W niedzielę Romano Fenati nie popisał się w wyścigu Moto2, w trakcie którego podjechał do Stefano Manziego i nacisnął dźwignię hamulca w jego motocyklu. Włoch doprowadził do niebezpiecznej sytuacji, za co został ukarany przez sędziów i wykluczony z dwóch kolejnych Grand Prix. Bardziej bezwzględni byli dla niego szefowie Marinelli Snipers, którzy ze skutkiem natychmiastowym rozwiązali jego kontrakt.
W poniedziałek stało się jasne, że Fenati nie ma też czego szukać w sezonie 2019, bo ekipy Forward Racing i MV Agusty wycofały się z wcześniejszego porozumienia i nie chcą widzieć Włocha w swoich szeregach. Również włoska federacja zareagowała na "wyczyn" motocyklisty, bo pozbawiła go licencji.
W tej sytuacji Fenati za pośrednictwem Facebooka ogłosił zakończenie kariery. - Już nigdy więcej nie będę się ścigać. To już nie jest mój świat. Jest zbyt niesprawiedliwy - stwierdził motocyklista, który we wcześniejszych wpisach podkreślał, że w zeszłym roku ani razu nie był karany za zbyt agresywną jazdę, a od niedzieli jest poddawany ogromnej presji i krytyce.
Jak się okazało, Fenati nie po raz pierwszy myślał o zakończeniu kariery. Włoch podobne myśli miał już w połowie sezonu 2016, gdy stracił miejsce w akademii i zespole Valentino Rossiego. Wtedy pomocną dłoń wyciągnęła do niego ekipa Marinelli Snipers, która zaoferowała mu starty w roku 2017. Od tego momentu w kontrakcie Fenatiego znajdowała się jednak klauzula, która pozwalała mu na zakończenie kariery w dowolnym momencie, bez podania przyczyny.
Tymczasem na wydarzenia z niedzieli zareagowała też prokuratura w Rimini, która bierze pod uwagę wszczęcie śledztwa w sprawie zachowania Fenatiego, który mógł doprowadzić do śmiertelnego wypadku Manziego. Śledczy zamierzają dokładnie przeanalizować nagranie z wyścigu oraz zasięgnąć opinii u ekspertów.
ZOBACZ WIDEO: Urszula Radwańska: Mój cel to powrót do czołowej "30" światowego tenisa