Tokio 2020. Co oni narobili?! Z tego będzie medal!

Niesamowitego apetytu narobili nam nasi sprinterzy i sprinterki ze sztafety mieszanej 4x400 metrów. W sobotnim finale możemy zdobyć medal igrzysk w konkurencji biegowej po raz pierwszy od 41 lat! I wcale nie musi to być brąz.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
radość polskiej sztafety mieszanej 4x400 m PAP / Na zdjęciu: radość polskiej sztafety mieszanej 4x400 m
Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Na pojawiające się kolejne wyniki patrzyliśmy z podziwem, ale i lekkim przerażeniem. W pierwszym półfinale sztafety mieszanej 4x400 metrów padło aż pięć rekordów krajów, do tego rekord Afryki. Z krótkich obliczeń wyszło nam jedno - aby znaleźć się w finale, pewnie trzeba będzie pobić rekord Polski.

A znaliśmy już składy i wiedzieliśmy, że pobiegniemy bez największej gwiazdy Justyny Święty-Ersetic, bez najszybszej w tym roku w naszej drużynie Natalii Kaczmarek i bez Karola Zalewskiego - najszybszego w sezonie polskiego 400-metrowca. O miejsce w trójce miało być bardzo trudno.

Tymczasem przed sobotnim finałem (godz. 14:30 polskiego czasu) Biało-Czerwoni są poważnymi kandydatami do medalu. Także do złota!

To, co zrobili Dariusz Kowaluk, Iga Baumgart-Witan, Małgorzata Hołub-Kowalik i Kajetan Duszyński przeszło wszelkie wyobrażenia. Oni nie tylko wygrali drugi półfinał. Oni nie tylko pobili rekord Polski. Oni pobili rekord Europy, byli o krok od rekordu świata i osiągnęli najlepszy wynik (3,10, 44 s) z obu serii eliminacyjnych!

Gdy pojawiły się międzyczasy, oniemieliśmy po raz drugi. Największe wrażenie zrobił czas, jaki wykręciła na swojej zmianie Hołub-Kowalik - 49,98 s to wynik więcej niż fantastyczny. Ale rezultat każdego z naszej czwórki, choć akurat nie podwójnej, zasłużył na uznanie.

Po raz kolejny zaskoczyli nas w strefie wywiadów. Bo wcale nie wyglądali na zmęczonych. Więcej - Duszyński zapewniał wszystkich, że nie żartuje, gdy mówił, że oszczędzał siły na ostatniej prostej. Kowaluk dodawał, że jest w życiowej formie, a dziewczyny zapowiadały, że w sobotę po raz kolejny pobiją rekord Europy.

- Będzie grubo, będzie gruby medal. I nie będzie brązowy! - przekonywała Hołub-Kowalik (WIĘCEJ TUTAJ). I trzeba jej wierzyć. Z jej oczu biła niewiarygodna pewność siebie. Mówiła o medalu tak, jakby zapowiadała, że po nocy będzie dzień. Oczywistość.

Fakt, że jutro będzie trudniej, bo rywale wystąpią w najmocniejszych składach - Jamajczycy, Holendrzy czy Brytyjczycy. Ale nasi trenerzy też mają ogromny wybór - wspomniani już Kaczmarek, Zalewski, ale też mistrzyni Europy U-20 Kornelia Lesiewicz czy Anna Kiełbasińska, bijąca na treningach swoje rekordy życiowe. Dominika Baćmaga czy Kinga Gacka też nie przyleciały do Tokio na wycieczkę.

Na kogokolwiek jutro nie postawią, nie będzie gorzej. A zapewne tylko lepiej.

Na dodatek Polakom odpadł jeden najgroźniejszy rywal. Po pierwszym półfinale zdyskwalifikowana została sztafeta USA. Amerykanie dokonali niezwykle rzadkiej sztuki, ponieważ przekroczyli strefę zmian, co w przypadku sztafet 4x400 m zdarza się niezwykle rzadko. A błędy takich rozmiarów niemal wcale.

Wydawało się, że największą a być może i jedyną szansą medalową Polski w biegach będzie w Tokio sztafeta kobiet 4x400 m. Ale Aniołkom Matusińskiego mało i postanowiły namieszać. Dlatego medal może pojawić się tydzień wcześniej, niż planowaliśmy.

I byłby dla Polski pierwszym takim krążkiem od 41 lat. Ostatni raz na podium w biegach na igrzyskach olimpijskich byliśmy w Moskwie, gdzie po legendarnym pościgu złoto na 3000 m z przeszkodami zdobył Bronisław Malinowski.

"Polska jest pod tym względem skrzywiona". Czytaj więcej--->>>

ZOBACZ WIDEO: Tokio 2020. Ryszard Czarnecki spokojny o los Polaków. "Worek medali został rozwiązany"
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×