Gdy w 2009 roku Valentino Rossi sięgał po dziewiąty tytuł mistrzowski, miał 30 lat. Mógł wtedy przypuszczać, że zdobywanie kolejnych laurów będzie mu przychodzić coraz trudniej, bo w MotoGP zaczęło się pojawiać nowe pokolenie zawodników. Casey Stoner czy Jorge Lorenzo pokazali, że nie zamierzają odpuszczać żywej legendzie.
Wtedy Rossi, słynący z pewności siebie, którą niektórzy określą nawet bezczelnością, mógł być niemal pewny zrealizowania życiowego marzenia. Zdobycie dziesięciu tytułów mistrzowskich to jego obsesja. Tyle, że wydarzenia z kolejnych sezonów oraz błędne decyzje "Doctora" sprawiły, że ciągle pozostaje z dziewięcioma mistrzostwami na koncie.
Przyczyny porażki
Rossi sam przyczynił się do tego, że nie poprawił swojego bilansu w ostatnich latach. I to co najmniej kilkukrotnie. Gdy w 2010 roku przegrywał wewnętrzną rywalizację w Yamasze ze znacznie młodszym Lorenzo, postanowił odejść do Ducati. To był błąd, bo włoska marka nie była wtedy przygotowana na przyjście wielkiego mistrza.
"Doctor" miał nadzieję, że powtórzy się historia z przeszłości. Gdy po sezonie 2003 odchodził z Hondy do Yamahy, motocykl japońskiego producenta tracił do głównego rywala sekundę na okrążeniu. Ogrom pracy wykonanej zimą przez inżynierów oraz sam talent Rossiego wystarczyły, aby w kolejnym roku zniwelować tę stratę. W ten sposób Włoch zaczął pisać piękną historię z Yamahą.
Wtedy czuł jednak, że nie ma innego wyjścia. Nawet Yamaha sygnalizowała mu, że powinien powoli odejść w cień, stawiając na Lorenzo. Trudno było się też dziwić Japończykom, bo gdy Rossi żegnał się z nimi, miał 31 lat. To wiek, w którym większość motocyklistów zaczyna myśleć o końcu kariery, a nie kolejnych mistrzostwach.
Nowa dawka motywacji
Być może, gdyby nie feralny okres startów w Ducati i brak wygranego wyścigu w sezonach 2011-2012, Rossiego nie oglądalibyśmy już na motocyklu. Łatwo sobie wyobrazić scenariusz, w którym "Doctor" po zgarnięciu dziesiątego mistrzostwa odchodzi z królewskiej kategorii.
To się jednak nie wydarzyło, a czasu nikt z nas nie jest w stanie cofnąć. W okresie startów w zespole z Bolonii doszło jednak do czegoś, co stanowiło podwaliny pod obecną motywację Rossiego. Tragiczny wypadek Marco Simoncellego, jednego z przyjaciół "Doctora". Miał on miejsce w Malezji w 2011 roku. Pech chciał, że to właśnie ówczesny zawodnik Ducati był jednym z tych, którzy wjechali w upadającego "Sica".
- W takich chwilach myślałem o karierze, o tym by dalej startować. Przecież mogłem powiedzieć, że mam tyle tytułów mistrzowskich, że wystarczy. Starałem się jednak rozdzielić te dwie rzeczy. Mój ból oraz to, co muszę zrobić, aby go przezwyciężyć. Dlatego wtedy pomyślałem o powrocie do Yamahy, o tym by wrócić do wygrywania - mówił zimą w jednym z wywiadów Rossi.
Rossi trafił na kosmitę
To doprowadziło do powrotu Rossiego do domu, jak często Włoch określa Yamahę. Już w sezonie 2013 wrócił też do wygrywania, choć wielu go skreśliło. Jednak w tym samym czasie w MotoGP pojawił się Marc Marquez. Kolejny z motocyklowych "kosmitów". Dość powiedzieć, że Hiszpan w ciągu pięciu ostatnich sezonów zdobył cztery tytuły mistrzowskie.
Tyle, że nawet Marquez miał swój słabszy moment. Rok 2015 w MotoGP miał jednak dziwny przebieg. Pełen wyścigów rozgrywanych w deszczowych warunkach. Opady pojawiały się nawet na obiektach, na których nie widziano ich od dawna.
Gdy tylko warunki były idealne, kolejne zwycięstwa zbierał Lorenzo. Jednak Hiszpan nie lubi rywalizować w deszczu, włącza mu się wtedy blokada psychologiczna. To potrafił wykorzystać Rossi. W końcówce sezonu 2015 obaj mieli równe szanse na tytuł.
Aż w to wszystko miał się wmieszać Marquez, który chciał pomóc Lorenzo. Rossi miał mu to za złe, krytykował sojusz Hiszpanów na konferencjach prasowych. Efekt? Zażarta walka Rossiego i Marqueza w Grand Prix Malezji, gdzie zawodnik Hondy miał celowo zwalniać i blokować "Doctora". Włoch dał się podpuścić młodszemu koledze, nie wytrzymał nerwowo i doprowadził do jego upadku.
Tamte wydarzenia zaważyły na losach tytułu. Telemetria z maszyny Marqueza nie wykazała, by ten celowo zwalniał. Rossi został za to ukarany startem z końca stawki w decydującym wyścigu w Walencji. Przez to nie był w stanie dogonić Lorenzo i rzutem na taśmę przegrał tytuł mistrzowski. Być może to była ostatnia szansa na to, aby zrealizować marzenie o dziesiątym tytule.
ZOBACZ WIDEO Joanna Jóźwik walczy z kontuzją. Biega "podwieszona"
Nigdy się nie poddawaj
W sezon 2018 Rossi wchodzi ze świadomością, że jego kontrakt z Yamahą wygasa z końcem roku. Gdy podpisywał go przed dwoma laty, wielu podkreślało, że to będzie jego ostatnia umowa w MotoGP. Bo trudno wyobrazić sobie 40-latka rywalizującego w królewskiej kategorii.
Rossi nie zamierza jednak kończyć kariery. Nie jest tajemnicą, że ma już ustalone warunki nowego kontraktu. Znów dwuletniego. Oznacza to, że będziemy go oglądać w MotoGP do roku 2021. Będzie mieć wtedy 41 lat. To wynik, którego rywale prędko nie pobiją.
Bo Rossi ciągle wierzy w swoje marzenie o dziesiątym tytule. Mimo zaawansowanego wieku, nadal potrafi wygrywać. Gdy latem 2017 roku złamał nogę, wrócił na maszynę już po 24 dniach. Chociaż lekarze zakładali, że jego przerwa w startach powinna być dwa razy dłuższa. W trakcie zimowych testów kilkukrotnie znalazł się na czele stawki. I to mimo faktu, że Yamaha jest w sporym kryzysie. Problemy z elektroniką w japońskiej maszynie sprawiły, że miniony sezon był dla niej najgorszy od dekady.
"Doctor" nie ma powodów, by kończyć karierę, bo ciągle jest konkurencyjny. Pytanie brzmi - czy Yamaha jest? Odpowiedź na to poznamy w najbliższych miesiącach. Nowy sezon MotoGP startuje w najbliższy piątek w Katarze.