Mieszka przy granicy z Polską. Mówi o niepokojących zmianach

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Andriej Karpow
WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Andriej Karpow
zdjęcie autora artykułu

W Ukrainie nie ma pracy i skupia się jedynie na przetrwaniu, gdyby tylko miał możliwość, to bez wahania ruszyłby do Polski. Ukraiński zawodnik Andriej Karpow od początku wojny przebywa w Czerwonogradzie i obserwuje jak bardzo zmienia się jego kraj.

W tym artykule dowiesz się o:

Wnioski z trwającego już prawie pięć miesięcy konfliktu są fatalne dla całej Ukrainy. Choć kraj obronił swoją niepodległość, to skutki napaści Rosji są coraz bardziej widoczne i to nie tylko na terenach objętych działaniami wojennymi, ale także w "bezpieczniejszej" zachodniej Ukrainie. Żużlowiec Andrij Karpow od początku wojny przebywa w Czerwonogradzie w obwodzie lwowskim, który jest oddalony od Rzeszowa zaledwie o 180 kilometrów. Jego spostrzeżenia są przygnębiające.

- Żyję blisko granicy z Polską, a mimo to nie ma dnia, by w mieście nie wyły syreny. Bombardowania wciąż się zdarzają, a ostatnie było u nas półtora tygodnia temu. Ludzie wciąż się boją o swoje życie, a po serii ataków na centra handlowe w innych miastach, wszyscy unikają skupisk. Sam nie wiem, jak funkcjonują duże sklepy, bo boję się tam chodzić - przyznaje 35-letni zawodnik, który na razie nie może się wywiązać z umowy zawartej przed sezonem z działaczami Texom Stali Rzeszów, bo przepisy nie pozwalają mu na opuszczenie kraju na dłużej niż kilka dni.

Karpow w tym roku miał pełnić obowiązki trenera szkółki, a także wrócić do regularnej jazdy w lidze. Plany pokrzyżowała mu jednak wojna. - Trwa dyskusja, czy powinno się dopuszczać rosyjskich zawodników do rywalizacji sportowej, a ja mam wrażenie, że zapomina się, że wielu Ukraińców w ogóle nie ma takiej możliwości. Żyjemy w strachu i nie możemy opuszczać własnego kraju - wyjaśnia.

Puste półki w sklepach już nikogo nie dziwią

Zawodnik na własnej skórze odczuwa skutki coraz gorszej sytuacji ekonomicznej w Ukrainie. Choć ma dużo wolnego czasu, to szanse na znalezienie pracy są praktycznie zerowe. To zresztą coraz powszechniejszy problem, nawet w nieco lepiej sytuowanej zachodniej Ukrainie. Przyjechało tam wielu poszkodowanych wojną, więc chętnych do podjęcia pracy zarobkowej nie brakuje, a dobrze prosperujących przedsiębiorstw z każdym tygodniem ubywa. Problemem stają się nawet regularne dostawy żywności do sklepów.

- Na szczęście na razie mamy co jeść, ale widać wyraźnie, że w sklepach jest znacznie mniej produktów niż jeszcze pół roku temu. Wiem, że Polacy martwią się drożyzną i inflacją, ale na Ukrainie jest jeszcze gorzej. Ludzie potracili cały swój dobytek, więc zakup choćby podstawowych produktów staje się poważnym problemem. Nadchodzą bardzo ciężkie czasy dla mieszkańców Ukrainy, a skutki wojny dotykają już wszystkich, bez względu na miejsce zamieszkania. Ci z zachodu są w o tyle lepszej sytuacji, że wciąż mają swoje mieszkania - dodaje Karpow.

W pierwszych tygodniach wojny żużlowiec był zaangażowany w pomoc tworzonym oddziałom wojskowych ochotników, ale także przybyszom z zagrożonych części Ukrainy. Teraz sytuacja nieco się ustabilizowała, ale wsparcie wciąż jest potrzebne, bo bardzo wielu mieszkańców Czerwonogradu przyjęło pod swój dach gości ze wschodniej Ukrainy.

Wschód Ukrainy to piekło

Sam Karpow na razie nie został wcielony do armii, ale ma bardzo wielu znajomych, którzy od kilku miesięcy walczą z Rosjanami w Donbasie. Niemal co chwilę dochodzą do niego informacje o śmierci kolejnych kolegów, którzy polegli w walce z agresorem.

- Wschód Ukrainy to piekło i dzieją się tam niewyobrażalne rzeczy. Bomby i śmierć stają się czymś zupełnie normalnym. Cała Ukraina obserwuje to codziennie, więc może pan sobie wyobrazić, jak bardzo nienawidzimy teraz Rosjan. Mimo że w Ukrainie widzimy upadek w każdej sferze życia, to nikt nie myśli o poddaniu się. Ludzie starają się sobie pomagać i radzić z tym, co się dzieje - relacjonuje.

Nastroje są jednak dalekie od optymistycznych i pojawiają się coraz większe obawy o przyszłość. - Nie wiadomo kiedy skończy się wojna i w jaki sposób. Ja sam nie mam pewności, że wszystko będzie dobrze. Wiem jednak, że nie mamy wyjścia i musimy walczyć o swój kraj - opowiada Karpow.

Chce wrócić na motocykl i dalej pomagać

Ogromna tragedia nie przeszkadza Ukraińcom, by w nieco bezpieczniejszych regionach próbować żyć normalnie. Ostatnio w pobliskim Równem wznowiono treningi szkółki żużlowej, a szansę na powrót na motocykl miał także Andriej Karpow. Całkiem możliwe, że zawodnik wraz z innymi kolegami z reprezentacji weźmie udział w zbliżającym się półfinale Speedway of Nations w Vojens.

Żużlowiec nawet na moment nie zapomina o swoich rodakach walczących na froncie, dlatego zaangażował się w akcję zbierania pieniędzy na najpotrzebniejsze artykuły. Wbrew pozorom, bardziej niż jedzenie są teraz potrzebne produkty medyczne, a konkretnie opatrunki hemostatyczne Celox Rapid, służące do szybkiego tamowania krwotoków. Takie opatrunki potrafią uratować życie rannym żołnierzom (link do zbiórki TUTAJ). Akcja zbierania pieniędzy dopiero się zaczyna, a w najbliższych dniach Karpow ma zaangażować się w jej nagłośnienie.

Czytaj więcej: Junior zgłosił na policję kradzież sprzętu Zmiana prowadzącego Magazyn PGE Ekstraligi

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (0)