Tokio 2020. Podróże z kodem QR. Tak wyglądała droga z Polski do Japonii

Getty Images / Elif Ozturk Ozgoncu / Na zdjęciu: jeden z etapów kontroli na lotnisku w Tokio
Getty Images / Elif Ozturk Ozgoncu / Na zdjęciu: jeden z etapów kontroli na lotnisku w Tokio

24 godziny, 10 tysięcy kilometrów w powietrzu, kilka tysięcy kroków na lotnisku Haneda, kilkanaście punktów kontrolnych, w których pokazuje się jedne dokumenty, a odbiera inne. Na końcu i tak zamknęli nas na trzy dni w pokoju na kwarantannie.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Z Tokio - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty[/b]

"Ta podróż jest jak gra komputerowa. Chodzisz z miejsca na miejsce, zbierasz kolejne przedmioty i kolekcjonujesz osiągnięcia. Niczego nie wyrzucajcie. Nigdy nie wiadomo, co może się przydać" - napisał nam kolega po fachu, który przetarł szlak Warszawa - Tokio.

Dopiero kiedy sami pokonaliśmy tę trasę, przekonaliśmy się, jak bardzo prawdziwe były jego słowa. Droga do miasta XXXII Letnich Igrzysk Olimpijskich bardzo przypomina grę wideo. Platformówkę z dawnych czasów, albo trochę nowsze Role Playing Game. Magicznym mieczem jest wypełniona dokumentami i formularzami teczka, tarczą akredytacja, zbroją paszport, a kody na nieśmiertelność to kody QR, generowane jeden po drugim z legendarnej już wśród uczestników igrzysk japońskiej aplikacji OCHA.

Samolot pełen mistrzów

Grę zaczynamy już na Okęciu, tu po raz pierwszy proszą nas o pokazanie paszportu, formularzy z wynikami testów na COVID w języku japońskim i akredytacji. Jednak to tylko krótki prolog. Samouczek, w którym uczymy się sterowania postacią. Prawdziwe granie zaczyna się we Frankfurcie. Przed bramką lotniska z napisem "Tokio" kolorowy tłum. W nim stroje narodowych reprezentacji z napisami "Germany", "Srbija", "Hrvatska", "Thailand". Wszyscy karnie stoją w kolejce do okazania papierów oraz zeskanowania kodu QR z OCHA, w której na ten moment trzeba mieć wpisane dane osobowe, informacje o podróży (numer lotu, dzień przylotu i wylotu), o miejscu pobytu w Japonii oraz stanie zdrowia.

ZOBACZ WIDEO: To będą gorące igrzyska! Sofia Ennaoui zdradza jak przygotować się na starty w upalne dni

- Tu ma pani teczkę, może pani zrobić z nią, co zechce. Tylko proszę jej nie palić - mówię do uśmiechniętej dziewczyny z obsługi lotniska. - Ach wie pan, bo ja już tak mam, że zawsze palę to, co ludzie mi przynoszą - odpowiada. - Tak myślałem i stąd moja prośba.

Pożartowane. Zadanie wykonane. Teraz już prosto do Tokio. Kapitan samolotu witając się z pasażerami, przeprasza za opóźnienie, mówi, że rzadko ma się okazję gościć na pokładzie tylu mistrzów i życzy im wszystkim udanych startów na igrzyskach.

Dziesięć godzin i dziesięć tysięcy kilometrów później, na tokijskim lotnisku Haneda, załoga podaje kolejność wysiadania: najpierw ci, którzy przesiadają się na kolejny lot. Potem osoby bez olimpijskiej akredytacji. Na końcu pasażerowie z akredytacjami. Kiedy wywołują tych pierwszych, nie wstaje nikt. Grupa druga - ledwie kilka osób. Uczestnicy igrzysk - cały samolot podnosi się z miejsc.

W labiryncie

Haneda - najdłuższy i najtrudniejszy etap gry. Spacer po korytarzach potężnego lotniska to jak eksplorowanie podziemnych lochów, tyle że zamiast wrogo nastawionych kreatur spotykamy tu przyjaznych i sprawnie działających olimpijskich urzędników.

Pierwsze powitanie w Japonii, pani w garsonce prosi, by iść za nią. Jakieś sto metrów dalej zatrzymuje się i mówi: - Teraz podzielimy się na mniejsze grupki. Odlicza kilkanaście osób, pozostałym każe czekać. Szczęśliwie udaje się nam dostać do awangardy. Oglądając się za siebie widzimy, jak gęstniejący tłum tęsknym wzrokiem spogląda w naszą stronę.

Drugi etap w rozdziale Haneda - pokaż kod QR, odbierz żółtą kartkę z napisem OCHA, idź do kontroli dokumentów. Podejdź do okienka, pokaż paszport, bilet lotniczy, akredytację, wyniki testów - ta sekwencja, choć już z pominięciem biletu, powtórzy się jeszcze kilka razy.

Etap trzeci: weź jeszcze jedną żółtą kartkę, tym razem są na niej jakieś japońskie symbole, chyba pokazują miejscowym, do którego autobusu cię wsadzić. Ale to dopiero pod koniec gry. Na razie jesteśmy jeszcze na początku labiryntu.

Etap czwarty: zeskanuj kod QR, odbierz zestaw do testu na COVID - plastikową probówkę.

Etap piąty: umieść materiał genetyczny w probówce. Stań w boksie, w którym zawieszono zdjęcia jedzenia, oraz instrukcja: napluj do wskazanego poziomu, ślina nie może się pienić, nie może być zmieszana z krwią.

Wyniki testów jak zamówienia w McDonald's

Po wyjściu z boksu kolejna kontrola paszportu i kodu QR z OCHA. I dwustumetrowy spacer do miejsca oczekiwania na wynik testu. Tu zaczyna się szósty poziom. Prosty. Odpocznij pół godziny i sprawdź, czy na dużym monitorze wyświetla się już numer twojego testu, który wcześniej naklejono ci na jeden z formularzy. Przypomina to czekanie na zamówienie w McDonald's, tylko trochę dłużej trwa. Jeśli numer się wyświetli, znowu stań w kolejce do okienka. W nim cztery panie zeskanują twój wynik testu, wydadzą różowy papierek z japońskimi symbolami, napisami "COVID-19", "Japanese govermnent" oraz "immigration", i pozwolą przejść do siódmego etapu.

A ten zaczyna się, jakże by inaczej, staniem w kolejce. Podejdź do punktu, w którym wstępną akredytację zamienią ci na właściwą. Potwierdź tożsamość, zdejmij na chwilę maskę, by pan lub pani mogli przyjrzeć się twojej twarzy. Odbierz kluczowy dokument i idź do wskazanej bramki. Pokaż paszport i wygeneruj nowy kod QR. Już nie ten z sekcji "kwarantanna", który wcześniej otwierał kolejne drzwi, a "imigracja". Po przejściu przez bramkę stań przy elektronicznym urządzeniu, które zeskanuje twoje odciski palców oraz twarz. Możesz iść dalej. Koniec gry już coraz bliżej.

Obok nas wciąż te same twarze. Starszy mężczyzna z Włoch, dwójka Hiszpanów, grupa Węgrów. To akurat dobrze świadczy o Japończykach - choć procedur jest dużo, przebiegają sprawnie, kolejki przesuwają się szybko, a każdemu z nas załatwienie formalności zajmuje mniej więcej tyle samo czasu.

Beagle szuka mięsa

Teraz poziom ósmy - odprawa celna. Najpierw odbierz swoje bagaże. Walizki i torby czekają na właścicieli ustawione w rządku. Kiedy już weźmiesz swoją, pojawi się pierwsza w grze bestia. Pies rasy beagle, a razem z nim funkcjonariusz służby celnej. Piesek z mocno przekrwionymi oczami nie szuka w walizkach i plecakach narkotyków, a... produktów mięsnych - w Japonii obowiązuje zakaz wwożenia do kraju produktów żywnościowych pochodzenia zwierzęcego. Po zdaniu testu u oficera beagle'a możemy iść dalej. Pokazujemy paszport, na dużym tablecie potwierdzamy zadeklarowane wcześniej w OCHA informacje, że nie wwozimy niczego zabronionego, i możemy kierować się do wyjścia.

Dziewiąty etap to już jeden z ostatnich, z tego miejsca, z hali przylotów, widać już koniec podróży. Człowiek odpowiedzialny za media już tam na nas czeka i prowadzi na parking dla autobusów. Przekazuje w ręce pani, która wskazuje odpowiedni podjazd. Uwija się jak w ukropie, pilnując przyjezdnych i odpowiadając na kolejne pytania. - Nie, to nie wasz autobus. Wasz jest ten pomarańczowy, o tam - pokazuje. - Ale nie idźcie nigdzie - łapie mnie za rękę. - On zaraz tu przyjedzie - dodaje.

Mijają może trzy minuty, gdy pomarańczowy autobus jest już obok nas. Kierowca ładuje walizki do luków, ruszamy. Na Hanedzie spędziliśmy łącznie cztery godziny. Dużo, ale biorąc pod uwagę liczbę osób, którą musieli zająć się Japończycy, to całkiem niezły wynik.

Szereg czarnych Toyot

- Pojedziecie do punktu transportowego, stamtąd rozwiozą was taksówki. My płacimy - zapewnia nas starszy pan z mikrofonem w autobusie. Kiedy docieramy na miejsce, zaczyna się dziesiąty poziom. Finałowy. Mężczyzna prosi, by wychodzić z pojazdu w małych grupach, a czekając na swoją kolej przygotować adres hotelu. - Mogą wyjść dwie osoby - mówi. - A teraz trzy - sygnalizuje chwilę później. Gdy wychodzimy widzimy kilkadziesiąt lśniących aut marki Toyota, które czekają na gości. Okazuje się, że do każdej z nich ma wsiąść tylko jedna osoba.

Miła pani prowadzi mnie do jednego z kierowców, gdy przekazuje mu nazwę hotelu, młody wolontariusz pakuje moją walizkę do bagażnika. Ruszamy. Kilkunastominutowa podróż wystarcza, by Tokio zdążyło zachwycić. Z jednej strony egzotyka, z drugiej kłująca w oczy czystość, z trzeciej futurystyczny klimat, który nadają potężne, stalowoszare wieżowce.

Tych igrzysk nikt już nie odwoła

Wreszcie, po 24 godzinach od pierwszej odprawy w Warszawie, po dziesiątkach stacji i stacyjek kontrolnych, dziesięciu tysiącach kilometrów w powietrzu i pięciu tysiącach kroków po lotniskowym labiryncie, docieramy do miejsca, które przez najbliższe trzy tygodnie będzie naszym domem. W pokojach znajdujemy informację, że z oczywistych względów przez najbliższe trzy dni nie będzie room service'u - przecież przed nami jeszcze trzy dni obowiązkowej kwarantanny. Ale za pod drzwiami zostawili nam zapas ręczników.

Zerowy już za nami, pierwszego organizatorzy przywieźli nam zamówione przez specjalną infolinię zestawy do wykonywania testów na COVID - probówki na ślinę, kody QR do ich oznaczenia i zarejestrowania, torebki do ich zabezpieczenia. Dwóch panów z olimpijskimi akredytacjami na szyjach przyjechało do hotelowego lobby, wytłumaczyło co i jak, cierpliwie poczekało aż przygotujemy próbki i zabrało je do laboratorium. Teraz jeszcze powtórzyć czynność dwa razy i zacznie się nowa gra. Podróże od areny do areny, z pływalni na halę siatkarską, ze stadionu lekkoatletycznego na welodrom. Już nie możemy się doczekać, żeby tam dla was być.

Szef komitetu organizacyjnego igrzysk Toshiro Muto powiedział we wtorek, że igrzyska mogą zostać odwołane nawet 11 godzin przed startem. Jednak żeby tak się wydarzyło, musiałby chyba wydarzyć się jakiś koronawirusowy kataklizm. Kilkadziesiąt przypadków to za mało, żeby zatrzymać japońską machinę, która już w Tokio ruszyła i działa coraz sprawniej. W ciągu kilku godzin na Hanedzie przekonałem się, ile wysiłku wkładają Japończycy, by ich goście wjeżdżali do Tokio dokładnie sprawdzeni i przebadani, a zarazem jak bardzo są życzliwi i pomocni. Jeśli ktoś ma sobie poradzić z najtrudniejszymi do przeprowadzenia igrzyskami, jakie kiedykolwiek trzeba było zorganizować, nikt nie nadaje się do tego lepiej niż oni.

Czytaj także:
Co z ceremonią otwarcia igrzysk w Tokio? Zapadła ważna decyzja
Tokio 2020. Koronawirus to nie jedyny problemem podczas igrzysk. Na sportowców czeka dużo poważniejsze zagrożenie

Źródło artykułu: