"Jestem niepełnosprawny. Po raz pierwszy zdecydowałem się opowiedzieć o tym publicznie, więc ta zbiórka jest na czasie" - takimi słowami swój wpis w mediach społecznościowych rozpoczął Wolfgang Reip. 35-latek odnosił szereg sukcesów w wyścigach GT i długodystansowych. Jednak diagnoza lekarzy zmusiła go do zakończenia kariery.
"Gdy myślimy o niepełnosprawności, mamy na myśli brak kończyny albo paraliż wywołany wskutek wypadku albo choroby. Mojej niepełnosprawności nie widać, ale jest bardzo wyniszczająca i odmieniła moje życie" - dodał Reip.
Niepełnosprawność, której nie widać
Reip nie może korzystać z komunikacji miejskiej, iść do baru, spędzić wieczoru z przyjaciółmi, posłuchać muzyki, obejrzeć filmu czy jakiegokolwiek nagrania z dźwiękiem. Prysznic musi brać ze specjalnymi zatyczkami i nausznikami, podobnie zabezpieczony musi przyrządzać posiłki w kuchni czy robić zakupy.
"Nie mogę spędzić normalnego dnia w mieście. Nie mogę robić czegokolwiek bezpośrednio związanego z prawdziwym albo wirtualnym motorsportem. Nie postawiłem stopy na torze od dwóch lat" - wyjawił Reip w swoim dramatycznym wpisie.
Belgijski kierowca podczas zwykłego spaceru w parku, jeśli nie zabezpieczy się odpowiednio, może spodziewać się nagłego ataku choroby. Zmuszony jest do pracy zdalnej, w trakcie której nie może brać udziału w wideokonferencjach. Skąd jego problemy? Odpowiada za nie hiperakuzja, czyli nadwrażliwość na codzienne dźwięki.
Rzadko spotykana choroba
Hiperakuzja to dość rzadka choroba. W jej przypadku nie wystarczy stosowanie zatyczek do uszu, przez co osoby na nią cierpiące muszą niemal całkowicie zmienić swoje życie. Tak też było w przypadku Reipa. Belgijski kierowca pierwsze oznaki dolegliwości miał w roku 2014. Wtedy jego stan był jeszcze na tyle dobry, że kontynuował on karierę i nadal brał udział w wyścigach. Teraz musi o tym zapomnieć.
- Mój stan pogorszył się nagle w roku 2020. Wystarczył jeden dzień testów w samochodzie, kiedy to nie założyłem słuchawek. Tego dnia nie korzystaliśmy z radia, więc myślałem, że nie są mi potrzebne. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że nie tylko służą do komunikacji radiowej, ale też pełnią rolę ochronną dla uszu - powiedział Reip w rozmowie z "Motorsportem".
- Nie zdawałem sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Moje uszy miały do czynienia z dźwiękiem wysokości 115-120 decybeli z powodu szumu wiatru. W drodze powrotnej do hotelu nagle zaczęło mi brzęczeć w ustach. Nigdy w życiu tego nie miałem. Myślałem, że to w nocy minie, ale tak się nie stało - dodał.
Jako że hiperakuzja dotyka stosunkowo niewielki procent społeczeństwa, wciąż niewiele wiemy o tej chorobie. Dlatego Reip postanowił założyć zbiórkę, której celem jest zgromadzenie funduszy na badania medyczne, a następnie opracowanie nowatorskich, skutecznych terapii.
"Zasadniczo choroba polega na tym, że mózg jest niesprawny i nie przetwarza prawidłowo dźwięków. Dodatkowo powoduje stan zapalny w uchu i sąsiadujących nerwach. Nie jest jasne, czy prowadzi do uszkodzenia ucha, czy nie. Efekt jest taki, że każdy dźwięk dosłownie rani mnie w uszy. Wiem, że trudno to sobie wyobrazić, ale tak właśnie jest" - opisał swoje doświadczenia Reip.
Wystarczy krótka rozmowa, i to prowadzona normalnym tonem, aby uszy Reipa zaczęły płonąć. Im dłużej będzie ona trwać, tym reakcja organizmu będzie gorsza. "Z nagłymi dźwiękami o wysokiej częstotliwości jest jeszcze gorzej. Wystarczą odgłosy zmywania naczyń, uderzania, pukania, itd. W zależności od intensywności, te dźwięki mogą trwale pogorszyć mój stan" - napisał kierowca w opisie zbiórki.
W przeszłości cierpiących na hiperakuzję uznawano za chorych psychicznie. Nie dbano o nich odpowiednio, przez co byli ciągle narażeni na dźwięki, a to z kolei pogarszało ich stan.
Kibice poruszeni historią Reipa
Przeliczając kwotę na złotówki, Reip chce zebrać na początek niespełna 23 tys. zł. W ledwie kilka dni jego akcja przyniosła ponad 18 tys. zł. Historia belgijskiego kierowcy poruszyła bowiem kibiców motorsportu. Jednak to dopiero początek. Belg chce wykorzystać swój przypadek, aby nagłośnić problemy zmagających się z hiperakuzją.
"Mam nadzieję, że w ciągu 10-15 lat zrozumiemy, jak skutecznie i całkowicie leczyć tę patologię. Poza samym urazem mózgu, choroba ma ogromny wpływ na psychikę, bo w zasadzie nie można robić większości rzeczy, które sprawiają, że warto żyć. Jesteśmy co najwyżej cieniem tego, czym byliśmy przed poznaniem diagnozy" - napisał Reip, który musiał przedwcześnie zakończyć karierę z powodu nietypowej choroby.
Reip już nigdy nie wróci do ścigania, choć miał ambitne plany. Gdy już znał diagnozę, lekarze dawali mu nadzieję na dalsze występy. W roku 2017 podpisał nawet kontrakt w zawodach długodystansowych. Jednak już pierwszego dnia testów zdał sobie sprawę, że z jego marzeń nic nie wyjdzie. Wystarczyło kilka godzin ekstremalnych dźwięków, by zaatakował go ciągły ból.
- Jeśli mój przykład może zachęcić choć jedną osobę do ochrony uszu, to uznam to za sukces. Zbyt mało jest profilaktyki, a słuch jest naszym najsłabszym zmysłem. Zawsze wierzyłem, że w najgorszym przypadku można stracić słuch, więc to nic dramatycznego. Tak też myśli większość ludzi - podsumował Reip.
Czytaj także:
Formuła 1 podjęła decyzję ws. szczepionek. Nie ma odwrotu
Mercedes odpowiedział na plotki. Stanowcze dementi