Zakopane jest niezwykle ważnym ośrodkiem sportów zimowych w naszym kraju. 27 i 28 stycznia znów zwróci na siebie uwagę całego świata, bo ugości najlepszych skoczków narciarskich podczas weekendowych zmagań w Pucharze Świata.
W przeszłości Zakopane gościło także zawody w narciarstwie alpejskim. Dziennikarz "Newsweeka" Wojciech Cieśla we współpracy z Jurkiem Jureckim z "Tygodnika Podhalańskiego" oraz dziennikarzami z Austrii i Słowenii dotarli do niezwykłych wydarzeń, które miały miejsce właśnie w stolicy polskich Tatr.
5 marca 1974 roku po południu na komisariacie w Zakopanem odebrano telefon. Młoda kobieta poinformowała, że została ofiarą gwałtu. Była roztrzęsiona i prosiła o pomoc. Sprawcy zostali złapani błyskawicznie; było ich w sumie trzech: dwóch Jugosłowian oraz Austriak.
Ci pierwsi byli pracownikami firmy, która dystrybuowała buty narciarskie. Austriak nazywał się Anton "Toni" Sailer, w przeszłości był narciarzem, a później trenerem, dyrektorem technicznym Austriackiego Związku Narciarskiego, a także delegatem technicznym FIS. To z tego powodu znalazł się w Zakopanem.
W hotelu Sport w piwnicznej restauracji "Piekiełko" w najlepsze bawili się goście z zagranicy, związani z zawodami, które miały rozegrać się 6 marca.
Jugosłowianie zaprosili do swojego pokoju Toniego Sailera, który już był pijany, tam czekała już pewna Polka. Według dokumentów austriackich, kobieta była "prostytutką na pół etatu", żoną oficera Ludowego Wojska Polskiego.
Dziewczyna miała oskarżyć Austriaka, że zgasił na jej pupie papierosa - o tym przypomniał sobie Edward Budny, ówczesny trener kadry biegaczy.
Tu różnią się od siebie relacje z polskiej oraz austriackiej dokumentacji, do której dotarł "Newsweek". Sailer miał zostać zatrzymany w momencie, kiedy wychodził na narty. Kiedy już przebywał w areszcie, zadzwonił do ambasady austriackiej z prośbą o pomoc. Uważał, że jest niewinny, ale potrzebował, by ktoś wpłacił za niego kaucję w wysokości 15 tysięcy dolarów.
Informacja o zatrzymaniu delegata FIS szybko dotarła do organizatorów Pucharu. Bez Sailera zawody nie mogły się odbyć, więc rozpoczęła się interwencja. Na milicję w Zakopanem przyjechali oficerowie z komendy wojewódzkiej, próbowano nawet dotrzeć do premiera Piotra Jaroszewicza. Ten miał się zgodzić na prośbę Józefa Klasy (pierwszego sekretarza w Krakowie) i obniżyć kaucję do 2 tys. dolarów. Zrzucić się mieli na nią sami sportowcy, głównie ci zagraniczni.
Zawody odbyły się, o godz. 11. milicyjną suką pod Nosal został przywieziony Sailer. Austriak po rozpoczęciu imprezy wyjechał błyskawicznie z Polski, ze strachu, że ponownie zostanie zatrzymany. Zawody odbyły się bez większych problemów, a triumfował w nich Francisco Fernandez-Ochoa.
Co ciekawe, o całej historii nie ma słowa ani w IPN, ani w Tatrzańskim Związku Narciarskim czy w Ministerstwie Sportu. Śledztwo przeprowadzili jednak dziennikarze z Austrii z Der Standard, DOSSIER i Ö1. Sailer cały czas utrzymywał, że został uwięziony podstępem, ale nie miał nic na potwierdzenie swojej tezy. Dziennikarze "Newsweeka" dotarli do Jugosłowian, którzy byli z nim tamtej nocy, ale nie byli chętni do rozmowy i zdradzania jakichkolwiek szczegółów.
Według austriackich mediów, w sprawie skutecznie zainterweniowała ambasada na polecenie szefa austriackiego MSZ - Rudolfa Kirchschlagera. Zmniejszono kaucję z 15 tys. do 5 tys. (tu nastąpiła sprzeczność z informacjami polskiej strony).
Zagraniczne media podchwyciły temat, o zatrzymaniu Sailera pisały "Frankfurter Allgemeine Zeitung" oraz "Bild". Austriacy milczeli, a ministerstwo edukacji i sportu przyjęło oskarżonego w Polsce delegata FIS z honorami, głównie w podzięce za występy podczas mistrzostw w Sankt Moritz, skąd kadra powróciła z medalami.
Podczas spotkania w ministerstwie Sailer został zapytany o doniesienia z Zakopanego, ale zapewnił, że nie ma żadnej sprawy, a kaucja zostanie zwrócona. I tak też się stało, dziewięć miesięcy po fakcie otrzymał ją z powrotem.
Z dokumentów, które zostały znalezione w austriackim MSZ wynika, że zakopiański prokurator chciał Austriaka oskarżyć o gwałt, głównie dlatego, że kobieta, która doniosła na niego, miała poważne obrażenia. Winę ponosić mieli także Jugosłowianie.
Ostatecznie do akcji wkroczyli dyplomaci. Akta nigdy nie trafiły z Polski do Austrii. Prawnik Sailera pojechał do Krakowa, gdzie spotkał się z prokuratorem. Po tym wystosowano komunikat do Wiednia: "Sekretarz wojewódzki PZPR zgodził się z prokuratorem Krakowie, aby rozwiązać tę sprawę w drodze wzajemnego porozumienia, ze względu na brak interesu społecznego". Miało to mieć związek ze zbliżającą się wizytą polskiego premiera w Austrii.
Śledztwo zostało umorzone, w aktach sprawy zmieniono "gwałt" na "napaść". Polka mogła wnieść prywatne oskarżenie przeciwko Austriakowi, ale tego nie zrobiła.
Toni Sailer zmarł w 2009 roku. Janina S. czyli jego ofiara, nie została odnaleziona.
Du wirst die nachste sein!
Toni Sailer :]
bo zawsze się znajdzie jakiś łasy na Czytaj całość