group, co wiązało się z przeprowadzką i zmianą barw. Wówczas wracała po kontuzji ramienia i przeżywała wyraźny kryzys. Jednak ten ruch spowodował falę kolejnych dobrych zdarzeń w jej karierze.
- Po kontuzji był mały rozjazd, wydawało mi się, że cały świat jest przeciwko mnie. Z zamrożeniem rankingu rozjechałam się o parę miejsc, było dużo pechowych rzeczy. Z przyjazdem do stolicy wszystko się ustabilizowało. Mam wspaniały sztab - nie zmieniłabym go na żaden inny. To drużyna, o której zawsze marzyłam, np. żeby mieć psychologa, fizjoterapeutę, bardzo dobrego trenera Maćka Synówkę. To było od lat moim marzeniem, żeby mieć spokojną głowę. Nie musimy się martwić o zaplecze, czyli kort, siłownię, możemy po prostu wykonywać swoją pracę - mówiła Kania.
Kiedy sosnowiczanka podpisała umowę z WSG zażartowała, że "czuje się w Warszawie jak w domu, bo w końcu Sosnowiec to najbardziej wysunięta na południe dzielnica Warszawy". - Zawsze było moim marzeniem, żeby tam pomieszkać. Bardzo lubię to miasto, tam jest tyle rzeczy do robienia. Uwielbiam jeść, więc wszystkie restauracje, jakie tam są, mam zamiar sprawdzić. Jednak nie do końca wierzę w to, że zostaniemy tam i będziemy układać tam swoje życie - skwitowała.
Kania znana jest z żywiołowego temperamentu na korcie. - W życiu prywatnym mam spokój, tak na korcie... nie będę owijać w bawełnę, to chyba się nigdy nie zmieni - zakończyła.
Czytaj też:
Mistrzostwa Polski. Hubert Hurkacz otwiera listę zgłoszeń
Joga i medytacja w życiu zawodowego tenisisty. Szymon Walków nauczył się tego podczas pandemii [WYWIAD]