Po bandzie: Żużel, wioska nie do końca globalna [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Phil Morris i Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Phil Morris i Bartosz Zmarzlik

- Przecież to jest walka o tytuł globalnego championa i żużlowcy chcą się ścigać w sprawiedliwych warunkach, a nie brać udział w programie "Gwiazdy tańczą na wodzie" - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Fala upałów sprawiła, że w polskim żużlu, czyli de facto w światowym, mamy znowu kontrowersje. Otóż przy okazji sobotniej Grand Prix Polski w Gorzowie komentatorzy grupy Discovery pokazali się światu w krótkich spodenkach. Zresztą dyrektor Phil Morris również lubi w takich biegać i zarządzać. Uznaję tę ekstrawagancję za skandaliczną, bo przecież pan Fiałkowski z Głównej Komisji Sportu Żużlowego powiedział ostatnio Interii, że nakaz noszenia długich czarnych spodni w PGE Ekstralidze powstał z myślą o... telewizji. I nie ma zmiłuj, nawet przy +35. Mają być długie i czarne, bo ludzie patrzą.

Nie wiem, co stoi na przeszkodzie, by przygotować dla osób funkcyjnych jednolite stroje letnie, nieco skrócone, w których łatwiej żyć. Jakbyśmy wychodzili z założenia, że te długie spodnie przykryją słomę wystającą z butów. A nie tędy droga.

ZOBACZ WIDEO Ogromne problemy brytyjskiego żużla. To dlatego nie poszli śladem Polski

Mam nadzieję, że Anders Thomsen, który Wielką Nagrodę Polski celebrował w samych majtkach, nie zostanie za swoją cieszynkę ukarany. A wraz z nim klub z Gorzowa, że dopuścił do tej ceremonii. Natomiast pretensje do Thomsena, że nazajutrz wycofał się pod Jasną Górą po jednym biegu? Zdarza się najtwardszym rycerzom. Dzień wcześniej dał z siebie wszystko na ciężkim torze i taką zapłacił cenę, nie będąc w pełni zdrowym po dzwonie. Z bolącym kolanem jeździć się da, z rwącym barkiem już nie bardzo.

Zawsze podkreślałem, że mój żużel to ładna pogoda, słońce, krótkie spodenki i do tego jeszcze pewnie zapach grillowanej giętej. Dlatego trudno mi też zgodzić się z głosami, które krytykowały ostatni turniej Taia Woffindena. "Bo kto robi w środku sezonu takie imprezy, na których można tylko nabić sobie guza?" Patrz Gleb Czugunow. No ale kiedy niby należy tego typu wydarzenia organizować? W marcu, gdy jest jeszcze zimowo? Czy w październiku, gdy gwiazdy nie myślą już o speedwayu, tylko o tym, by dać nogę do ciepłych krajów? Łańcuch w motocyklu Czugunowa mógł się zerwać w każdej chwili, podejrzewam, że ranga imprezy nie miała tu większego znaczenia.

Nadmierna profesjonalizacja speedwaya wyszła nam też, niestety, bokiem podczas czwartkowego meczu Aforti Startu Gniezno z ROW-em Rybnik. Nie będę podawał personaliów sędziego, świetnie zresztą znanych, bo nie w tym rzecz, by eskalować złe emocje. Miał prawo podjąć takie decyzje, choć ja się z nimi nie zgadzam. Ani z czerwoną kartką dla Lindbaecka, ani z wykluczeniem Grzegorza Zengoty. W obu przypadkach arbiter postąpił tak, jakby aplikował na szefa Naczelnej Izby Aptekarskiej. Przecież ten Antonio żadnej krzywdy rywalowi nie wyrządził. Ot, w afekcie pomachał trochę łapami, coś zapewne pokrzyczał, a na koniec kopnął czule koło w motocyklu Lyagera. To nic wielkiego biorąc pod uwagę specyfikę dyscypliny. Bo gdy nakładasz na głowę kask, zaczynasz postrzegać świat inaczej. Przenosisz się na pole bitwy. Ta adrenalina w jednej chwili nie opada i warto mieć to na uwadze.

Co innego, gdyby Lindbaeck uderzył rywala. Takiego chamstwa tolerować nie wolno. Ale za postępek, którego się dopuścił, wystarczyłaby żółta kartka. A do niej, w bonusie, jakaś kara finansowa w zawieszeniu, by na przyszłość nie kusiło.

A sytuację z Częstochowy pamiętacie, gdy Kasprzaka odwiedził w jego boksie Woryna? Dostał za to dwa tysiące złotych w zawieszeniu, bo wchodząc do parku maszyn gości w czasie spotkania złamał regulamin. Gdyby poszedł tam po to, by przywalić rywalowi z dyni między oczy, sam bym się domagał surowej kary. Jeśli jednak odwiedza rywala w innym celu - by przybić piątkę i po przyjacielsku sporny temat zamknąć - należy to pokazać i wyeksponować jako dobre praktyki. A nie karać tylko dlatego, że nadepnął jakąś linię w parku maszyn.

Co do wyrzucenia Zengoty z ostatniego wyścigu, to nie był mikroruch. To był nanoruch. Zawodnik został ukarany za niewinność.

Z kolei w sobotę nie mogłem pojąć, dlaczego Grand Prix Polski zaczynamy w błocie. Wiem, że nie miało to związku z nowym operatorem cyklu Indywidualnych Mistrzostw Świata - koncernem medialnym, dla którego, ktoś pomyśli, ramówka jest rzeczą świętą, natomiast duch sportu już niekoniecznie. Po prostu Morris i przewodniczący jury to Anglicy, dla których woda na torze nie jest czynnikiem dyskwalifikującym. Owszem, czasem trzeba jechać i w deszczu, zwłaszcza gdy zacznie padać już w trakcie rywalizacji. Tu jednak będę trzymał sztamę z zawodnikami. Przecież to jest walka o tytuł globalnego championa i żużlowcy chcą się ścigać w sprawiedliwych warunkach, a nie brać udział w programie "Gwiazdy tańczą na wodzie". Wystarczyło poczekać ze dwadzieścia minut, by w tej spiekocie woda odparowała, a nie urządzać błotne kąpiele.

Żużel to wioska, choć niekoniecznie globalna. Ale poza tym bardzo fajny sport i… wszystko mi w nim pasuje.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Gwiazda PGE Ekstraligi znowu została zasypana ofertami. Będzie jak co roku? 
- Łaguta będzie walczył w sądzie z polską federacją?! Ma poważne argumenty

Źródło artykułu: