Marzenia do spełnienia - rozmowa z drugim biathlonistą Pucharu Świata, Tomaszem Sikorą (część II)

W drugiej części rozmowy z portalem SportoweFakty.pl, Tomasz Sikora ujawnił swoje plany związane z sezonem olimpijskim. Nasz najlepszy biathlonista rozpocznie przygotowania z grupą... dziewcząt, ale jeszcze wcześniej przetestuje sto par nart. - Trasy w Kanadzie są bardzo nietypowe i wymagają bardzo dobrego przygotowania siłowego. Będę więc dużo jeździł na nartorolkach - tłumaczył wicemistrz olimpijski z Turynu, który marzy o kolejnym medalu.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Podobno do nowego sezonu będzie się pan przygotowywał z… paniami. Skąd taki pomysł?

Tomasz Sikora: Sprawa jest prosta. Grupa dziewczyn i ja mamy zapewnione środki na przygotowania i stąd decyzja o wspólnych przygotowaniach. Nie znaczy to jednak, że zaplanowaliśmy takie same treningi. Będziemy razem, ale ja pracuję z trenerem Romanem Bondarukiem, a one z Nadią Biełową. Jeśli znajdą się jeszcze dodatkowe pieniądze, to grupa powiększy się o moich kolegów.

Sezon się dla pana jednak nie skończył.

- Chociaż wszyscy już tak myślą, przede mną jeszcze Mistrzostwa Polski (rozmowę przeprowadziliśmy na dzień przed mistrzostwami – przyp. red.), a później tygodniowy wyjazd… na Kamczatkę. I mam nadzieję, że to będzie koniec startów, a ja trochę odpocznę.

Znowu Rosja. Co pan myśli o dyskwalifikacjach czołówki rosyjskich biathlonistów? To trochę ułatwi panu walkę o medal w Kanadzie.

- Trudno powiedzieć czy będzie łatwiej. Rosjanie mają tylu biathlonistów, że tych zdyskwalifikowanych zastąpią inni o podobnych umiejętnościach. Myślę jednak, że dyskwalifikacje bardzo źle wpłyną na postrzeganie biathlonu w świecie.

A wcześniej, w gronie zawodników nie rozmawiano o tym, że ktoś tam startuje na dopingu?

- Jesteśmy tak często kontrolowani, że praktycznie nic się nie ukryje. Ja sam grudniu w Ostersund byłem w ciągu trzech dni kontrolowany trzy razy. Nawet w dzień wolny. Zresztą w tym czasie kiedy został złapany Jaroszenko mnie też kontrolowano. To jest tak gęste sito, że dziwię się, iż ktoś chciał ryzykować i coś tam brał.

Dużo spekulacji wywołała również przerwa w startach i wycofanie się z mistrzostw świata Emila Hegle Svendsena.

- Ja jednak myślę, że to były kłopoty zdrowotne, bo nikt będąc w takiej formie jak on nie rezygnowałby dobrowolnie z szans na medale w mistrzostwach świata. Nie, to były kłopoty że zdrowiem i nie doszukiwałbym się w tym sensacji.

Mówi pan, że lubi startować w Rosji. A nie bał się pan po pogróżkach, jakie otrzymał Bjoerndalen przed występem w Chanty-Mansijsku?

- Nie, to było dużo bardziej nagłaśniane w prasie i groźnie wyglądało tylko w mediach. Rosjanie z roku na rok kibicują lepiej. Jeżeli kilka lat temu rzeczywiście przeszkadzali niektórym na strzelnicy, to teraz już dopingują wszystkich zawodników. Ja nie widziałem żadnego zagrożenia i to samo mówili zawodnicy, czy to że Szwecji, czy z Norwegii. Sprawę rozdmuchano, aby nagłośnić same zawody.

Porozmawiajmy o olimpiadzie w Vancouver. Jak pan ocenia tamte, kanadyjskie trasy?

- Kiedy pobiegłem tam pierwszy raz pomyślałem, że one nie są dla mnie. Są bardzo wymagające jeśli chodzi o podbiegi, które wyglądają na dość płaskie, ale w rzeczywistości są długie i wymagają doskonałego przygotowania siłowego. W Europie będzie trudno znaleźć coś o podobnym profilu. Dlatego, wspólnie z trenerem Bondarukiem, postanowiliśmy zmienić trochę nasze przygotowania i więcej czasu poświęcić na przygotowanie siły. Latem będzie więc dużo pracy na nartorolkach, a potem zakładam narty i będę trenował te sekwencje kroków, w których trzeba użyć najwięcej siły, ale w zamian zyskuje się nad rywalami kolejne dziesiątki sekundy przewagi.

Czy w związku z olimpiadą zamierza pan "odpuścić" niektóre przyszłoroczne starty?

- Trudno na razie przesądzać. Wszystko będzie zależało od przygotowań, formy i zdrowia. Na pewno w trakcie sezonu będziemy wszystko analizować i wspólnie z trenerem podejmiemy decyzję. Dziś trudno przewidzieć jakie starty potraktuję ulgowo.

Z tego co wiem, to cały "sztab Sikory" zostaje z panem na kolejny sezon. A co ze sprzętem? W tym roku zmienił pan wszystko oprócz karabinka, może warto właśnie to zmienić/

- Ekipa zostaje ta sama, a jeśli chodzi o sprawy sprzętowe, to jestem zabezpieczony w stu procentach. Musimy jednak wybrać narty na miękki śnieg. W poprzednim sezonie nie było możliwości ich przetestowania i nie spisywały się najlepiej. Teraz moi serwismeni pojadą do Fishera, wybiorą pięćdziesiąt albo sto par nart i wspólnie przetestujemy je na śniegu w cieplejszych warunkach. Wybierzemy kilkanaście najlepszych. Przy okazji muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony ze zmiany nart w tym sezonie. Fisher to najwyższa światowa półka i bardzo dba o moje narty. Jeśli natomiast chodzi o karabin, to prawdopodobnie zmienię w nim kolbę, bo ta której używam była już trzykrotnie naprawiana po złamaniach. Jest wiec duże ryzyko, że przy upadku mogę zostać bez karabinu.

A propos strzelania. Niektórzy korzystają z rad fachowców - trenerów strzelectwa. Pan tego nie robi.

- Bo z tym bywa bardzo różnie i nie wszyscy na tym dobrze wychodzą. Na przykład Niemka Magdalena Neuner przygotowywała się z takim trenerem, mistrzem świata w strzelectwie i efekt był fatalny. Ja uważam, że trener Bondaruk jest bardzo dobry, świetnie zna się na treningu strzeleckim i jeśli przepracujemy porządnie cale lato, to wszystko wróci do normy i będzie O.K.

Po co panu jeszcze starty w mistrzostwach Polski? Nie lepiej już odpocząć? Wszyscy i tak wiedzą, że jest pan najlepszy i nawet, gdyby dał pan kolegom fory strzelając co trzeci strzał w niebo, to ich pan pokona. (W rozegranym 5 kwietnie biegu na dochodzenie Sikora wyprzedził drugiego na mecie Mirosława Kobusa aż o 6.22,8 min. - przyp. red)

- To jest forma przedłużenia sezonu. Każdy z zawodników czołówki chce jak najdłużej startować. Ja właśnie tak to traktuję, tym bardziej, że jeszcze czeka mnie start na Kamczatce. Zresztą nigdy nie jest tak, że kończę starty i siadam w domowym fotelu. Potrzebny jest pewien okres na roztrenowanie.

Pewnie już pan marzy, by odpocząć. Są jakieś konkretne plany wyjazdowe?

- Nie do końca, ale na pewno będą to jakieś ciepłe kraje. Na razie mam dość śniegu i nart (śmiech).

Wróćmy do strzelania. Jak to jest, gdy wbiega pan na strzelnicę równo z takim Bjoerndalenem? Obserwuje pan kątem oka jak on strzela?

- Gdybym tak robił, to gwarantuję, że sam miałbym co najmniej trzy pudła. Na strzelnicy trzeba się maksymalnie skoncentrować i wyłączyć. Dopiero po zakończeniu strzelania, na trasie, dostaję informacje od trenera jak układa się bieg.

Jak to naprawdę jest z tym strzelaniem. Da się je wytrenować, czy może jest jakiś "dar od Boga"? A może po prostu trzeba mieć szczęście?

- Wszystko da się wypracować, ale zawsze pozostaje duży margines szczęścia. Inaczej wszyscy strzelaliby na czysto. Na strzelnicy bywa różnie, jednemu wiatr zawieje mocniej, drugiemu słabiej… Są zawodnicy, którzy nie mają stabilnej postawy i gdy wieje to pudłują. Czasami tylko szczęście decyduje o zaliczeniu strzału. Dwóch z nas trafi w samą krawędź tarczy, ale jednemu się tarcza zamknie, a drugiemu nie. Jak w życiu. Jednemu się udaje, drugiemu nie zawsze.

No to niech panu tarcza zamyka się zawsze. Szczególnie za rok na trasach w Whistler.

- Mam nadzieję, że tak będzie (śmiech).

Źródło artykułu: