Małysz jest dla młodzieży wzorem bardzo wdzięcznym. Pracowity, wytrwały, skromny, ułożony, kulturalny. Od dziesięciu lat noszony w Polsce na rękach, nietykalny niczym bóstwo, zaskarbił sobie społeczne przyzwolenie na słabsze momenty i porażki - rzecz w naszym kraju niespotykana - a krytyka jego osoby równa się pogwałceniu świętości. Nie rozstrzygam, czy jego pozorna beatyfikacja jest rzeczą słuszną, szokuje mnie inna kwestia - Adam, niejako na przekór sukcesom i regułom panującym w świecie mass mediów, nie zniżył się do poziomu kolejnego sportowego pseudocelebryty, pozostając skromnym chłopakiem z Wisły.
Małysz jest postacią perfekcyjną. Wybitny sportowiec i imponujący człowiek. Odporny na presję świata zewnętrznego i spełniający się w dziedzinie ukochanej, niezmiennie dającej mu radość i młodzieńczą energię. Chyba na zawsze zachowam już w pamięci obraz Adama fetującego drugie kanadyjskie srebro. To niepewne spojrzenie na tablicę wyników, chwilę oczekiwania i niezwykły wybuch radości - niczym w Zakopanem przed ośmioma laty - zakończony ucałowaniem śniegu. Łza wzruszenia kręci się w oku. I nic, że to nie złoto - Simon Ammann był z innej planety. Małysz był tego dnia w Whistler najlepszym z ludzi. I - z pewnością - najszczęśliwszym.
Czyż można wymarzyć sobie wspanialszą sportową karierę? Adam po raz pierwszy w pełnej krasie na światowych skoczniach objawił się nam już w roku 1996. Później przyszedł dołek, depresyjne myśli o zakończeniu narciarskiej przygody, którym kres przyniósł triumfalny powrót do wielkiego skakania na przełomie wieków i wędrówka na szczyt świata. Dalszą historię znamy - bogatą w wielkie triumfy i kilka bolesnych porażek. Małysz miał kryzysy, upadał by wstać, uciekał by wrócić. Ależ cudną przypowieść nakreślił swoją karierą! Wierzyć w siebie, podążać za marzeniami i nigdy się nie poddawać. Bo sny nie są po to, aby je śnić - są po to, aby je realizować.
Adam, dziękujemy!