Kolejny sezon biathlonowy za nami. Z wiadomych względów praktycznie cały miałaś stracony. Dostałaś szansę wyjazdu na mistrzostwa świata, gdzie pełniłaś rolę tylko rezerwowej. Czy to wszystko nie zniechęciło cię do dalszej pracy?
- Wszystko zaczęło się od nieszczęśliwego upadku na zgrupowaniu we Włoszech. Do tego momentu czułam się świetnie. Lato pokazało, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Uwierzyłam wreszcie w siebie, że po kilku latach słabszych występów wreszcie zacznę zajmować miejsca na miarę swoich oczekiwań i możliwości. Poczułam taką moc. Wiedziałam, że mogę przyspieszyć na trasie w kluczowych momentach, a z tym był zawsze problem. Z wielką chęcią jeździłam na kolejne zgrupowania. To wszystko zaczynało mieć wizję przyszłości. Niestety, po raz kolejny coś musiało stanąć na przeszkodzie. Powiedziałam sobie, że się nie poddam, będę walczyła. Żmudna rehabilitacja pod okiem wspaniałego fizjoterapeuty, codzienne niemal konsultacje i w styczniu mogłam ponownie założyć narty! Jak się okazało z biegiem czasu, powrót nie był łatwy. Sezon miałam stracony, ale nie zniechęciło mnie to do dalszej pracy. Wręcz przeciwnie. W ciągu tych trzech lat włącznie z igrzyskami w Soczi chcę udowodnić, że stać mnie na wyniki i rywalizację z najlepszymi. Nie po to poświęciłam się rygorowi sportu, oddałam całe serce, wiele lat treningów by teraz powiedzieć stop! Były także miłe momenty. Zwłaszcza cieszy mnie niezmiernie to, iż zostałam wyróżniona w plebiscycie na najlepszego sportowca wojska polskiego 2010 roku. To również dodaje takiej energii to dalszej pracy. Cieszy to, że są ludzie dla których nie zostałam skreślona.
Tak jak mówisz, zostałaś wybrana jednym z najlepszych sportowców wojska polskiego 2010 roku. To wyróżnienie w jakiś sposób zrekompensowało ten pechowy sezon?
- Tak jak mówiłam, to było bardzo miłe i dziękuję tym osobom, które we mnie jeszcze wierzą i doceniają moje zasługi w sporcie. To jest bardzo motywujące. Jednak sezon miał wyglądać zupełnie inaczej. Miałam swoje cele, wiedziałam co chce osiągnąć. Były przecież mistrzostwa świata, który były dla mnie docelową imprezą. W zawodach Pucharu Świata także chciałam pokazać się z jak najlepszej strony. To miał być przełomowy rok. Nic, pora zacisnąć zęby i nadal robić to co się kocha i być dobrej myśli przed kolejnym sezonem. Teraz jednak czas dla bliskich osób i przemyśleń.
Jak będą wyglądać twoje najbliższe miesiące?
- Poświęcę się rodzinie, przyjaciołom, najbliższym osobom. Muszę wszystko przeanalizować. Najważniejsze, że po kontuzji barku nie ma już śladu i mogę wykonywać prawie wszystko w 100 procentach. Muszę nadrobić ten stracony czas. Następnie zaczną się przygotowania do nowego sezonu. Nie wiem na chwilę obecną jak to będzie wszystko wyglądało. To zależy od wielu czynników. Nie ukrywam, że jestem przybita tym wszystkim.
W takim razie po kontuzji nie ma już śladu?
- Nie ma śladu. Jedyne co, to muszę jeszcze zarzucać karabinek przez drugie ramię. Nie było to łatwe, bo jak wiadomo zajmuje to więcej czasu, ale idzie się do tego przyzwyczaić. Za kilka miesięcy wrócę do "starego" stylu i będzie wszystko OK. Podczas biegu jak i samego strzelania nie odczuwam żadnego bólu. Jedynym minusem był brak kondycji, ale to normalne po takiej przerwie.
Z perspektywy czasu, można było uniknąć tego upadku? Jak to wyglądało? Od momentu powrotu na trasy biathlonowe do najważniejszej imprezy tego roku było blisko dwa miesiące...
- To było już po treningu. Zjeżdżałam z plecakiem na plecach z góry. W pewnym momencie zadziałała siła odśrodkowa i upadłam. Dobrych kilkanaście metrów "leciałam" bezwładnie. Nie mogłam nic zrobić. Później poczułam straszny ból. Natychmiast pojawili się przy mnie trener jak i Paulina Bobak. To wszystko wyglądało dramatycznie i dziękuję Bogu, że mogłam wrócić do treningów. Następnie pod koniec listopada przeszłam operację kontuzjowanego barku. Po niespełna miesiącu rozpoczęła się rehabilitacja. Do końca wierzyłam, że w pełni sił wrócę na mistrzostwa świata. Niestety, tak się nie stało.
Masz nadzieję, że wszystko co złe już za tobą i kolejne lata będą znacznie lepsze? Wierzysz, że wróci forma chociażby z IO w Vancouver?
- Wyników z Vancouver nie można nazwać formą. Do optymalnej formy brakowało mi jeszcze sporo. Stać mnie naprawdę na lepsze wyniki. Piąta lokata z Turynu była takim sygnałem, iż warto mieć marzenia. Czy kolejne lata będą lepsze? Marzy mi się jeden sezon cały bez kontuzji, w pełni dobrze przepracowany okres przygotowawczy, a wtedy i wyniki będą zadowalające.
Czyli nadal jesteś pełna nadziei, że 5. miejsce z Turynu jest w twoim zasięgu?
- Nie nazwałabym tego tak. Zawsze startuje się po to, aby wygrać. U mnie jest tak samo. Chciałabym zajmować miejsca w pierwszej "15" Pucharu Świata, ale tak jak mówiłam, na to się musi złożyć wiele czynników. Chcę godnie reprezentować nasz kraj na arenie międzynarodowej w każdych zawodach. Już kiedyś podczas posiedzenie PZB mówiłam, że marzy mi się medal w sztafecie. Mamy świetną drużynę. Od wielu lat plasujemy się w czołówce. Może ostatni rok włącznie z igrzyskami w Vancouver nie był taki jakbyśmy chciały, ale nadal wierzę, że stać nas na to, by uplasować się na podium.
Właśnie, zawsze byłaś zdania, że dla Ciebie bardzo ważna jest sztafeta. Może gdybyś dostała szansę startu w Rosji, to spełniłoby się jedno z Twoich marzeń?
- Była opcja, abym biegła w biegu rozstawnym, ale ja osobiście wiedziałam, że nie pomogłabym dziewczynom za bardzo. Nie czułam się jeszcze najlepiej. Brakowało mi sił. To było widoczne na treningach. Nie miałam praktycznie żadnego poważnego startu. Nie chciałam, aby potem wszystko było na mnie. By biec na imprezie tej rangi, trzeba czuć się w pełni na siłach, być pewnym tego, że da się z siebie 100 procent możliwości, ale tylko wtedy, gdy jest się optymalnie przygotowanym. Ja tego na tamtą chwilę nie czułam. Mam nadzieję, że jeszcze kilka biegów sztafetowych przede mną i jeśli jest mi to dane, to zrobię wszystko by pomóc dziewczynom.
Nadal jesteś pełna nadziei w sukces kobiecej czwórki?
- Gdybym nie była pełna nadziei, to nie miałabym marzeń z tym związanych. Na sukces jednak składa się wiele czynników. Myślę jednak, że nie po to pracuje każda z nas by zadowalać się odległymi lokatami. Musimy tworzyć monolit i wiedzieć po co biegniemy. Możliwości mamy duże, ale trzeba to przełożyć na wynik.