Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Podczas eliminacji skoku o tyczce Robert Sobera zaliczył w pierwszej próbie wysokość 5,65 m, co było dobrym prognostykiem przed kolejnymi wysokościami. Niestety, dwa razy strącił 5,75 m a do trzeciej próby już nie podszedł.
Okazało się, że wszystko z powodu kontuzji. Polak mocno utykał po eliminacjach i wytłumaczył, że jego ścięgno Achillesa jest w fatalnym stanie.
ZOBACZ WIDEO: Tokio 2020. Ryszard Czarnecki spokojny o los Polaków. "Worek medali został rozwiązany"
- Co się stało? Moja noga się posypała. 2,5 tygodnia przed wylotem chciałem polepszyć ścięgno Achillesa, a tylko go pogorszyłem. Okazało się dziś, że jest w stanie agonalnym i mimo końskiej dawki leków nie udało się nic zrobić - ujawnił.
- Wielka szkoda, bo jestem w życiowej formie. Na treningach wyglądało to znakomicie, biłem rekord życiowy, tutaj mogłem skakać naprawdę wysoko. Ale dzisiaj te 5,65 zaliczyłem już z zaciśniętymi zębami.
30-latek nie może mieć do siebie pretensji, bo w ostatnim czasie robił wszystko, żeby ścięgno nie pozbawiło go szans na olimpijski finał.
- Przez ostatnie dni brałem ogromne dawki leków, nie wiem jak i czy moja wątroba to wytrzymała - zaśmiał się mistrz Europy z 2016 roku.
Do wtorkowego finału skoku o tyczce z Polaków awansował tylko Piotr Lisek, podobnie jak Sobera eliminacji nie przebrnął Paweł Wojciechowski.
Czytaj także:
Tokio 2020. Dramaturgia podczas eliminacji. Tylko jeden Polak z awansem
Co oni narobili?! Z tego będzie medal!