Najwięcej emocji przyniósł ostatni bieg pościgowy, w którym Polak był najlepszy, a w końcówce musiał uciekać goniącym go Norwegom - Svendsenowi oraz Bjoerndalenowi. - Ścigało mnie dwóch najlepszych biatlonistów świata. Poza tym mogli sobie pomagać w biegu, dawać zmiany. Nie mogłem za bardzo kontrolować dystansu - każde spojrzenie za siebie zabiera ułamek sekundy, lepiej nie patrzeć w tył. Pomagali mi koledzy, którzy informowali mnie, jaką mam przewagę - zrelacjonował Sikoro w rozmowie z Rzeczpospolitą.
Zdaniem biathlonisty, świetny początek to zasługa serwisantów. - Spisują się tak, że po raz pierwszy w karierze na nic nie mogę narzekać. Narty miałem tak przygotowane, że tylko wsiąść i jechać. Były może nawet lepsze od tych, jakie ma światowa czołówka - przyznał. - Technika przygotowywania nart zmieniła się tak bardzo, że nie można inaczej. Zwykle dwóch - trzech siedzi w tej naszej budzie, smaruje i przygotowuje ślizgi, a jeden lub dwóch jeździ i sprawdza, co dają te wszystkie smary i proszki.