Żużel. Po bandzie: O podawaniu ręki na gali [FELIETON]

- Nie wierzę, że może być lepiej. Mało tego, uważam, że może być tylko gorzej, skoro pieniądze potrafią wywabić każdą plamę na honorze, a na solidarność środowiska liczyć nie można - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Jason Doyle przed Krzysztofem Kasprzakiem WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Na zdjęciu: Jason Doyle przed Krzysztofem Kasprzakiem
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Okazuje się, że zawodnicy nie mają hamulców i w motocyklach, i w sobie. Zwłaszcza gdy chodzi o roszczenia finansowe względem potencjalnych pracodawców. Choć znów czytam, że to wina prezesów, którzy nie potrafią się dogadać. Pewnie, że prezesi święci nie są, ale te rzekome sposoby na dogadanie się to jakaś fikcja literacka.

Gdzieś mi mignął cytat z Jacka Gajewskiego, bodajże sprzed blisko dekady, że miało zostać zawiązane porozumienie, w myśl którego promotorzy w ogóle nie składają propozycji dwóch najlepszym jeźdźcom innych klubów. Nie wiem, czy rzeczywiście był taki zamysł, bo jakoś sobie nie przypominam, ale i nie wyobrażam. To przecież rozwiązanie tak samo karkołomne jak choćby KSM. Przecież jeśli się wzmacniać, to tylko gwiazdami, a nie średniakami. I w myśl powiedzenia, że kto bogatemu zabroni.

ZOBACZ Skąd wystrzał formy u ekstraligowego juniora? "Dyscyplina robi swoje"

Ja od zawsze nie podzielam głosu środowiska, że oto prezesi muszą się dogadać. Bo uważam ten głos za irracjonalny. Tak jak sportowcy nie umawiają się, który wygra, lecz rozstrzygają to w rywalizacji, tak prezesi rywalizują o możliwie najlepszą klubową kadrę. I tak jak zawodnicy, w ferworze walki, faulują się na torze, tak prezesi bywają bezwzględni w walce między sobą. Nic niezwykłego.

Nie widzę nic zdrożnego w tym, że jakiś ośrodek zamarzy sobie sprowadzić Zmarzlika. Ma do tego prawo, tak samo jak ma prawo złożyć mu kosmiczną ofertę. Problem leży gdzie indziej - gdy chodzi o zmianę barw klubowych, jest na to odpowiedni czas i powinna obowiązywać właściwa forma. Czy prekontrakty uzdrowią nieco sytuację? Oby! Choć nie wiem, czy pod tego typu dokumentami zawodnicy będą się podpisywać z taką samą nonszalancją, jak pod ogłaszaniem swoich planów w mediach społecznościowych. Półgłówkami nie są, wiedzą, co ma wartość prawną, a co nie.

Przyznaję jednak, że pod wpływem wielu głosów środowiska błyskawicznie się wyleczyłem z prób naprawiania świata. Ja naprawdę nie zamierzam się kreować na postać świętą, wolną od grzechów i wszelkiego zamętu. Każdy ma jakieś grzeszki na sumieniu. Co nie zmienia faktu, że łamanie przez zawodników danego słowa - nie ma dla mnie żadnego znaczenia, że mówionego - uważam za całkowity upadek obyczajów. A tak samo zdumiewający i symptomatyczny jest odbiór dużej części środowiska, która nie widzi w tym nic niepokojącego. Ludzie mówią, że takie jest życie, że idzie się tam, gdzie dają więcej i że przynajmniej jest ciekawie. No, dla mnie to za ciekawie nie wygląda, ale, jak mówię, nie mam ochoty iść na żadną krucjatę. Jest skazana na porażkę.

Każdy sportowiec ma prawo pracować tam, gdzie mu się podoba. Styl podejmowania decyzji bywa jednak bardzo różny. Piotrowi Pawlickiemu można zarzucać różne rzeczy, lecz informując klub o swoich planach w czerwcu, postąpił fair. Podobnie Bartosz Zmarzlik, choć nie wiem, czy w tym wypadku nie pomógł nacisk mediów i ich informacje. Tych paskudnych mediów, które tylko jątrzą i wychodzą przed szereg.

Druga sprawa to sytuacja beniaminków i posagu, jaki wnoszą do PGE Ekstraligi. Otóż beniaminek jest jak samotny, spóźniony grzybiarz idący w lesie śladem wycieczki autokarowej. Nic mu już nie zostało. Może tylko zbierać te robaczywe i lekko trujące. Licząc, że się nie otruje... Więc jest jak wilk. I planuje zaatakować uczestników wycieczki. Bo to oczywista prawda, że ten szczęśliwiec, który wywalczy awans, z miejsca staje się pokrzywdzony. W związku z tym wypada zadać pytanie - jak temu zaradzić? A odpowiedź nie jest wcale taka prosta. Bo co? Zakończyć sezon eWinner 1. Ligi w czerwcu, by jej zwycięzca nie szedł sam po całej wycieczce? Słucham, kto trzyma jakiegoś asa w rękawie i zabłyśnie wybornym pomysłem? Na razie słyszę tylko złorzeczenie, że winni są regulamin i cykliści.

W związku z powyższym nie wierzę, że może być lepiej. Mało tego, uważam, że może być tylko gorzej, jeśli pieniądze potrafią wywabić każdą plamę na honorze. A skoro nie znamy regulaminu, który by wszystkich postawił w jednym szeregu, możemy tylko liczyć na uczciwość i solidarność środowiska. A na to, jak powszechnie wiadomo, liczyć nie można. W sporcie chodzi przecież o to, by rywala ubiec. A prezesi nie są kolegami. Są rywalami.

A więc mam takie przeczucie, że za dziesięć lat również przeczytam coś w rodzaju - "bo prezesi nie potrafią się dogadać". Otóż żadnego złotego środka nie widzę, za to totalny upadek dobrych obyczajów. Zatem w powyższych kwestiach jestem pesymistą. I chyba nie tylko ja. Dla przykładu Waldemar Górski, prezes Arged Malesy, zamieścił ostatnio na swoim facebookowym profilu ogłoszenie takiej oto treści: "Jak tak dalej pójdzie, to na Gali PGE nikt nikomu nie będzie podawał ręki."

I mam takie podejrzenie, że prezesowi Waldkowi nie chodziło o ostrożność wymuszoną sytuacją pandemiczną.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Stali uczestnicy Grand Prix. Polaków jeżdżących na pełnych prawach w cyklu było najwięcej 
Cellfast Wilki zamknęły dyskusję o KSM. Beniaminek może namieszać

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×