Tokio 2020. Poznały się w magiczny sposób. Teraz zdobyły srebro dla Polski. "Wiedziałyśmy, że mamy moc"

PAP/EPA / KIYOSHI OTA / Na zdjęciu od lewej: Karolina Naja i Anna Puławska
PAP/EPA / KIYOSHI OTA / Na zdjęciu od lewej: Karolina Naja i Anna Puławska

Ich znajomość zaczęła się w magiczny sposób. Jedna najlepiej sprzedaje się w finałach, druga zdobyła swój trzeci olimpijski medal, ale pierwszy jako mama. Karolina Naja i Anna Puławska we wtorek zdobyły dla Polski srebro w kajakarskiej dwójce.

[b]

Z Tokio - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty[/b]

W finale swojej konkurencji, K2 na 500 metrów, Polki przegrały tylko z Nowozelandkami, m.in. z fenomenalną Lisą Carrington, która w ciągu godziny wywalczyła dwa złote medale. Płynąc ze skrajnego, ósmego toru, nasze zawodniczki straciły do zwyciężczyń niespełna sekundę.

- Przed startem trener powiedział nam "Dziewczyny, teraz płyniemy w tunelu". I rzeczywiście tak było. Od początku wiedziałyśmy, że po lewej stronie nie będziemy miały nikogo, że rywalki będą tylko po prawej stronie, więc po prostu jechałyśmy swoje. Wiedziałyśmy, że jak to zrobimy, na mecie będziemy się cieszyć - powiedziała Puławska.

Dla 25-letniej kajakarki z Mrągowa to pierwsze olimpijskie podium w karierze. Dla starszej o pięć lat Nai już trzecie - w Londynie i w Rio de Janeiro urodzona w Tychach 29-latka zdobywała brąz z Beatą Mikołajczyk. W Tokio duet Naja/Puławska był przekonany o swojej mocy i świetnym przygotowaniu, ale z drugiej strony wiedział, że konkurencja będzie bardzo mocna. W tym roku po raz pierwszy w historii igrzysk jeden kraj może wystawić dwie łódki. Korzystają na tym kajakowe potęgi, takie jak Węgry. W finale Polki walczyły z dwiema osadami z tego kraju.

ZOBACZ WIDEO: Tokio 2020. Złoto sztafety "gamechangerem" dla Polski? "My też jesteśmy zdolni do wielkich rzeczy!"

- Najbardziej się obawiałam, że na naszym skrajnym torze pod koniec wyścigu fala będzie nas mocno odbijać od brzegu. Ale poradziłyśmy sobie z tym. Biegi finałowe z Anią zawsze są wyjątkowe. Zdążyłam poznać ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że w finałach "sprzedaje się" najlepiej! No i był ogień - opowiadała Naja.

Zawodniczka Posnanii Poznań przyznała, że ze wszystkich trzech medali, które zdobyła, do tego miała najtrudniejszą drogę. - Zeszły rok był specyficzny dla nas wszystkich, dla mnie w szczególności trudny. Byłam nastawiona na powrót na igrzyska po urodzeniu dziecka już w zeszłym roku. Przez pewien czas jeździłam na zgrupowania z dzieckiem i z moim partnerem Łukaszem Woszczyńskim. Przesunięcie olimpiady spowodowało lekkie załamanie, albo może lekkie odpuszczenie, żeby zachować siły na ten sezon.

To właśnie partnerowi Naja zadedykowała wywalczone w Japonii srebro. - Przez ostatni rok pełnił funkcję mamy, bo ja na zgrupowania jeździłam już bez naszego syna Miecia. Gdyby nie jego wsparcie i zachęta: Wracaj do sportu, pewnie by mnie tutaj nie było - podkreśliła.

Druga osoba, której podziękowała trzykrotna medalistka olimpijska, to jej partnerka z łódki. - Z Anią spotkałyśmy się kiedyś w magicznych okolicznościach. W szatni po treningu chciałam wyjąć coś z plecaka. Nie powiedziałam co, a Ania to po prostu wyciągnęła i mi dała. Spojrzałam na nią i zapytałam, czy powiedziałam na głos, czego szukam. Okazało się, że nie. Tak się to wszystko zaczęło. A teraz zdobyłyśmy wspólnie olimpijskie srebro.

Puławska wśród osób, którym dziękuje za wsparcie, najpierw wymieniła swoją rodzinę, potem kibiców, a następnie Naję. Powiedziała "moja kochana Karolina" i serdecznie uścisnęła.

W rozmowach z dziennikarzami po srebrnej dwójce nie było widać emocji. Spokój naszych medalistek wynikał z potrzeby oszczędzania energii na kolejny ważny start. - Wiemy, że za dwa dni czeka nas wyścig czwórek. Pogoda jest tutaj bardzo męcząca, więc musimy zachować tyle sił, ile tylko możemy. Cieszymy się ogromnie, ale dwójki są już dla nas historią. W czwórce z Justyną Iskrzycką i Heleną Wiśniewską też chcemy pokazać, że mamy tę moc - podkreśliła Puławska.

Czytaj także:
Tokio 2020. Awans Polaków w klasyfikacji medalowej. A może być jeszcze lepiej
Nikt nie wiedział, co się dzieje. Wtedy do akcji wkroczył Dariusz Szpakowski

Źródło artykułu: