Jeszcze kilka miesięcy temu z ośrodka "Szafir" w Moryniu pod Szczecinem co kilka dni swoje programy nadawały TVP, TVN i Polsat. Widzowie z zainteresowaniem śledzili losy ponad setki wychowanków ukraińskiego domu dziecka z okolic Zaporoża, którzy zostali ewakuowani przed wojną do naszego kraju. Wtedy niemal wszyscy byli zaangażowani w pomoc gościom z Ukrainy, a współwłaściciel ośrodka Marek Kolbowicz odbierał mnóstwo telefonów z ofertami pomocy. W pewnym momencie darów dla dzieci było tak wiele, że były wioślarz zastanawiał się, co z nimi zrobić. Teraz z tych wspomnień tylko gorzko się śmieje.
- Wielkie zaangażowanie w pomoc Ukraińcom to już przeszłość, a dziś losem tych dzieci nie przejmuje się już praktycznie nikt - mówi Kolbowicz. - Właśnie wracam z zakupów, a w bagażniku mam między innymi kilkaset kartonów mleka, kilkadziesiąt kilogramów jabłek, 20 kg sera żółtego. Te zapasy wystarczą na kilka dni. Ostatnio przywiozłem trzy tony ziemniaków i po kilku dniach znów musiałem jechać po zaopatrzenie. Dziennie utrzymanie tej grupy kosztuje ponad 10 tysięcy złotych. Ludzie zupełnie nie zdają sobie sprawy ze skali przedsięwzięcia - relacjonuje mistrz olimpijski z igrzysk w Pekinie, który był liderem słynnej wioślarskiej czwórki podwójnej, którą okrzyknięto mianem dominatorów.
Aby przyjąć gości, musiał zainwestować ogromne pieniądze
Były sportowiec, a obecnie wykładowca na Wydziale Kultury Fizycznej i Zdrowia Uniwersytetu Szczecińskiego, na początku wojny zadeklarował chęć pomocy stu uchodźcom. Wtedy jednak nie mógł przypuszczać, że po kilku miesiącach sytuacja za wschodnią granicą nadal będzie jednym wielkim koszmarem, a koszty utrzymania gości z Ukrainy będą aż tak wysokie.
ZOBACZ WIDEO: Lewandowski w Barcelonie. Jak to wpłynie na jego grę w reprezentacji Polski?
Aby zapewnić uchodźcom dach nad głową i wyżywienie, Kolbowicz wraz ze wspólnikiem musieli zaciągnąć kredyt. Dzięki temu na razie stać go na codzienne zakupy, wypłaty dla pracowników i opłatę rachunków.
Aby pomieścić grupę z domu dziecka z Ukrainy wraz z polskimi dziećmi, którzy już jakiś czas temu wykupili w ośrodku obozy, były olimpijczyk kupił 12 domków typu holenderskich, wydzielił na posesji specjalne miejsce, zorganizował plac zabaw, stworzył plażę, na której dzieci spędzają większość swojego czasu. Dzięki temu każde dziecko ma swój kąt, w którym czuje się bezpiecznie.
Mowa o gigantycznych kosztach, bo same domki to wydatek około 700 tysięcy złotych, 42 tysiące złotych kosztowało podłączenie do nich prądu, kanalizacji i wody. Ze względów bezpieczeństwa zmieniono także ogrzewanie, z gazowego na elektryczne, a każda holenderka ma bojler z wodą.
- Robimy, co możemy, ale powoli nie dajemy rady. Gdy przyjmowałem dzieci, za prąd płaciliśmy osiem tysięcy złotych miesięcznie, kolejne podwyżki i większe zużycie sprawiły, że dziś rachunki opiewają na ok. 20 tysięcy. Część tych kosztów pokryła ENEA, ale reszta nadal będzie po naszej stronie. Na szczęście nie mamy czasu zastanawiać się, co będzie dalej, bo cały czas coś się dzieje. Za chwilę jadę po dwie nowe pralki i suszarki, bo te kupione cztery miesiące temu chodziły od godz. 8.00 do 23.00 i odmawiają posłuszeństwa. Ostatnio dzieci do mnie podeszły i proszą o odkurzacze, bo co jak co, ale porządek w pokojach to ich drugie imię – śmieje się Kolbowicz.
Dzieci straciły wszystko co miały
Sytuacja faktycznie wydaje się bez wyjścia, bo nic nie wskazuje, by grupa sierot z Zaporoża mogła wkrótce wrócić do kraju. Ostatnio z wizytą na Ukrainie był koordynator z fundacji "Happy Kids" Aleksander Kartasiński, ale nie wrócił z dobrymi wiadomościami. Okazało się, że dom dziecka po bombardowaniach jest mocno zniszczony, nie ma okien, a okoliczna szkoła praktycznie przestała istnieć.
Fundacja pomaga w zapewnieniu opieki dla dzieci, które pozostały w ośrodku u Pana Marka Kolbowicza. W miarę swoich możliwości wspiera finansowo i rzeczowo ośrodek w Moryniu. Dba również m.in. o to, aby dzieci otrzymały pomoc medyczną (powołała w tym celu Mobilny Zespół Medyczny, który jeździ po ośrodkach i bada dzieci) czy zatrudniła niezbędną koordynatorkę - tłumaczkę.
- Po tych informacjach już nawet nie przeszło mi przez myśl, by pytać ich o powrót na Ukrainę. Te dzieci po prostu nie mają dokąd wracać. Przyjechały do nas z małymi plecaczkami i to było wszystko, co posiadały. Obecnie mają większość z rzeczy, które są na tę chwilę niezbędne. Tu ukłony dla osób, firm, instytucji, wolontariuszy, którzy nie szczędzili pomocy. Dostarczali nam ubranka, obuwie, szampony, szczoteczki, pasty, mydła, ale także telefony, komputery, tablice interaktywne, stoły z krzesłami do klas, farby, kredki, zeszyty i tak mógłbym opowiadać… Poza tym, podział tej grupy też nie wchodzi w grę - dodaje.
Inne ośrodki nie są zainteresowane zakwaterowaniem grupy sierot w okresie wakacyjnym. - Od miesiąca piszemy i dzwonimy z prośbą o pomoc. Wierzę, że w końcu ktoś wyciągnie do nas rękę - dodaje.
Na szczęście w pomoc Kolbowiczowi i dzieciom z Ukrainy zaangażował się wojewoda zachodniopomorski Zbigniew Bogucki, który obiecał, że przynajmniej na jakiś czas utrzyma dotychczasowe wsparcie finansowe. To jednak tak naprawdę jedyna instytucja, która mocno przejęła się losem dzieci i oferuje pomoc w sposób systemowy i regularny. Nawet jeśli uda się utrzymać dotychczasowe wsparcie na poziomie 70 złotych dziennie za osobę, będzie to część środków niezbędna na utrzymanie całej grupy z Ukrainy.
Nie żałuje swojej decyzji
Do niedawno na terenie ośrodka funkcjonowała ukraińska szkoła, w której dzieci się uczyły. Ale ich rok szkolny zakończył się już pod koniec maja. Obecnie całe dnie spędzają więc na terenie ośrodka, a opiekunowie robią wszystko, by zorganizować czas tak, aby był ciekawy i dostosowany do wieku i potrzeb wychowanków.
- Ostatnio załatwiłem duże parasole, a dzięki temu mają miejsce do zabawy bez względu na to, czy pada deszcz, czy jest upalny dzień. Najważniejsze, że są pod opieką i wolne od sytuacji wojennej – relacjonuje Kolbowicz.
- Czy gdybyśmy wiedzieli, jak będzie się rozwijała sytuacja i że potrwa to aż tyle miesięcy, podjęlibyśmy się jeszcze raz tak odpowiedzialnej roli? Odpowiedz brzmi tak! Zrobilibyśmy to! Bo jak nie my, to kto? Jak nie na "Szafirze" w Moryniu, to gdzie? - odpowiada mistrz olimpijski, który mimo trudu wciąż tryska energią.
Chętnych do zaangażowania się w pomoc grupie ukraińskich sierot prosimy o kontakt pod numer telefonu 604-977-430 – Marek Kolbowicz
Pomóc można także angażując się w zbiórkę pieniędzy. KLIKNIJ TUTAJ, by dowiedzieć się więcej
Mateusz Puka, WP Sportowefakty