- Bardzo mnie cieszy taka reakcja. Lepiej późno niż wcale. Już po meczu Fogo Unia Leszno - Moje Bermudy Stal Gorzów mówiłem, że sędzia powinien mieć możliwość konsultacji z ekspertem. Arbiter działający w pojedynkę pod presją czasu i otoczenia jest bardzo narażony na popełnienie rażącego błędu. I to właśnie wydarzyło się podczas niedzielnego spotkania w Lesznie, kiedy miał miejsce wielbłąd Krzysztofa Meyze, który jest przecież na co dzień bardzo dobrym arbitrem - mówi nam Ireneusz Maciej Zmora.
Były prezes Stali Gorzów zaznacza jednak, że głosem doradczym dla sędziego nie powinni być byli zawodnicy ani trenerzy. - To nie może być nikt związany w żaden sposób z zawodnikiem czy klubem. Moim zdaniem powinniśmy rozważać bardzo wąskie grono. Tak naprawdę w grę wchodzą tylko obecni i byli sędziowie. Byli żużlowcy czy trenerzy to bardzo zły pomysł, bo oni mają swoje sympatie i antypatie. Nie ma absolutnie żadnego znaczenia, że część z nich nie jest obecnie zatrudniona w żadnym zespole. Każdy ma jakąś przeszłość. Od tego nie będzie można uciec, a w ten sposób łatwo przykleić komuś etykietę i wzbudzić kontrowersje - przekonuje Zmora.
Jego zdaniem efekty żużlowego VAR-u będą widoczne niemal natychmiast. - Nie mam żadnych wątpliwości, że ten projekt okaże się sukcesem. Liczba rażących błędów zostanie zminimalizowana. To naprawdę krok w dobrym kierunku - uważa.
ZOBACZ WIDEO To oni rządzą żużlem z tylnego siedzenia? Faworyzowanie niektórych zawodników i wyścig zbrojeń
VAR to reakcja PGE Ekstraligi i GKSŻ na wydarzenia z Leszna. Zmora nie ma jednak wątpliwości, że wynik meczu pomiędzy Fogo Unią a For Nature Solutions Apatorem nie zostanie zweryfikowany. Zaznacza jednak, że wcale nie dziwi się torunianom, którzy domagają się od tego od władz rozgrywek.
- PGE Ekstraliga weryfikując wynik meczu drugiej kolejki otworzyła puszkę Pandory. Przestrzegałem, żeby nie iść w tym kierunku i na efekty nie trzeba było długo czekać. To było najgorsze, co można było zrobić. Wyniku, który zapadł na torze, nie można ruszać. To świętość. Nawet jeśli błąd sędziego jest oczywisty. W ten sposób tworzymy niebezpieczny precedens. W piłce nożnej nikt nie majstruje przy wyniku po ostatnim gwizdku. W żużlu zostało to zrobione i wszyscy będą się do tego odwoływać. Teraz domaga się tego Apator, ale będą kolejni. Ta weryfikacja będzie się jeszcze długo odbijać władzom ligi czkawką - przekonuje.
Zmora chwali PGE Ekstraligę za rozwiązanie problemu z sędziowaniem, ale jednocześnie zwraca uwagę, że za chwilę pojawi się kolejny. - Pierwsza szóstka już jest poukładana, a w czerwcu kluby czeka frekwencyjny armagedon. Emocji będzie jak na lekarstwo. Kibice dobrze wiedzą, że najbliższe mecze są o nic, więc będą czekać na koniec sierpnia, kiedy ruszy prawdziwa rywalizacja - zaznacza.
- Współczuję zwłaszcza Stali Gorzów, bo w ciągu pięciu tygodni będą cztery imprezy domowe, z czego jedna to Grand Prix. To katastrofa. Oczywiście ktoś może tłumaczyć, że niższa frekwencja to efekt szalejącej inflacji. Ona rzeczywiście nie jest bez znaczenia, bo żyje nam się coraz trudniej, ale tak naprawdę głównym problemem jest regulamin. Mielibyśmy dziś naprawdę pasjonującą ligę, gdyby do play-off wchodziły cztery ekipy. Teraz emocji nie ma, bo jest sześciu kandydatów i sześć miejsc. Nawet prezes ZOOleszcz GKM-u nie kryje, że myśli już o kolejnym sezonie, a jesteśmy dopiero po szóstej kolejce! Władze rozgrywek zapewne też mają smutne przemyślenia, ale na razie o tym nie powiedzą, co mnie specjalnie nie dziwi. Muszą poczekać na końcowe rozstrzygnięcia i wtedy dokonać podsumowania, bo każde inne zachowanie w trakcie toczącej się rywalizacji zostałoby źle odebrane. To wszystko jednak naprawdę źle brzmi. Przyznam, że nie pamiętam sezonu, w którym tak szybko poukładała się tabela i który obfitował w tyle wielbłądów sędziowskich. Szkoda, że jesteśmy tego świadkami w tym roku - podsumowuje Zmora.
Zobacz także:
PGE Ekstraliga i GKSŻ zapowiadają zmiany w sędziowaniu
Zaskakujący wybór na sędziego Grand Prix