Mateusz Puka, WP Sportowefakty: W sobotę zdobył pan swój trzeci tytuł mistrza świata i został najmłodszym zawodnikiem w historii z trzema złotymi medalami. Miał pan czas na świętowanie tego sukcesu?
Bartosz Zmarzlik (trzykrotny indywidualny mistrz świata): Do Malilli przyjechała ze mną cała rodzina, więc wieczór po zawodach spędziliśmy razem. W niedzielę rodzina ruszyła w drogę powrotną do Polski, a ja zostałem z moim teamem w Szwecji, bo uznaliśmy, że nie ma sensu wracać, skoro we wtorek zaplanowany jest półfinał ligi szwedzkiej, w którym jadę. Dzięki temu mieliśmy trochę czasu, by nacieszyć się ciszą, wynająć łódkę i połowić ryby na jednym z jezior.
Poprzednie dwa tytuły zdobywał pan przed własną publicznością w Toruniu. Tym razem nerwów było mniej?
Całe szczęście, że udało mi się przypieczętować tytuł już w Szwecji, bo w ten sposób oszczędziłem sobie sporo nerwów. Jadąc do Malilli, marzyłem, by walkę o tytuł zakończyć właśnie tutaj, a później móc skupić się już tylko na przygotowaniach do kolejnych ważnych zawodów. Walka o tytuł w ostatnim turnieju wykańcza psychicznie, o czym w ostatnich latach przekonałem się trzykrotnie. Chyba zasłużyłem, by teraz triumfować w spokojniejszych okolicznościach. Przed sobotnim turniejem byłem spokojny, bo wiedziałem, że mam margines na pomyłkę. Widziałem jednak, że do Szwecji wybiera się cała rodzina i nie chciałem ich zawieść.
ZOBACZ WIDEO Ekspert ocenia zmianę w regulaminie i wskazuje kluby, które zyskają najwięcej
W sobotę dołączył pan do grona najwybitniejszych żużlowców w historii dyscypliny, bo tylko tacy zdobywali trzy tytuły mistrzowskie i więcej. Apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Cieszę się, że dołączyłem do elitarnego grona i jestem z tego bardzo dumny. Trzeci tytuł pokazuje, że wcześniejsze triumfy nie były przypadkiem. Zgromadziłem wokół siebie znakomitych ludzi i razem udało nam się wejść na szczyt. Praktycznie od początku kariery są przy mnie ci sami ludzie: tata, brat oraz mechanicy Grzegorz i Seweryn. Cieszę się, że mam ich obok siebie i mogę liczyć na ich pomoc.
Tomasz Gollob jest przekonany, że niedługo prześcignie pan Tony'ego Rickardssona oraz Ivana Maugera (obaj mają po sześć złotych medali) i zostanie najwybitniejszym żużlowcem w historii. Wierzy pan, że to może się udać?
Znam te rekordy i wiadomo, że chciałbym je poprawić. Perspektywa zostania najlepszym żużlowcem w historii jest kusząca i wiadomo, że każdy chciałby to osiągnąć. Wiem już jednak, że do takich sukcesów dochodzi się krok po kroku. Najpierw kibice oczekiwali ode mnie, bym został kolejnym polskim mistrzem świata, potem wszyscy chcieli kolejnego złota, a teraz oczekiwania dotyczą już pobicia rekordu i zdobycia siedmiu tytułów.
Jak pan reaguje na taką presję ze strony fanów i całego środowiska?
W sumie to miłe, bo wspólnie napędzamy się do kolejnych sukcesów. Dla mnie jednak najważniejsze jest, by wciąż robić swoje i cieszyć się jazdą na żużlu, bo to kocham najbardziej. Statystyki i rekordy na co dzień nie mają znaczenia. Nie wiem, ile medali uda mi się jeszcze zdobyć i staram się nie słuchać opinii innych.
W tym roku złoto wywalczył pan wcześniej niż w poprzednich latach. Analizując tegoroczny cykl Grand Prix nie można jednak powiedzieć, że ten rok był łatwiejszy.
W telewizji być może wyglądało to lekko i przyjemnie, ale w rzeczywistości miałem wiele wyzwań, z których większość fanów nie zdaje sobie sprawy. Nie zawsze byłem zadowolony ze swojej jazdy, a w trakcie sezonu miałem kilka wzlotów i upadków. Rok temu o braku złota zdecydował jeden słabszy turniej, a w tym sezonie po GP w Warszawie bałem się, że historia może się powtórzyć.
Ta sytuacja aż tak mocno utkwiła panu w pamięci?
Myślałem o tym błędzie pół sezonu, bo bałem się, że to może się odbić na klasyfikacji generalnej. W maju na PGE Narodowym czułem się bardzo szybki, ale popełniłem prosty błąd i odpadłem w półfinale.
Z roku na rok ma pan coraz większą przewagę nad rywalami. Co uważa pan za swój największy atut na tle konkurentów?
Szczerze mówiąc, nie porównuję się do innych, a cały czas skupiam na sobie. Widzę jednak, że po 12 latach coraz szybciej przychodzi mi wyciąganie odpowiednich wniosków i podejmowanie ryzykowanych decyzji. Nauczyłem się już, że niczego nie można być pewnym, bo coś, co działa dziś, może zupełnie zawieść jutro. Przed GP Szwecji w Malilli miałem kilka dobrych silników, ale po treningu zdecydowałem się pojechać na zupełnie nowym, który tuż przed zawodami przywiózł mi tata. Decyzja okazała się właściwa.
Czy dostrzega pan w swojej jeździe jeszcze jakieś elementy do poprawy? Czy trzykrotny mistrz świata może w ogóle mówić, że chce być jeszcze lepszy?
Oczywiście, że jest wiele takich elementów, jak choćby starty. Zresztą wychodzę z założenia, że każdy bieg jest szansą na doskonalenie swoich umiejętności. Wrócę choćby do sytuacji z Warszawy, gdzie w półfinale czułem się na tyle szybki, że chciałem powalczyć o pierwsze miejsce, choć nie było zbyt wiele miejsca do wyprzedzania. Ostatecznie wyjechałem zbyt szeroko i nie dość, że nie wyprzedziłem lidera, to straciłem swoją pozycję.
Można powiedzieć, że był pan zbyt ambitny.
Z takich sytuacji trzeba wyciągać wnioski i uczyć się, że czasem lepiej zadowolić się tym, co się ma w danej chwili. W Vojens miałem podobną sytuację, ale wtedy skupiłem się na obronie pozycji. Ostatecznie to się opłaciło, choć długo zastanawiałem się, czy zrobiłem dobrze.
W poprzednich sezonach rywalizował pan o tytuł Najlepszego Sportowca Polski z Igą Świątek i Robertem Lewandowskim. Jak podchodzi pan do waszej wewnętrznej rywalizacji?
Oczywiście, że co roku czekam na ten plebiscyt i jest to dla mnie wielkie wydarzenie. Mam jednak świadomość, że nie mogę się porównywać do Igi Świątek czy Roberta Lewandowskiego. Robię swoje i wiem, że moja praca nie idzie na marne. Przez cały sezon czuję wsparcie fanów i cieszę się, że sprawiam im radość.
W ostatnich dniach odebrał pan zapewne wiele gratulacji od kolegów z toru i legend żużla. Czy jakieś słowa utkwiły panu szczególnie w pamięci?
Muszę przyznać, że dostałem naprawdę bardzo dużo miłych wiadomości od wielu zawodników, którzy nie tylko gratulowali, ale nawet pisali, że cieszą się, że to właśnie ja zgarnąłem ten tytuł. Wielkie wrażenie zrobiło na mnie zachowanie Tony’ego Rickardssona, który tuż po zdobyciu złotego medalu przyszedł do nas i przytulił moją mamę, tatę i mnie. Widać było, że robił to zupełnie szczerze i wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nigdy nie ukrywałem zresztą, że Tomasz Gollob i właśnie Rickardsson są dla mnie największymi inspiracjami. Cieszę się, że od tego roku Szwed jest praktycznie na każdej rundzie Grand Prix i mamy więcej okazji do rozmowy. W Vojens bardzo miło potraktował mnie też Nicki Pedersen, który przybił ze mną żółwika i życzył kolejnych sukcesów. Duńczyk wysłał mi zresztą SMS-a także po turnieju w Malilli.
W końcówce sezonu widać u pana niewiarygodną motywację. Czy wpływ na to ma planowane pożegnanie z Moje Bermudy Stalą Gorzów i chęć zrobienia tego w spektakularny sposób?
Wielokrotnie mówiłem już, że Gorzów zawsze będzie dla mnie szczególnym miejscem i zrobię wszystko, by wywalczyć z tą drużyną złoty medal. Moje odejście z tego klubu niczego w tej sprawie nie zmienia. Podjąłem taką decyzję z innych powodów, ale do końca zamierzam poświęcić się w stu procentach Stali Gorzów. Zresztą to nic nowego, bo przez całą karierę robiłem wszystko, by osiągnąć z tym klubem jak najwięcej.
Przed niedzielnym rewanżem w Lublinie macie 12 punktów przewagi nad Motorem Lublin. Czuje pan, że złoto jest blisko?
To faktycznie będzie wielki dzień dla całego klubu. Nie chcę oceniać szans, bo na pewno obie drużyny zrobią wszystko, by wygrać. Dla nas sam finał to już wielki wyczyn, ale w rewanżu pojedziemy na sto procent i zrobimy wszystko, by wygrać. Pierwszy mecz finałowy wyszedł nam całkiem dobrze, więc liczę na powtórkę.
Ma pan 27 lat, a w żużlu osiągnął już absolutnie wszystko. Zdarzają się panu momenty, gdy brakuje dodatkowej motywacji i wolałby pan zostać w domu niż wsiadać do busa i jechać na kolejne zawody?
Na żużlu będę ścigał się, dopóki będę miał na to ochotę i będę czuł, że jestem w stanie rywalizować na najwyższym poziomie. Na razie ściganie sprawia mi olbrzymią frajdę i bez tego nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia. Jazda na żużlu to sama przyjemność, a męczyć mnie może jedynie cała otoczka, czyli długie dojazdy na zawody i inne obowiązki. Przede mną jeszcze wiele wyzwań i marzeń do zrealizowania. Cieszę się z miejsca, w którym jestem i zrobię wszystko, by pozostać tu na dłużej.
Bartosz Zmarzlik w cyklu Grand Prix jako stały uczestnik debiutował w 2016 roku. W latach 2019, 2020 i 2022 sięgał po złote medale indywidualnych mistrzostw świata, ale w dorobku ma także dwa srebra (2018 i 2021 rok) oraz brąz (2016 rok).
Czytaj więcej:
Fricke już po zabiegu. Co z finałem?
Polska z szansą na kolejne złoto