Agnieszka Skrzypulec z powodzeniem rywalizowała na londyńskiej wodzie wspólnie z Jolantą Ogar. W stolicy Anglii nasze panie imponowały ambitną postawą. Polki były o krok od awansu do finałowej "10", plasując się ostatecznie na dwunastym miejscu.
Zobacz: Olimpijskie przesłuchania
Sportowe przesłuchania: Część I
Sportowe przesłuchania: Część II
Maciej Mikołajczyk: Zacznę nietypowo - jak oceniasz polskie stroje olimpijskie z igrzysk w Londynie?
Agnieszka Skrzypulec: Bardzo mi się podobały, a szczególnie sukienka w maki była cudowna. Na tle innych państw pod względem strojów uważam, że spokojnie znajdowaliśmy się w czołowej "piątce".
Czym jest dla ciebie żeglarstwo?
- Żeglarstwo uprawiam już od piętnastu lat, a więc na stałe jest wpisane w moje codzienne życie i zawsze wszystko było do niego dopasowywane. Pamiętam, że rodzice mówili mi, że bez bardzo dobrych ocen w szkole nie pozwolą mi żeglować i wyjeżdżać na regaty. Zatem nawet bardzo dobre rezultaty w nauce zawdzięczam żeglarstwu. Poza tym jest to wielka frajda, szczególnie przy silnym wietrze. Ale to chyba oczywiste, że gdyby żeglarstwo nie sprawiało mi radości, to tyle czasu bym na nie, nie poświęcała.
Jak wyglądały twoje początki z tym sportem?
- Wszystko zaczęło się, gdy miałam osiem lat i rodzice zauważyli ogłoszenie w klubie o naborze do szkółki żeglarskiej. Wcześniej co weekend zabierali mnie ze sobą na jacht i pływaliśmy po jeziorze Dąbie. Od razu mi się spodobało, a gdy dostałam swoją małą łódkę, którą mogłam sama sterować, nie można mnie było z niej wygonić.
Próbowałaś swoich sił także w innych dyscyplinach?
- Przed żeglarstwem rodzice zapisali mnie na taniec, ale godziny rozciągania w bólu szybko mnie zniechęciły. Następnie parę lat trenowałam aikido, jednak najbardziej przeżywałam to, czy piłka nożna stanie się też dyscypliną dla kobiet, ponieważ byłam w stałym składzie osiedlowej drużyny. Tak oto kobieca "noga" jest dyscypliną olimpijską, a ja na igrzyska pojechałam żeglować (uśmiech).
Gdzie trenujecie zimą?
- Wszystko zależy od planu, który przygotowujemy przed sezonem. W zeszłym roku w listopadzie wylecieliśmy do Australii, aby tam przygotowywać się do mistrzostw świata, które odbyły się w grudniu. Dwa lata temu w grudniu trenowałyśmy na Wyspach Kanaryjskich, a w styczniu w Miami. Jeśli jednak nie mamy w planach tak dalekich wyjazdów, to zimę zwykle spędzamy na Majorce. Gdy jednak nie pływamy, to czas w domu poświęcamy na przygotowanie fizyczne.
ISAF wykluczyła klasy RS:X i windsurfing z programu IO w Rio de Janeiro. Co sądzisz o tej decyzji?
- Nie wyobrażam sobie, aby to samo stało się z "łódkami". Lata przygotowań, treningów. Wielu polskich windsurferów było już na progu światowej kariery i nagle usunięto ich klasę z igrzysk. Myślę, że mimo wszystko w przeciągu dwóch lat ci czołowi zawodnicy zaczną osiągać bardzo dobre wyniki również w kitesurfingu. Zgadzam się ze zdaniem, że wszystko nastąpiło zbyt gwałtownie i bez przemyślenia.
W żeglarstwie podobnie jak w skokach narciarskich ogromne znaczenie mają warunki atmosferyczne. Jak ważną rolę odgrywa wiatr podczas zawodów, bądź jego brak?
- Żeglarstwo opiera się na wietrze, więc jest to dla nas najważniejszy czynnik. Zdolność do przewidywania wiatru i możliwość przystosowania się do panujących warunków są kluczowe. Dlatego sporo czasu spędzamy na naukę podstaw meteorologii, aby z największym prawdopodobieństwem przewidzieć co się może wydarzyć w trakcie wyścigu. Poza samymi zmianami wiatru ważna jest też jego siła, ponieważ wraz ze zmieniającymi się warunkami musimy przestawić swoją łódkę, aby wykrzesać z niej jak największą prędkość. Idzie za tym też odpowiednia waga załogi, tak dobrana, aby łódka płynęła szybko przy słabym wietrze, ale również, aby można ją było wybalastować w silnym. Jasne jest, że gdy wiatru brakuje, wyścigi nie mogą zostać rozegrane. Minimalną granicą jest wiatr o sile 4 knt. Często zdarza się, że czekając na wiatr spędzamy wiele godzin na wodzie. Ważne jest wtedy, aby utrzymać optymalny poziom koncentracji i być cały czas przygotowanym na start. Jeśli chodzi o górną granicę, to zależy to tylko i wyłącznie od sędziego. Przyjmuje się, że gdy wiatr jest na tyle silny, że może spowodować uszkodzenia sprzętu, to wtedy wyścigi nie są rozgrywane.
Żeglarstwo tak jak i lekkoatletyka składa się z wielu konkurencji. Dlaczego zdecydowałaś się właśnie na klasę 470?
- Dobrałam łódkę do swoich warunków fizycznych. Tak się składa, że w żeglarstwie niewiele jest klas dla niskich ludzi, właściwie tylko 470 jest dostosowana do mniejszych zawodników. Wcześniej próbowałam swoich sił na laserze radialu, jednak aby tam odnieść znaczące sukcesy musiałabym przytyć piętnaście kilogramów. Było to stanowczo za dużo, dlatego zdecydowałam się na zmianę łódki.
Jakie są podstawowe różnice pomiędzy klasami, w których startowałaś?
- Podstawową różnica jest to, że dotychczas żeglowałam sama na łódce, teraz mam "załogantkę". Stworzenie teamu jest znacznie trudniejsze niż żeglowanie w pojedynkę. Poza tym klasa 470 jest znacznie większa i szybsza od lasera, na którym pływałam wcześniej, czy optymista, od którego zaczynałam. Poza tym posiada trzy żagle, a nie jeden, jak to jest w klasach jednoosobowych.
Podczas tegorocznych MŚ w Barcelonie wspólnie z Jolantą Ogar zdobyłyście kwalifikację olimpijską. Było to dla was zaskoczenie? Jak wspominasz tę imprezę?
- Nie było to zaskoczeniem. Bardzo dobrze zaczęłyśmy ten sezon od ósmego miejsca w regatach Pucharu Świata na Majorce, które były tak samo silnie obsadzone, jak mistrzostwa świata. W kolejnych pucharowych regatach zajmowałyśmy miejsca, dające nam kwalifikacje, a więc wiedziałyśmy, ze jeśli nic złego nam się nie przydarzy, to powinnyśmy tę kwalifikację w Barcelonie uzyskać. Same regaty wspominam bardzo dobrze, byłyśmy pewne siebie, zaczęłyśmy od czwartej pozycji w pierwszym wyścigu, później pływałyśmy w okolicach dziesiątego miejsca i te równe miejsca dały nam przewagę na tyle dużą, że już przed ostatnim wyścigiem wiedziałyśmy, że zdobyłyśmy upragnioną kwalifikację.
Przed startem w Hiszpanii o upragniony paszport do stolicy Anglii walczyłyście podczas imprezy w Perth. Australijczycy słyną z bardzo dobrej organizacji zawodów żeglarskich. Rzeczywiście całe mistrzostwa wyglądały tam bardziej profesjonalnie aniżeli w Europie?
- Bardzo dobrze były przygotowane relacje telewizyjne. Wszystko było pokazane w niezwykle dynamiczny sposób i puszczane w lokalnej telewizji. Zorganizowano nawet specjalne trybuny dla widzów przy trasie jak najbliżej plaży, aby można było oglądać wyścigi na wyciągnięcie ręki. Sprawdziło się to i za każdym razem bardzo wielu ludzi zbierało się, aby oglądać naszą rywalizację.
Z oczywistych powodów sporo czasu spędzasz ze swoją koleżanką z załogi - Joanną Ogar. Zdarza się, że macie siebie po prostu dość?
- Jak to w związkach bywa. Po długich zgrupowaniach i wyjazdach z ulgą wracamy do domu i odpoczywamy od siebie.
Jak przygotowujecie się do wyścigów? Często śledzicie prognozę pogody?
- Prognozę pogody sprawdzamy codziennie przed wyścigami, aby rozeznać się, co może się wydarzyć i na co powinnyśmy być przygotowane. Chodzi między innymi o siłę wiatru, kierunek, czy nie przyjdzie żaden front. Jeśli chodzi o przygotowanie do startu, to działamy według własnych schematów np. godzina, o której przychodzimy do portu, przygotowanie łódki, godzina zejścia na wodę, przygotowania przedstartowe, w tym sprawdzenie wiatru i linii startu.
Ostatnim poważnym sprawdzianem przed IO były dla was regaty w Weymouth. Jak je wspominasz?
- Podjęliśmy odważne decyzje na tamte regaty. Zmieniliśmy łódkę i żagle. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Albo będzie dużo lepiej albo zostaniemy przy naszej "bazie" i będziemy dalej pracować nad poprawą efektywności przy silnym wietrze. Regaty nam się nie udały, ciężko nam się było odnaleźć na słabym wietrze, który do tej pory był naszą mocną stroną i postanowiłyśmy odłożyć nową łódkę i wrócić do poprzedniego modelu żagli.
Wygląda na to, że wasz styl żeglowania nie do końca pasował na nowym Mackay-u...
- Dlatego wystartowaliśmy na igrzyskach na polskiej łódce, na której pływamy od początku tego roku i osiągnęłyśmy największe sukcesy, w tym kwalifikację w Barcelonie. Mackay-a mamy w planach wkrótce ponownie ruszyć, ponieważ uważam, że w tej łódce drzemie ogromny potencjał, ale my nie miałyśmy wystarczająco dużo czasu, aby się do niej przyzwyczaić.