Brakuje tylko złota. Polscy wioślarze do Tokio jadą po medal

East News / Mirosław Ziętarski/ Mateusz Biskup
East News / Mirosław Ziętarski/ Mateusz Biskup

Razem startują od siedmiu lat, od trzech jako dwójka podwójna. Na swoim koncie mają m.in. wicemistrzostwo Europy i świata. Dziś przygotowują się do igrzysk olimpijskich. – Nastawiamy się na walkę o najwyższe miejsca – zapowiadają wioślarze.

Mirosław Ziętarski, rocznik ‘93, zawodnik AZS UMK Energa Toruń, oraz Mateusz Biskup, rocznik ‘94, zawodnik LOTTO-Bydgostii, wioślarski duet tworzą od 2013 roku, kiedy to trafili do kadry seniorskiej.

Ich przygoda z wioślarstwem zaczyna się w tym samym – 2009 roku. Obaj – wówczas gimnazjaliści –początkowo traktują to jak zabawę, hobby. Mateusz trenuje w Tczewie, Mirek w – oddalonym o 150 km – Toruniu. Z czasem pojawia się myśl o zawodowstwie.

Pierwsze lata w kadrze narodowej spędzają w czwórce. W 2017 roku przesiadają się do dwójki i od razu zaczynają wygrywać. Jeszcze w tym samym roku zdobywają srebro na mistrzostwach Europy w Račicach, drugie miejsce w zawodach Pucharu Świata w Lucernie oraz srebro na mistrzostwach świata w Sarasocie. Dwa lata później do medalowego dorobku dokładają jeszcze brąz na mistrzostwach świata w Linz. Tam też zdobywają kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Tokio.

Przygoda z gimnazjum

Wiosna 2009 roku. W gimnazjum w Tczewie, do którego chodzi Mateusz Biskup, odbywa się Dzień Sportu. Wśród zaproszonych gości są trener oraz zawodnicy tczewskiego klubu KKS Unia. Przywożą ze sobą ergometr wioślarski. Uczniowie próbują swoich sił. Po testach kilku chłopaków, w tym Mateusza, trener zaprasza na przystań.

– Początkowo nie potraktowałem tej propozycji poważnie, ale przyszły wakacje, a ja nudziłem się w domu. Postanowiłem spróbować. Mama tylko machnęła ręką na mój nowy pomysł. Tylu już dyscyplin próbowałem i zawsze kończyło się tak samo – rezygnacją po kilku treningach. Z wioślarstwem – jak szybko się okazało – było zupełnie inaczej – wspomina Mateusz.

Mniej więcej w tym samym czasie na lekcję WF-u nauczycielka Mirka, była wioślarka, przywozi ergometr wioślarski. I obiecuje: czterech chłopaków z najlepszymi wynikami pojedzie na zawody. W szczęśliwej czwórce jest Mirek.

– Na zawodach dostrzegł nas trener z AZS UMK Toruń i zaprosił na trening. Szybko jednak daliśmy sobie spokój. Z Ciechocina, gdzie wciąż mieszkam, do Torunia jest ponad 30 km. Ciężko było połączyć codzienne dojazdy z nauką. Dopiero gdy trafiłem do jednego z toruńskich liceów, postanowiłem na poważnie zainteresować się wioślarstwem – opowiada Mirek.

Dopóki jest się o co bić

Wioślarstwo nie jest dla każdego. Warunki fizyczne, w tym wytrzymałość i siła, to jedno, ale trzeba też mieć w sobie sportową zawziętość, samodyscyplinę i cierpliwość.

– Wioślarstwo trzeba po prostu pokochać. Nie ma z tego wielkich profitów. Zawodnicy nie są na świeczniku, nie zarabiają dużo – zwraca uwagę Mateusz.

– Trzeba też kilku lat, zanim opanuje się technikę i dojdzie do momentu, w którym można starać się o miejsce w kadrze i z powodzeniem startować na mistrzostwach. Pierwsze medale na międzynarodowych imprezach zaczęliśmy zdobywać w 2015 roku – dodaje Mirek.

Doskonała technika, przygotowanie fizyczne i mentalne nie wystarczą jednak, jeśli nie uda się stworzyć zgranego duetu. A Mirek z Mateuszem doskonale się rozumieją nie tylko zawodowo, ale też prywatnie. W ciągu roku spędzają ze sobą na zgrupowaniach od 230 do nawet 300 dni.

– Od początku kwaterują nas w jednym pokoju. Dobrze czujemy się w swoim towarzystwie – zapewnia Mateusz. – Gdyby tylko Mateusz bardziej dbał o porządek… – dodaje, śmiejąc się Mirek.

Podczas treningów obaj doskonale znają cel i wiedzą, jak go osiągnąć. Gdy jeden ma słabszy dzień, drugi go wspiera i motywuje do jeszcze większego wysiłku. Chwalą też atmosferę w osadzie. Świetnie dogadują się z trenerami – Robertem Syczem i Aleksandrem Wojciechowskim.

I tylko tęsknota za rodziną doskwiera. Mateusz ma żonę i 3-letniego synka, Mirek – ośmiu braci. Na zgrupowaniu przebywają średnio 3 tygodnie, przyjeżdżają na kilka dni do domów i znów wracają na obóz. I tak przez cały sezon. Po jego zakończeniu mają miesiąc przerwy.

– Na szczęście bliscy nas wspierają. Żona doskonale mnie rozumie, gorzej z synkiem. Ten, gdy tylko widzi, że znów wyciągam torbę, prosi, bym został. Rozłąka nie jest łatwa, ale dopóki są wyniki, dopóki jest się o co bić, to trzeba to robić – zapewnia Mateusz.

Pomaga też mocno wypełniony plan dnia w czasie zgrupowań. Pobudka, rozruch (bieganie, pływanie, ćwiczenia), śniadanie, trening, obiad, relaks, trening, kolacja. Wszystko o ściśle wyznaczonych porach.

Nie ma szans na pracę poza wioślarstwem

Wioślarstwo nie jest w Polsce popularną dyscypliną. O zawodnikach robi się głośniej przy okazji mistrzostw czy igrzysk olimpijskich, na których regularnie zdobywają medale. Podczas zawodów pomiędzy najważniejszymi międzynarodowymi wydarzeniami trybuny zapełnia przede wszystkim rodzina, przyjaciele, znajomi i byli wioślarze.

Niewielka popularność przekłada się na brak sponsorów. Tymczasem, przebywając nawet 300 dni w roku na zgrupowaniach, wioślarze nie mają szans na normalną pracę. Mateusz i Mirek mają to szczęście, że drugi rok z rzędu są stypendystami programu KGHM Polska Miedź "Miedziane rywalizacje", wspierającego utalentowanych polskich sportów.

– To wsparcie oznacza dla nas bardzo dużo. Pojawiło się też w najtrudniejszym dla nas momencie – w 2018 roku. Zajęliśmy wtedy dopiero ósme miejsce na mistrzostwach świata, co przełożyło się na dużo niższe stypendium z Ministerstwa Sportu. To wtedy pojawiła się chwila zwątpienia, pytanie co dalej. Z pomocą przyszedł KGHM – mówi Mateusz.

– Jeżeli nie masz w sporcie wyników, to jest naprawdę ciężko, a przecież każdemu może podwinąć się noga. Dzięki wsparciu KGHM wiemy, że niezależnie od wszystkiego możemy skupić się na treningu i nie myśleć już o tym, za co będziemy żyć – dodaje Mirek.

Tokio? Interesują nas najwyższe miejsca

Dziś skupiają się na występie w Tokio. W 2016 roku na igrzyskach w Rio de Janeiro czwórka z udziałem Mateusza i Mirka zajęła – najgorsze dla sportowców – czwarte miejsce. Do medalu zabrakło niespełna 1,5 sekundy. I choć to był bardzo dobry wynik, to niedosyt pozostał.

– Medal był w zasięgu, zabrakło nam jednak doświadczenia – tłumaczy Mirek.

– Dziś jesteśmy dużo bardziej dojrzali i doświadczeni. Starty w najważniejszych imprezach sportowych sporo nam dały. Już wiemy, na co nas stać i mamy nadzieję, że podczas igrzysk w Tokio będziemy się ścigać o najwyższe miejsca na podium – zapowiada Mateusz.

Za to już dziś mocno trzymamy kciuki.

Monika Rosmanowska

Komentarze (3)
avatar
atipouno
17.08.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
1,5 sekundy w tej dyscyplinie to wieczność! 
avatar
Witalis
10.08.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Mirek i Mateusz mają na kim się wzorować, mistrzami olimpijskimi i to dwukrotnie (2000, 2004) w dwójce podwójnej byli Tomasz Kucharski i Robert Sycz.