Lukas Drozdowicz: Ścigam się z marzeniami

Materiały prasowe
Materiały prasowe

Lukas Drozdowicz, pierwszy Polak, który wystartował w wyścigach samochodowych Tajlandii w rozmowie z WP SportoweFakty o ściganiu w tak egzotycznym miejscu, zupełnie innej mentalności Tajów i przyczynach swojej wielkiej popularności.

W tym artykule dowiesz się o:

Maciej Rowiński, WP SportoweFakty: Dlaczego zdecydował się pan wyjechać z Polski? Skąd pomysł, aby karierę sportową rozwijać za granicą?

Lukas Drozdowicz: Od zawsze chciałem zarabiać na swojej pasji. W Polsce mi się to nie udało, na Wyspach Kanaryjskich też nie. Pierwsze ambicje miałem aby dojść do udziału w Mistrzostwach Europy. Jak się okazało, nie było to możliwe w tamtym momencie z powodu braku budżetu i perspektyw na jego pozyskanie. Zdecydowałem się polecieć do Azji, a potemna miejscu sprawdzić, jakie mam szanse aby zrealizować swój cel. Po pewnym czasie uznałem, że wyścigi samochodowe Tajlandii będą najlepszym miejscem do kontynuowania mojej kariery sportowej. To był strzał w "10".

[b]

To chyba sporo kosztuje?[/b]

Podróż do Azji i życie tam nie musi wcale dużo kosztować. Tam też są tanie linie lotnicze, mieszkać można niekoniecznie w typowo turystycznych, drogich hotelach. Wystarczy nie byćrozrzutnym i dowiedzieć się jak mieć więcej za mniejsze pieniądze. To nie jest takie trudne, jak może się wydawać. Trzeba tylko chcieć. Ja na początku miałem bardzo ograniczony budżet. Musiałem sobie sam organizować pracęoraz pierwsze starty.

ZOBACZ WIDEO Kuba Przygoński: To był świetny weekend. Teraz myślę już tylko o Dakarze

Ale profesjonalne wyścigi samochodowe, to jedna najdroższych dyscyplin sportu.

Tak i to nie jest żadna tajemnica. Może dlatego dopiero "dorastam" do udziału w profesjonalnych wyścigach w pełnym tego słowa znaczeniu. Pochodzę z zupełnie normalnej rodziny, bez korzeni w sporcie samochodowym. Wychowywałem się w warunkach podobnych do większości rówieśników w państwowej szkole. Nie przypominam sobie, abym dostał jakiś duży spadek albo prezent od losu. Drugie i trzecie życie już prędzej, a może nawet czwarte, ale nie żebym czymś się specjalnie wyróżniał. Droga, którą przeszedłem nie była najłatwiejsza, ale ciekawa. Na pewno wiele sięnauczyłem, a to zostało na całe życie.

Zawodowo postawił pan wszystko na jedną kartę…

To nie było tak jak w grze w ruletkę, gdzie albo wygrasz, albo przegrasz. Wiedziałem, że doskonale czuję to, co robię za kierownicą i uznałem, że trzeba znaleźć sposób, aby zarabiaćna swojej pasji. Wiedziałem, że jeśli nie uda mi się to w Tajlandii, to są jeszcze dziesiątki innych miejsc na świecie, gdzie mogę zrealizować swój cel. Tajowie mówią, że jeśli masz jakąś umiejętność to powinieneś ją wykorzystywać, bo to dar od losu. Zauważyłem, że wykorzystywaniem swoich umiejętności we właściwy sposób można zyskać w Azjibardzo duże uznanie. Nie bez znaczenia jest też to, że otrzymuje się wtedy także wsparcie od ludzi, czasami zupełnie nieznajomych. Jest to bardzo miłe i niesamowicie motywujące.

Ale już wyścigi samochodowe to jedna z najdroższych dyscyplin, aby zajmować się tym profesjonalnie.

Profesjonalnie tak - nie jest to sport na prywatną kieszeń i to żadna tajemnica. Może dlatego dopiero "dorastam" do udziału w profesjonalnych wyścigach i droga do tego zajęła mi kilkanaście lat wyrzeczeń wzlotów i upadków. Pochodzę z zupełnie normalnej rodziny, bez korzeni w sporcie samochodowym. Moja mama pracuje w szkole podstawowej, tata pracował w energetyce. Wychowywałem się w warunkach podobnych do większości rówieśników. Nie przypominam sobie, abym dostał jakiś wielki spadek albo prezent od losu. Drugie i trzecie życie już prędzej, a może nawet czwarte, ale nie żebym czymś się specjalnie wyróżniał. Droga, którą przeszedłem nie była najłatwiejsza, ale ciekawa, na pewno wiele się nauczyłem, a to zostało na całeżycie. Niczego nie żałuję i drugi raz postąpił bym dokładnie tak samo.

W drugiej części Lukas Drozdowicz opowiada o nauce języka tajskiego, o mentalności Tajów i dlaczego pod pewnymi względami w Tajlandii jest popularniejszy od Roberta Lewandowskiego.

[nextpage]
Jak wyglądały początki w Tajlandii?

Zaczynałem od zbierania dostępnych w internecie informacji.Najwięcej załatwiłem już na miejscu podróżując, poznając ludzi. Po pewnym czasie zacząłem się także uczyć języka tajskiego. Trafiłem do zupełnie innej kultury i musiałem sięwiele nauczyć, aby się w niej odnaleźć. Początki były frustrujące - potrzebowałem trochę czasu, aby zmienić swój sposób myślenia.

Ile trzeba było się uczyć języka, aby bez problemów dogadać się z miejscowymi?

W moim przypadku ponad rok, aby prawidłowo wymawiaćpodstawowe zdania, znać ogólne zasady ich budowy oraz najczęściej używane litery alfabetu. Nie uczyłem się jednak języka w żadnej szkole. Nie potrafię określić, czy nauka w codziennym życiu jest szybsza, bardziej lub mniej efektywna niż na typowych kursach z podręcznikami bo takich nie miałem. Kupiłem tylko książki do nauki pisania dla dzieci i w wolnych chwilach uczyłem się liter. Azjatyckie języki to dla nas zupełnie inny wymiar. Język Tajski jest językiem tonalnym, wystarczy to samo słowo wypowiedziećnieumiejętnie i kompletnie zmienia znaczenie. Chcąc powiedzieć dziewczynie, że jest piękna, bardzo łatwoużywając złej tonacji powiedzieć, że przynosi pecha.

Co było najtrudniejsze w przystosowaniu się do życia w Tajlandii? Samotność?

Samotności nie doświadczyłem tam nigdy. Tajowie to przemili ludzie, z każdym można porozmawiać i pożartować. Próbując wepchnąć samochód na lawetę od razu zbiega się kilka osób,żeby pomóc. Znalezienie towarzystwa do wspólnej zabawy teżnie stanowi problemu. Najtrudniejsze było przyzwyczajenie się do tamtejszych zwyczajów i kultury. W Tajlandii nikt nie powie wprost, że czegoś nie zrobi lub nie chce. Kiedy Taj mówi, że się nad czymś zastanowi, to prawdopodobnie nie chce tego zrobić. Nie odmawiając bezpośrednio, teoretycznie nie robi komuś przykrości. W ten sposób nigdy nie wiadomo, o co komu chodzi.

Takich różnic kulturowych jest więcej?

Tak. Nawet w prostych, codziennych sytuacjach. Widziałemjak kelner w restauracji obsługiwał Europejczyka i ciągle dolewał mu piwa z kolejnych butelek do szklanki, jak tylko poprzednia została opróżniona. Facet się wściekł, bo uznał, że chcą go naciągnąć, a to po prostu wynika z innej kultury. Tam uważają, że szklanka klienta nie może być pusta. Tajowie woląaby im dolewać, a kiedy nie chcą więcej pić, wystarczy powiedzieć kelnerowi. To zupełnie normalne, tak samo jak wiele innych sytuacji, które można źle zinterpretować. Początku nie były łatwe, ale myślenie bardziej po “tajsku” jest często przydatne nawet w Polsce.

Co to znaczy?

Tajowie są bardzo wyluzowani, dla nich nigdy nie ma z niczym problemu. Nawet kiedy popełniłem błąd podczas wyścigu i w efekcie doszczętnie rozwaliłem samochód,czułem się głupio wobec zespołu. Wszyscy zdziwieni moim przygnębieniem, z uśmiechem na twarzach powiedzieli "mai pen rai", co w tajskim oznacza "nie ma problemu/nic się nie stało“. Wiadomo że w zespole sportowym to wygląda inaczej niż w codziennym życiu - liczy się wspólny wynik, a każdemu może zdarzyć się błąd. Zauważyłem że nawet poza torem, Tajowie z natury nie są pamiętliwi. Inaczej też wygląda tam wychowanie dzieci czy traktowanie obywateli przez państwo. Pozwala się dzieciom bawić na pomoście, bo od małego sąuczone, żeby samemu rozpoznawać zagrożenia. U nas jest odwrotnie, wszystko odgradza się płotkami, dzieci pilnuje na każdym kroku. Ma to przełożenie w dorosłym życiu. Tam jednak trzeba uważać na siebie. Jeżeli turysta wwiezie do Tajlandii przekonanie, że skoro mi na coś pozwalają to będziebezpieczne, bardzo często się pomyli.

Jest pan wysokim blondynem. Wyróżniającym się na tle Tajów i prawie wszystkich obcokrajowców w Tajlandii. To chyba znacznie pomogło w karierze?

Za bardzo byłem skoncentrowany na ściganiu, aby patrzeć w lustro. Na pewno Europejczykowi łatwiej jest zostaćzauważonym w pewnych sytuacjach. Wzrost albo odmienny wygląd to jednak nie są decydujące kryteria o sukcesie lub porażce. Może to pomóc w ściągnięciu na siebie uwagi, ale o tym co jest dalej decyduje sposób w jaki człowiek odnajduje się w tamtym świecie, czy polubi go publiczność.

Mimo to, jest pan jednym z najpopularniejszych Europejczykó w tamtej części świata. Ale czy to oznacza, że nazwisko Drozdowicz jest już tam bardziej rozpoznawalne od nazwisk Lewandowski, czy Kubica?

Zacząć trzeba od tego, że nazwisk oraz prawdziwych imion Tajowie nie używają w codziennej komunikacji. Zwracają siędo siebie ksywkami, na przykład dziewczyna może nazywaćsię po prostu “Fon” (oznacza to deszcz) albo “Jun” (bo urodziła się w czerwcu - z ang. Jun od June). Dla wszystkich jestem po prostu “Lukas”, ale niektórzy rzeczywiście potrafiąprawidłowo wymówić moje nazwisko. Robert Lewandowski jest bardziej kojarzony w Tajlandii niż Robert Kubica, ale to jest jednak inny rodzaj rozpoznawalności. Wiedzą że takie osoby są, czym się zajmują, a do tego że są światowymi gwiazdami. W moim przypadku jest inaczej, bo choć daleko mi do takiej światowej rozpoznawalności to mieszkam w Tajlandii i w pewnym sensie jestem tam na wyciagnięcie ręki. To jest trochę inny rodzaj “popularności”

W trzeciej części Lukas Drozdowicz zdradza, jak wyglądały jego początki z wyścigami samochodowymi w Tajlandii, z jakimi trudnościami musiał się zmierzyć i kiedy zobaczymy go w najbardziej prestiżowej tajskiej serii wyścigowej.

[nextpage]

W jaki sposób rozpoczynał pan przygotowania do udziału w wyścigach?

To była długa droga do tego, aby stanąć na starcie. Coś, co dla Tajów było prostą czynnością, dla mnie było dużym wyzwaniem. Nawet zarejestrowanie samochodu w urzędzie stanowi dla obcokrajowca nie lada wyzwanie. Warto jednak mówić innym o tym co robimy, bo nigdy nie wiemy jak blisko jest ktoś, kto może nam wiele drzwi otworzyć. Nie wiedząc jeszcze co z tego wyjdzie, raczej nie opowiadałem każdej spotkanej osobie, o moich planach udziału w wyścigach. Nadszedł jednak taki moment, kiedy “wyżaliłem się”właścicielowi małego pensjonatu w Chiang Mai, którego od dawna znałem i odwiedzałem będąc w okolicy. Opowiedziałem mu jak zmęczony jestem ciągłymi przeszkodami, barierami językowymi i kulturowymi, brakuje mi budżetu i nie rozumiem już kto za co jest w tym sporcie odpowiedzialny. Wysłuchał mnie i zdziwił się. że wcześniej mu o tym nie powiedziałem. Okazało się, że jego najlepszy przyjaciel z lat szkolnych jest aktualnie jednym z organizatorów Thailand Super Series - najbardziej prestiżowej serii wyścigowej w Tajlandii.

Od tego momentu było dużo łatwiej?

Miałem dzięki temu kogoś, kto zawsze mógł mi doradzić albo wyjaśnić niektóre kwestie i wiedziałem, że powie mi szczerze tak jak jest. Nikt jednak za mnie nie wykonał pracy, nawet o to nie prosiłem. Licencję uzyskałem sam, ale dzięki pomocy wiedziałem gdzie i jak to załatwić. Później, razem ze 148innymi kierowcami stanąłem na starcie i w ten sposób robiłem kolejne kroki w karierze. Z każdym rozwiązanym problemem pojawiało się kilka kolejnych, ale bez tych trudnych początków dzisiaj nie byłbym w tym miejscu.

Celem jest Thailand Super Series?

W przyszłości pewnie też, ale uważam, że lepiej wybrać taki samochód, w którym kierowca czuje się najlepiej i potrafi szybko jeździć, niż zadecydować o udziale w konkretnych seriach i potem próbować wczuć się w zupełnie nie pasujący zawodnikowi samochód. Istotna jest też kolejność, moim zdaniem. Na przykład po pierwszych testach zaimportowanego Seata Leona Racer’a, zespół dla którego pracuję wysoko ocenił moje szanse w TCR. Chcę jednak dokończyć to co rozpocząłem, zanim wystartuję w najwyższych, światowych ligach.

Kiedy ruszy sezon?

W zależności od serii wygląda to inaczej. W Tajlandii cały czas coś się dzieje w tym sporcie. Pomaga klimat. W Thailand Super Series sezon zaczyna się w maju i kończy w grudniu. Wyścigi wielogodzinne są średnio co drugi miesiąc, więc byćmoże pod koniec roku uda mi się w jednym wystartować. W połowie września wracam do Tajlandii, aby dalej pracowaćnad przygotowaniami i wspinać się coraz wyżej.

Komentarze (0)