Reprezentant Energa Sailing Team Poland Przemysław Miarczyński (SKŻ Ergo Hestia Sopot) w minionym sezonie poza startami w najważniejszych regatach w windsurfingowej klasie RS:X, zaczął pełnić także nowe, dodatkowe obowiązki - zaczął pomagać w trenowaniu innych żeglarzy. I właśnie tej funkcji będzie chciał się głównie poświęcić w przyszłym roku. Nie oznacza to oczywiście, że brązowy medalista igrzysk w Londynie kończy z pływaniem.
- Myślę, że w dużej mierze skoncentruję się na trenowaniu. Dostałem taką propozycję i muszę ją jeszcze trochę przemyśleć, bo mam także swoje plany startowe. Jeżeli będzie to możliwe to postaram się to jakoś połączyć, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe - powiedział Przemysław Miarczyński.
Nasz utytułowany zawodnik nie ukrywa, że chciałby jeszcze pościgać się w gronie najlepszych windsurferów na świecie. Polaka szczególnie interesują przyszłoroczne mistrzostwa świata, które odbędą się na akwenie olimpijskim następnych igrzysk.
- Atrakcyjne jest to, że przyszłoroczne mistrzostwa świata odbędą się w Tokio więc chciałbym tam wystartować i zobaczyć jak pływa się akwenie następnych igrzysk olimpijskich. Zobaczymy czy da się to wszystko ze sobą zgrać, ale na razie oficjalnie jestem trenerem - dodał ambasador programu Energa Sailing.
ZOBACZ WIDEO Bojowe nastroje żeglarzy. Nowy kurs: Tokio!
{"id":"","title":""}
Nowa funkcja w polskiej reprezentacji utrudni Przemysławowi odpowiednie przygotowanie się do sezonu. Nawet pomimo ogromnego doświadczenia trening jest niezbędny, żeby rywalizować na najwyższym poziomie.
- Nie da się ukryć, że nie trenując regularnie, bardzo szybko wypada się z rytmu pływania. Mając obowiązki trenera nie w każdy dzień można odbyć jakiś trening i wypływać odpowiednią ilość godzin na wodzie. Pomimo, że jestem już doświadczonym zawodnikiem i wydawać by się mogło, że wolniej tracę rytm sportowy, to jednak potem w trudniejszych warunkach brakuje mi trochę dynamiki, którą trzeba wyćwiczyć teraz zimą - stwierdził piąty zawodnik lipcowych mistrzostw Europy.
Polak zdaje sobie sprawę z tego, że do zakończenia jego sportowej kariery jest już coraz bliżej, ale na razie będzie starał się jeszcze pozostać czynnym zawodnikiem.
- Dopóki będę mógł i będę widział, że kontynuowanie połączenia funkcji trenera i zawodnika ma sens to będę to robił. Jednak jeśli nie, to wtedy prawdopodobnie oficjalnie zakończę karierę - oznajmił Miarczyński.
Zapytany o walkę o kolejne igrzyska dał do zrozumienia, że jednak takie myśli pojawiają się jeszcze w jego głowie. Wszystko będzie zależało od tego jaki wynik osiągnie na wspomnianych już mistrzostwach świata w Japonii.
- Gdyby zdarzyło się tak, że trochę odpoczynku mi pomoże i w Tokio zostałbym mistrzem świata, co oczywiście jest możliwe, to nie wykluczam, że powalczę o kolejne igrzyska. Wierzę w to. Moje doświadczenie często pomaga mi w miejscach w których jeszcze nie odbywały się regaty, bo wtedy szybciej niż inni zawodnicy odnajduję się na takich akwenach. Przez to pierwszy start w nowym miejscu jest dla mnie łatwiejszy - powiedział Polak.
Poza wiarą we własne możliwości czterokrotny uczestnik igrzysk jest świadomy tego, że taki sport jak żeglarstwo jest dość mało kontuzjogenny i można go uprawiać na wysokim poziomie przez wiele lat. Jednak zauważa również, że jego konkurencja czyli windsurfing wymaga większej sprawności fizycznej.
- Jeśli chodzi o najbliższe cztery lata to zobaczymy jak to będzie wyglądało. Będę miał wtedy 41 lat i jest to dużo. Żeglarstwo jak najbardziej wybacza taki wiek, co było widać po zawodniku, który zdobył złoty medal olimpijski w Rio w klasie Nacra 17. Ten Argentyńczyk (przyp. red. Santiago Lange) miał ponad 50 lat. Jednak łódka jest czymś innym niż windsurfing, bo ten poza pływaniem taktycznym wymaga lepszego
przygotowania fizycznego - zakończył Przemysław Miarczyński.
Maciej Frąckiewicz