Sprinty nie są zapisane w moim DNA - rozmowa z Pietro Pillerem Cottrerem, włoskim biegaczem narciarskim

Pietro Piller Cottrer to jeden z weteranów włoskiej reprezentacji w biegach narciarskich. Blisko 35-letni zawodnik od lat należy do światowej czołówki i ma na swym koncie m.in. tytuł mistrza świata zdobyty w 2005 roku w Oberstdorfie. U progu nowego sezonu Włoch rozmawiał z portalem SportoweFakty.pl.

Daniel Ludwiński: Za tobą jest już kilka startów w Pucharze Świata, wcześniej miałeś okazję wystąpić w biegach FIS w Skandynawii. Jak więc ocenisz swoją formę na początku sezonu?

Pietro Piller Cottrer: Tak jak zawsze pragnę rozpocząć sezon dobrze, od wysokich miejsc, i tego oczekiwałem od pierwszych zawodów. Więcej na temat mojej dyspozycji będę mógł powiedzieć jeszcze po kolejnych biegach, wydaje mi się że forma jest dobra, choć może pierwsze starty tego do końca nie pokazały.

W ubiegłym sezonie byłeś jednym z niewielu zawodników z czołówki, którzy zdecydowali się wystąpić w Whistler w zawodach będących próbą przedolimpijską. Czy uważasz, że znajomość trasy będzie dla ciebie przewagą w trakcie igrzysk?

- Myślę, że nie. Wydaje mi się, że każdy będzie miał na miejscu przed pierwszą konkurencją wystarczająco dużo czasu, żeby poznać tę trasę.

Jak spodobała ci się ona gdy startowałeś na niej w lutym?

- Odcinek, który pokonywaliśmy techniką klasyczną był wystarczająco trudny. Ale ten, na którym biegnie się techniką dowolną, był niezwykle łatwy jak na olimpijską trasę.

Najlepsze wyniki w karierze, w tym złoty medal mistrzostw świata, osiągnąłeś w biegu na 15 kilometrów stylem dowolnym. Na igrzyskach będzie on jedną z konkurencji. Czy w związku z tym na sukces właśnie w tym biegu liczysz szczególnie?

- Tak, zdecydowanie. To mój ulubiony dystans, ulubiony styl i główny cel w tym sezonie.

Skoro skupiasz się szczególnie na tej konkurencji, jak traktować będziesz Puchar Świata i Tour de Ski? Czy będą dla ciebie równie ważne jak w sezonach nieolimpijskich?

- Igrzyska to dla mnie główny cel. Puchar Świata i Tour de Ski będą dla mnie dobrym przygotowaniem przed walką o olimpijskie medale.

W Vancouver chorążym włoskiej reprezentacji w trakcie ceremonii otwarcia będzie twój kolega z reprezentacji Giorgio Di Centa. Czy przyznanie mu tej zaszczytnej funkcji oznacza, że biegi są najpopularniejszą zimową dyscypliną we Włoszech?

- Niestety nie, gdyż narciarstwo alpejskie jest zdecydowanie bardziej popularne. A jeśli weźmiemy pod uwagę również dyscypliny letnie, nic nie może się równać pod względem popularności z piłką nożną. Giorgio zdobył jednak niespełna cztery lata temu dwa złote medale olimpijskie w Turynie i w związku z tym nie było trudno znaleźć chorążego na Vancouver, co nas wszystkich oczywiście cieszy.

Jak więc ocenisz sytuację biegów narciarskich w swoim kraju?

- Ciężko mi dać jednoznaczną odpowiedź, ale sytuacja nie jest zbyt dobra. Młodzi mają wiele zainteresowań, wiele dyscyplin do uprawiania i trudno im się skupić akurat na biegach narciarskich, niestety.

W Pucharze Świata wiele razy zajmowałeś czołowe lokaty, jednak jak dotąd tylko raz zmieściłeś się w czołowej trójce w klasyfikacji generalnej. Czy w ciągu swej długiej kariery nie myślałeś, żeby większą uwagę przyłożyć do sprintów, w których startujesz i punktujesz bardzo rzadko?

- Sprinty po prostu nie są zapisane w moim DNA (śmiech), ale mimo to raz wygrałem na bardzo krótkim dystansie w Santa Caterina, choć nie był to zwykły sprint, a prolog do finałowych zawodów Pucharu Świata. Na początku mojej kariery byłem jednak raz czwarty w sprincie, na dodatek rozgrywanym techniką klasyczną. Czyż to nie dziwne?

Twoja udana kariera międzynarodowa rozpoczęła się na dobrą sprawę w 1997 roku, gdy wygrałeś jako młody zawodnik słynny bieg na 50 kilometrów w Oslo, rozgrywany wówczas jeszcze metodą ze startem co trzydzieści sekund. Za rok w stolicy Norwegii odbędą się mistrzostwa świata i tam znów będziesz miał okazję pobiec na tym dystansie, ponownie techniką dowolną, choć tym razem już ze startu wspólnego. Myślałeś już o tym biegu?

- O tak, myślę o nim już od dłuższego czasu (śmiech). Tam w 1997 roku wszystko się zaczęło i być może również tam wszystko się po czternastu latach skończy.

Spośród swoich dotychczasowych sukcesów który uważasz za najważniejszy?

- Szczęśliwym trafem sukcesów miałem całkiem sporo. Ale jeśli mam wybrać jeden, to będzie nim właśnie zwycięstwo na 50 kilometrów w Pucharze Świata odniesione w 1997 roku w Oslo. Do dziś jestem jedynym Włochem, który tam wygrał, a zarazem najmłodszym zwycięzcą w historii.

Komentarze (0)