Żużel. Greg Hancock wciąż myśli jak pomóc Janowskiemu. Mówi, kto może zszokować w Cardiff [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Greg Hancock (pierwszy z prawej) z Maciejem Janowskim
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Greg Hancock (pierwszy z prawej) z Maciejem Janowskim

- Chcę mu pomóc jak najlepiej i tracę przez to dużo snu - mówi Greg Hancock, doradca Macieja Janowskiego. Amerykanin wierzy, że Polak przełamie się w Cardiff i zacznie marsz ku medalowi.

W tym artykule dowiesz się o:

Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Przed nami Grand Prix Wielkiej Brytanii w Cardiff. Nie ma lepszej osoby, by porozmawiać o tym miejscu niż z Gregiem Hancockiem. Brał pan udział w prawie wszystkich edycjach na Principality Stadium. Jakie są pana skojarzenia, gdy usłyszy pan słowo Cardiff?

Greg Hancock, 4-krotny Indywidualny Mistrz Świata, były amerykański żużlowiec: Cardiff jednym słowem? Nieprawdopodobne! To pierwsze, co myślę. Nadal mam znakomite wspomnienia stamtąd. Cardiff to najbardziej różnorodna publika, jeśli chodzi o Grand Prix. Spędziłem wiele lat w Wielkiej Brytanii i miałem styczność z wieloma kibicami. Wiem z doświadczenia, że tutaj wspiera się sportową walkę, a nie tylko jednego zawodnika z kraju, w którym jest GP. Pamiętam ten pierwszy moment, gdy wyszliśmy na płytę tego obiektu. To dziwne uczucie, kiedy stoisz na środku, a wszyscy w tak wielkiej liczbie się na ciebie patrzą, a projektory i kamery krążą wokół ciebie. Zawsze sobie myślałem, chcę tu wygrać!

Co jeszcze? Cardiff to niesamowita reakcja trybun. Tutaj ciągle słyszysz ten ryk, który daje ci znać, że cię ktoś wyprzedza. Dla mnie to zawsze był znak ostrzegawczy. Zaletą Cardiff jest to, że są tam ekrany. Tam zawsze mogłem popatrzeć się w ekran i sprawdzić, co się dzieje ze mną. Zerkałem prawie na każdym okrążeniu. Ciarki przechodziły mnie po plecach, gdy przekraczałem linię mety jako pierwszy i płomienie strzelały do góry. Warszawa jest wspaniała, ale sposób budowy stadionu sprawia, że ten tłum na Principality Stadium jest bliżej ciebie i toru, jest to bardzo odczuwalne.

ZOBACZ WIDEO Marek Kępa: Kluby powinny sobie radzić bez KSM

Zawsze przy okazji zawodów w Warszawie czy Cardiff nasuwa się pytanie o duże obiekty. Nigdy nie jechał pan na historycznym Wembley. Miał pan okazję startować na Stadionie Śląskim. Jaka jest pana zdaniem różnica jazdy na wielkich obiektach i tych skromniejszych, czasem lokalnych?

Wielkie stadiony dają ci wiele radości, entuzjazmu, inspiracji, podniecenia, ale też dochodzą ci nerwy. Te miejsca dodają ci niesamowitych wibracji, emocji. Myślę, że wnoszą coś jeszcze. Poczucie tego, że chcesz wygrać i pojechać maksymalnie w takim miejscu. Może jestem trochę sentymentalny, ale żałuję, że nigdy nie pojechałem na Wembley. Chciałem też jechać we własnej ojczyźnie na dużym obiekcie. Kto wie, może moi rodacy będą mieli taką okazję.

W Cardiff wygrywał pan trzykrotnie. Pierwszy raz w 2004, następne gdy świętował pan tytuły IMŚ w 2011 i 2014. Jak pan wspomina te trzy zwycięstwa?

To było wspaniałe! To było coś! Czułem się bliżej domu, bo miałem wsparcie amerykańskich fanów, choć powiewało wiele brytyjskich flag, to oni mnie wspierali, znali mnie z miejsc, w których jeździłem. Zawsze miałem dobre powitanie. Zawsze dawałem z siebie wszystko. Ten hałas, ryk ludzi i przekroczenie linii mety. Stanie na podium. Myślisz, że to coś, co nie miało się prawa wydarzyć. To jest to coś, co wyróżnia tę rundę spośród pozostałych. Raz Leigh Adams był naprawdę bardzo blisko, ale udało mi się wybronić i odetchnąłem z ulgą.

Były wspaniałe momenty, a te gorsze albo takie, po których czuł pan niedosyt albo zawód?

Ogólnie to mam sporo ciekawych spostrzeżeń na temat toru, szczególnie w tych wcześniejszych latach. Tor przez pierwsze cztery lata był bardzo trudny, jeśli chciałeś go zrozumieć i opanować, ale było to trudne, bo rwał się i tworzyły się koleiny. Wiedziałeś, że w Cardiff czeka cię ciężka przeprawa. Do trzeciej serii miałeś spokój, ale potem nie wiedziałeś, czego się spodziewać. Mogłeś wejść na ten tor, a kopnięcie go nic nie dawało. A ten tor się ruszał, był przyczepny. Był trochę jak gąbka. Zerwanie tej nawierzchni było nieprzewidywalne. Ten tor naprawdę nas mylił. Obecnie jest bardzo gładki i śliski. Natomiast nigdy nie powiem, że Cardiff kojarzy mi się z czymś złym. Może tylko tyle, że rywale mijali mnie w samych końcówkach (śmiech)

No właśnie, pewnie ma pan na myśli wyścig z Chrisem Harrisem.

O jej! Dlaczego mi to znowu przypominasz (śmiech). Ten wyścig wielokrotnie jest gdzieś tam w mojej pamięci. Szczególnie w tej chwili, gdy nadchodzi już czas Cardiff. Zaczyna się odtwarzanie najlepszych momentów tego GP, a ten bieg przeszedł do historii. To było wspaniałe ściganie, a ja wciąż sobie myślę, prawie! Było tak blisko. Jak bardzo starałem się wygrać tę gonitwę. Zawsze miałem motocykl specjalnie przygotowany na Cardiff. W sumie nie tylko na ten tor, ale na Hamar i Parken miałem zawsze przygotowany oddzielny motocykl. Wiedziałem, że te tory będą bardzo trudne, problematyczne. Zrobiliśmy inne położenie silnika w tym motocyklu, inne ustawienia. Ten motocykl miał taką właściwość, że mogłeś go kontrolować. Tylko na tym typie nawierzchni i w tym stylu jazdy. Wtedy współpracowałem ze szwedzkimi mistrzami z motocrossu, którzy wiedzieli wszystko na temat ustawień silnika. Czasem silnik może być szybki, ale nie da się na nim jechać skutecznie, wiedziałem, że jak zamknę gaz, to mnie wyrzuci na tę część toru, gdzie nie chcę być. Czułem się jakbym dosiadał dzikiego rumaka.

Oczywiście finały z 2004 i 2011 są dla mnie najlepsze. W tym drugim przypadku mieliśmy wypadek Emila Sajfutdinowa, a potem była powtórka. Wyszedłem z ostatniego pola, gdzie miałem długi dojazd, a kluczem było dostać się na zewnętrzną, prawie przy samej bandzie, gdzie była najlepsza linia jazdy i weszliśmy w ten łuk bardzo równo, Nicki Pedersen i Chris Holder chcieli się tam dostać, ale udało mi się uciec, a było bardzo ciasno. Szliśmy kierownica w kierownicę. Wiesz, Cardiff to bardzo wąski tor, z daleka może się wydawać, że tak nie jest. Łuki są dosyć ostre i musisz wiedzieć jak tu odpowiednio wyjść, by nie tracić prędkości.

Jest spora część osób, która mówi, że Cardiff to wspaniały tor, z niesamowitą atmosferą i tłumem na trybunach, ale pesymiści mówią, że tor jest wielokrotnie taki, że liczy się start, a dobrego ścigania jest mało, łatwo go przewidzieć. Co pan o tym sądzi? Ten tor może być lepszy, a może jest optymalny?

Jedyna przewidywalna rzecz jest taka, że nie masz pomysłu, jaki ten tor będzie. Tor w Warszawie jest szerszy, lepszy jeżeli chcesz kogoś ścigać i go minąć, Cardiff jest bardziej techniczny, musisz być nieustępliwy na tej maszynie i pokazać swoje umiejętności. Do Cardiff zawsze przyjeżdżałem z myślą na trzy kombinacje. Nigdy nie miałem dwóch motocykli ustawionych tak samo, bo nie wiedziałem czego się spodziewać. Trzymałem też dodatkowy silnik, na wszelki wypadek, gdyby było coś, czego w ogóle nie zakładałeś. Nigdy się nie poddawałem i szukałem tego, co być powinno.

Skoro mówimy o wielkich stadionach, od razu przypomniało mi się zdanie Ove Fundina, który mówi, że żużel musi być na największych arenach jak: Warszawa, Cardiff czy Wembley. Jaka jest pana opinia na temat liczby dużych obiektów w cyklu, jest optymalnie, czy może powinno być więcej?

Wczuwając się w jego opinię, tak, on patrzy na to, jak żużel był pasjonujący podczas jednych zawodów. I w tej kwestii go rozumiem. Myślę, że jeśli długoplanowe projekty Discovery się ziszczą wówczas będziemy mieli więcej dużych obiektów. To jest dobre szczególnie z tego względu, że wchodząc na takie obiekty jak Warszawa czy Chorzów, to jest naprawdę pasjonujące, bo nigdy nie wiesz, czego możesz się tam spodziewać. I jakie rzeczy tam zastaniesz. Jest wiele dyskusji na ten temat, przewija się temat Australii czy USA. Jeden z obiektów w kalendarzu jest potwierdzony, ale nie został ujawniony. Z tego co wiem, to USA nie będzie w cyklu przez następne dwa lata. Szczerze, chciałbym znów mieć 15-16 lat i mieć perspektywę, że będę brał udział w GP, w którym cykl będzie się składał z 15-20 rund.

Na zdjęciu: Maciej Janowski
Na zdjęciu: Maciej Janowski

Pomówmy o obecnym cyklu Grand Prix. Maciej Janowski, któremu pomaga pan od wielu lat, a szczególnie jest pan blisko od dwóch sezonów, ma podobny scenariusz, co rok temu. Zaczyna znakomicie, a potem jest spadek formy. Czy zna pan przyczynę, dlaczego tak się dzieje?

Myślę, że jeśli mógłbym wejść w psychikę Maćka, co czuje i jakie ma myśli, wtedy bym po prostu odpowiedział. To byłoby bardzo proste. Czuję jego frustrację, nerwy, naładowanie i czasami jest bardzo trudno dojść do tego samego poziomu, co było. Widzę, że bardzo ciężko pracuje, by być najlepszym. Rozmawialiśmy o tym kilka miesięcy temu i podtrzymuję to zdanie, że pod względem fizycznym i sprzętowym ma wszystko, by to zrobić. Trudno mi czasem wskazać coś innego, powtarzam się, ale to prawda, że Maciek jest gotowy, by w przyszłości wygrać mistrzostwo świata. On jest sfrustrowany tym, że czasem coś nie idzie i głodny jak diabli, by wygrać tytuł. Wszystko zależy od niego. Elementy takie jak podejście mentalne, czy forma fizyczna to najwyższy poziom. Szuka tej regularności, dużo rozmawiamy na temat detali, które są naprawdę ważne.

Nie pokazuje tego, ale wywiera dużo presji na siebie, która być może czasami nie gra z tym, co powinno być. Jest wiele małych rzeczy, nad którymi się zastanawia i traktuje poważnie, kwestie sprzęgła, ustawienia maszyny na starcie, koncentracji w danym momencie, startu. Dlaczego na treningu wychodziło, a w zawodach po starcie motocykl w ogóle nie jedzie. Jednak to wszystko ma znaczenie. Chcę mu pomóc jak najlepiej i tracę przez to dużo snu. Staram się wyobrazić, jakbym to rozegrał, gdybym był w jego sytuacji i co bym zrobił na jego miejscu. Nie jestem osobą, która naciska, każe coś robić, dyktuje warunki, ale gdy Maciek mnie zawsze o coś prosi, chce się ze mną czymś podzielić, to zawsze mu pomogę. Moją rolą jest zrozumieć jego emocje, nastrój i zaadresować to w taki sposób, aby mu pomóc w inny sposób. Rafał Haj odgrywa tam ważną rolę, dużo podpowiada, o kwestie sprzętowe nie musi się martwić.

Janowski jest w znakomitej formie w PGE Ekstralidze, ale Grand Prix to inna melodia. Regularności w lidze mu nie brakuje, ale w GP już tak. Obserwuje pan to wszystko i co mu pan doradza? Jakie rozwiązania?

Wiele informacji wynika z naszych rozmów, które są tylko między nami i nie chce się tym dzielić. Jesteśmy kimś więcej niż znajomymi. W jednym się zgadzamy, on podobnie jak ja w przeszłości jest na tyle zmotywowany, by wygrywać. Daje mu najlepsze rady, jakie mi przychodzą do głowy, ale muszą być czytelne i konkretne. Czasem wystarczy powiedzieć, idziesz i masz to. To wszystko działa. Czasem, trzeba wolnej chwili namysłu, by to przeanalizować. W lidze jest fenomenalny, czasem po prostu brak mi słów na to, co wyprawia. SoN? Czasami nie wyjdzie, to połączenie toru, warunków, sprzętu. Maciek jest potrzebny w polskiej kadrze, nie każdy motocykl sprawdzi się w tych samych warunkach.

Złoty medal jest już właściwie poza zasięgiem. Pana zdaniem Maciej Janowski wróci do gry o jakikolwiek medal w tym roku?

Zawsze wierzę w niego, że zdobędzie medal. Jeśli są szanse na medal to trzeba ją wziąć. Zawsze miałem takie podejście, musisz zrobić wszystko, co możliwe. Wiesz, będzie tak, że ten wysiłek nie pomoże, ale wtedy możesz powiedzieć, trudno niektórzy byli lepsi, ale nie poddawaj się. Ja sobie to powtarzałem. Stawiaj sobie takie cele, które są osiągalne. Jeśli nie mistrzostwo albo medal, to co?

Zostawmy temat Janowskiego. Jak pan się zapatruje na innych zawodników w cyklu? Ktoś panu imponuje w tym roku? Daniel Bewley, Mikkel Michelsen, a może ktoś inny?

Wejście do Grand Prix Dana Bewleya było dla niego niespodzianką. Stało się to w dosyć nieoczekiwany sposób, a mnie osobiście zaskakuje to, że jeszcze nie znalazł się na podium. Myślę, że ten chłopak stanie w tym roku na pudle. Dla mnie ten dzieciak jest niesamowity, ma w sobie wielki głód wygrywania i silną psychikę. Ten okropny wypadek w ogóle na niego nie wpłynął. Nie patrzy na to, jakie ryzyko niesie ten sport, ale jaka jest przyszłość i jaki ma w sobie potencjał. To mi się podoba. Nie skreślałbym Jacka Holdera, który pokazał swój ogromny potencjał, jadąc dla Australii w Speedway of Nations. Staje się lepszy, ma przy sobie doświadczonego brata. Jedzie zdecydowanie, czasami ostro, ale pewnie.

Wspomniałeś o Michelsenie. Zrobił poważny postęp w swojej jeździe i karierze. Jego podejście do sportu jest właściwe. Wciąż się uczy, a Grand Prix to różne tory i trzeba być na nich systematycznym. To połączenie wszystkich rzeczy musi być stałe. Na tym polega Grand Prix, tory są różne, a ty musisz sobie poradzić z panującymi warunkami, nie możesz przewidzieć tego, co będzie, a jeden motocykl nie będzie tak samo dobry na każdej nawierzchni. Jest w stanie wygrywać w konkretnych sytuacjach. Będzie jeszcze lepszy. Teraz masz 15 minut na oględziny toru, sztuką jest rozszyfrować tor i warunki. W GP jest trudniej, bo na większości torów ścigasz się rzadko. Toruń i Wrocław są łatwe do odgadnięcia, bo często masz kontakt z tym torem i nawet tyle ci wystarczy, by się połapać. Choć uważam, że zawodnicy powinni mieć więcej czasu na analizę toru.

Wiem, że nie lubi pan typowania i przywidywań, ale gdyby miałby pan powiedzieć swoje odczucia na 20. w historii rundę na Principality Stadium, to co pan odpowie?

Trudno wybrać. Jeśli Maciek będzie miał wszystko poukładane i wszystko zagra, będzie w grze. Generalnie on jedzie tam dobrze, wygrał tam przecież zawody. Bartek będzie trudny do pokonania dla każdego, jest w gazie. Dwóch gości, na których bym uważał, to Dan Bewley i Jack Holder. Oni wejdą w te zawody mocni i bez kompleksów. Leon Madsen? Jeśli tor będzie gładki i łatwy, będzie bardzo niebezpieczny, ale gdy będzie trudniejszy, to będzie się męczył.

Zobacz także:
Nie jest wielkim zwolennikiem transferu Zmarzlika do Motoru. "Znam całą historię"
Żużel. Fredrik Lindgren otworzył się przed kibicami. Ze szczegółami mówi o problemach

Źródło artykułu: