- To najpiękniejszy dzień mojej kariery, w którym moje marzenia stały się rzeczywistością. Pamiętam jak byłem dzieckiem, oglądałem zwycięstwo Fabrice'a Guy w kombinacji na igrzyskach w Albertville. Powiedziałem sobie wówczas, że chcę być taki jak on. Pracowałem ciężko, w Turynie byłem czwarty i wiedziałem, że ten rok może być mój. To wspaniałe, że trud wniesiony w przygotowania się opłacił. Wciąż nie mogę ochłonąć, mam jednak ogromną satysfakcję - mówił po swym zwycięstwie Jason Lamy Chappuis.
Po skokach Francuz zajmował piątą pozycję ze sporą stratą do lidera, jednak zdołał ją odrobić na trasie biegu, który zakończył się jego wygraną. - Mój skok był dobry, choć miałem nieco trudniejsze warunki niż inni. Powiedziałem sobie, że muszę dać z siebie wszystko na trasie biegu i tak też było. Na początku nie biegło mi się za dobrze, czułem się nieco zmęczony, ale im dalej, tym było lepiej. Na ostatnim podbiegu myślałem, że będzie ciężko, bo Johnny Spillane uciekł i zyskał przewagę, ale w końcówce osłabł. Ja miałem dobrze posmarowane narty i go dogoniłem. Ostatnie 100 metrów było fantastyczne. Francja startuje w kombinacji drużynowej dopiero 23 lutego, zatem zamierzam odpocząć, moja rodzina jest tutaj. Chcę zobaczyć konkurencje narciarstwa alpejskiego, zobaczyć startujących kolegów. Byłoby wspaniale zdobyć później medal w drużynie, jesteśmy zgraną grupą pracującą ze sobą od dawna - dodał mistrz olimpijski.
Wygrana Lamy Chappuis stała się głośna we Francji, gdzie bardzo liczono na jego sukces. Gratulacje dla zwycięzcy złożył już prezydent Nicolas Sarkozy. - Tytuł mistrza olimpijskiego to spodziewana konsekracja Jasona Lamy Chappuis, który od początku sezonu zdominował swoją dyscyplinę sportu. Składam mu najserdeczniejsze gratulacje. To piękny i wyjątkowy dzień dla Francji, która w Vancouver w ciągu kilku godzin zdobyła dwa złote medale. Wcześniej prezydent Sarkozy dzwonił do Vincenta Jaya, żeby pogratulować mu zwycięstwa w biathlonowym sprincie.