Niewybijający się przed szereg we wcześniejszych latach, dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich Walter Hofer, najwyraźniej zapomniał, kto jest głównym aktorem całego widowiska. Razem ze wspaniałomyślnym jury, zrobił wszystko, by kibicom odechciało się skoków narciarskich. Zamiast uczciwej sportowej rywalizacji, po raz kolejny mogliśmy obserwować, jak daleko sięga "wyobraźnia" władz cyklu. Wydawało by się, że Hofer i spółka to ludzie z doświadczeniem i wiedzą jak zachować się w trakcie konkursu. Powinni więc wiedzieć, że anulowanie wyników pierwszej serii, na pięć skoków przed jej końcem, jest bardzo ryzykowne z punktu widzenia rozegrania zawodów do końca. Nie od dziś wiadomo bowiem, że na Letalnicy wieje z różnych stron i jakiekolwiek anulowanie wyników, a więc i wydłużenie czasowe konkursu, jest bardzo nieodpowiedzialne. Bo gdyby tu chodziło o bezpieczeństwo skoczków, to nie powinno się ich narażać na oddawanie kolejnych skoków w niepewnych warunkach wietrznych. Można gdybać, co by było gdyby w niedzielę poważnej kontuzji doznał Ville Larinto, po jednym ze swoich skoków. Notabene, gdyby nie anulowano pierwszej serii, nie spotkałby go taki nieszczęśliwy przypadek.
Instrumentalne traktowanie zawodników, jest w tym wszystkim bardzo przykre. Nie tylko zawodników zresztą, lecz także kibiców. Działacze oraz sędziowie powinni zdawać sobie sprawę z tego, że to tak naprawdę ich żywiciele. Bo cóż większość z nich by teraz robiła, gdyby nie główni aktorzy widowiska i ludzie, którzy przychodzą obejrzeć konkurs na żywo, bądź zasiadają przed telewizorami, napędzając całą koniunkturę na skoki narciarskie? Łatwo można było zauważyć po zawodnikach, uczestniczących w ostatnim konkursie Pucharu Świata, że w pewnym momencie, myślami byli już wszędzie, tylko nie na skoczni. Po raz wtóry, w tym sezonie byli narażeni na dodatkowy wysiłek, jakim z pewnością dla nich jest ponowne przedostanie się na górę i oddanie kolejnego skoku. Ludzie z FIS-u tymczasem, mnożą paranoiczne sytuacje na skoczni, jak choćby podczas Mistrzostw Świata na dużej skoczni w Libercu, gdzie niektórzy skakali po trzy razy, podczas gdy Andreas Kuettel, który został mistrzem świata, zaledwie raz. Dla ludzi śledzących ostatnie wydarzenia w Pucharze Świata, z pewnością nie były niespodzianką długie loty w niedzielnym konkursie Roberta Kranjca, czy nawet Dmitrija Wasiliewa. "Kombinacje" szefów cyklu, wprowadziły w irytację nawet spokojnego zazwyczaj, Włodzimierza Szaranowicza. Można również snuć spiskowe teorie, które wielokrotnie są nam podawane, że Austriacy mają zbyt wiele do powiedzenia w światowej federacji. Zastanawiające jest jednak dlaczego piątkowy konkurs w Planicy bezceremonialnie zakończono po pierwszej serii, gdy prowadził Gregor Schlierenzauer, a dlaczego próbowano manipulować niedzielnym konkursem, który Austriakom nie wyszedł?
To jeszcze nie koniec grzechów światowej federacji a zwłaszcza ich reprezentantów, organizujących zawody. Instrumentalnie traktowani są także kibice, czemu dziś raz po razie dawali upust poprzez gwizdy, gdy spiker informował ich o anulowaniu wyników. Każdy z tych kilkunastu tysięcy ludzi, którzy zgromadzili się pod największą skocznią świata w ten weekend, zapłacił za bilet po to, by obejrzeć sportową rywalizację. Kibice mają prawo być zdegustowani, bowiem w ramach sportowego widowiska, otrzymali istny cyrk. A zapewne nie tego oczekiwali, stojąc specjalnie kilka godzin w jednym miejscu. Atmosfera na trybunach jednak, była na tyle gorąca, że być może ona zrekompensowała im te zawody.
Ostatnio słychać głosy, że FIS szykuje zmianę w przepisach. Otóż, wspaniałomyślnie, jak zwykle zresztą, stwierdzono, iż należy zawodnikom dać prawo do decydowania z jakiej belki chcą skakać. Ma być wymyślony specjalny przelicznik, który będzie stosowany, by obiektywnie obliczyć rezultaty. Ironicznie przyklaskując pomysłowi, pytam po co sobie komplikować życie w ten sposób? Nie sądzę, aby tak skomplikowane zasady namnożyły skokom narciarskim kibiców. Któż bowiem będzie się w tym wszystkim orientował na bieżąco oprócz komputerów? W dodatku, takie nieustanne obniżanie rozbiegu, wydłuży czas trwania konkursu i wpłynie na jego ciekawość. Najlepiej w dodatku, puszczać jeszcze przedskoczka po każdej zmianie długości najazdu. Kolejne wydłużenie zawodów z pewnością przysporzy widzom, kolejnych niezapomnianych emocji.
Jeśli nadal niezatapialni, jak PZPN, panowie Walter Hofer oraz Miran Tepes, wraz z szacownym jury, będą przemieniać sportową arenę w teatr groteski i usilnie starać się obrzydzić patrzenie na skoki na wysokim poziomie, pozostanie zadać pytanie: "Czy ktoś to jeszcze ogląda...?".