Tempo postępów czynionych przez Tarjeia Boe robi wrażenie - w Pucharze Świata pojawił się w sezonie 2009/2010 i spisywał się na tyle nieźle, że od razu został powołany do kadry na igrzyska w Vancouver, gdzie zdobył złoto w sztafecie. W klasyfikacji generalnej był wtedy wprawdzie czterdziesty trzeci, jednak ostatniej zimy okazał się już najlepszy. - W tym roku sytuacja będzie inna niż w poprzednich latach mojej kariery - mówi w przedsezonowej rozmowie młody Norweg. - Wtedy to ja chciałem walczyć z najlepszymi na świecie, a teraz wszyscy będą chcieli walczyć ze mną. Myślę, że receptą na odnoszenie sukcesów jest odrobina agresji i odwaga, żeby atakować. Strach i zachowawczość to droga donikąd. Doświadczenia pod tym względem zdążyłem już nabrać w poprzednich latach. Uważam, że moimi głównymi rywalami będą Emil Hegle Svendsen i Martin Fourcade. Jest wielu mocnych zawodników, którzy mogą wygrywać pojedyncze biegi, ale w przeciągu całego sezonu najgroźniejsi będą właśnie oni.
Boe nie ukrywa, że po tak efektownym wejściu do światowej czołówki liczy na dobre występy również nadchodzącej zimy. Najlepszy biathlonista sezonu 2010/2011 uważa jednak, ze wciąż ma nad czym pracować i co poprawić. - Chciałbym powiedzieć, że w tym roku moje cele będą jeszcze większe niż poprzednio. Z drugiej jednak strony wiem, że po tak udanym sezonie teraz może być ciężko o jeszcze lepsze wyniki. Mam nadzieję, że moja forma wciąż będzie zwyżkowała. Wiem, że ostatni sezon był dla mnie bardzo dobry, ale wciąż mam nad czym pracować, na przykład nad strzelaniem w pozycji stojącej, czy nad techniką biegu. Głównym celem będzie dla mnie Puchar Świata, bo biec w żółtej koszulce lidera to wyjątkowe uczucie. Na mistrzostwach świata w Ruhpolding również chciałbym zdobyć złoty medal - kończy Boe.