Duńczyk w czerwcu tego roku uczestniczył w makabrycznym wypadku, po którym wydawało się, że już nigdy nie wróci do ścigania. Nicki Pedersen podczas meczu PGE Ekstraligi jadąc z pełną prędkością zderzył się z Piotrem Pawlickim i fatalnie upadł na tor. Na skutek kraksy żużlowiec złamał miednicę w dwóch miejscach, a także kość biodrową. Na domiar złego, jeden z elementów motocykla wbił mu się w udo na głębokość pięciu centymetrów i doprowadziło do straty litra krwi.
Pierwsze diagnozy wskazywały nie tylko na definitywny koniec kariery, ale także długą walkę o swobodne chodzenie, czy bieganie. Zwłaszcza, że nie była to pierwsza tak poważna kontuzja w życiu 45-latka.
Dziś, po niemal pięciu miesiącach od wypadku, zawodnik znów porusza się o własnych siłach, a lekarze skupiają się już tylko na umożliwieniu mu powrotu do jazdy na najwyższym poziomie. Tygodnie spędzone bez ruchu na szpitalnych łóżkach nie pozostawiły śladu w psychice legendarnego żużlowca, który już teraz zapowiada, że w kolejnym sezonie, rywale nie będą mieli z nim łatwej przeprawy.
ZOBACZ Było blisko transferu Holdera do Cellfast Wilków! "Władze Unii wstrzymały oddech"
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Od koszmarnego wypadku minęło już blisko pięć miesięcy, a pan odstawił już kule ortopedyczne i porusza się całkiem swobodnie. Rzeczywiście jest aż tak dobrze?
Nicki Pedersen (trzykrotny mistrz świata, zawodnik ZOOleszcz GKM Grudziądz): Czuję się dużo lepiej, ale nie jestem jeszcze w stu procentach zdrowy. Rehabilitacja idzie zgodnie z planem, a na razie najlepszą wiadomością jest to, że na początku października odstawiłem morfinę oraz tabletki przeciwbólowe. Brałem je praktycznie codziennie od momentu wypadku, czyli początku czerwca. W szczytowym momencie poza morfiną, zażywałem nawet 25 różnych tabletek. Na początku października powiedziałem sobie jednak, że wolę żyć w bólu niż stać się zupełnie uzależnionym od leków. Musiałem je w końcu odstawić.
Jak wygląda teraz proces leczenia złamanych kości?
Od trzech tygodni trenuję i przygotowuję się do kolejnego sezonu żużlowego. Na razie są to 45-minutowe ćwiczenia, które robie zgodnie z trzema programami, przygotowanymi przez specjalistów. Z dnia na dzień widzę, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Wciąż mam dużo czasu do startu rozgrywek i jestem pewny, że do stycznia będę już w stu procentach sprawny. To z kolei pozwoli mi być gotowym na pierwszą kolejkę PGE Ekstraligi. Oczywiście wciąż odczuwam ból w życiu codziennym, ale to zupełnie normalne po takiej kontuzji.
Ma pan jeszcze jakieś ograniczenia ruchowe? Tuż po wypadku lekarze ostrzegali, że do końca życia może pan mieć problemy z samodzielnym chodzeniem.
Nie mogę jeszcze wykonywać wszystkich ćwiczeń, ale naprawdę mam znakomitego fizjologa, który czuwa nad moim zdrowiem i tłumaczy mi, że wszystko przyjdzie w swoim czasie. Najpierw muszę odzyskać sto procent sprawności w mniejszych mięśniach, by te najważniejsze zaczęły funkcjonować prawidłowo. Ludzie, którzy się mną opiekują naprawdę wiedzą, co robią i zapewniają, że niedługo nie będę odczuwał już żadnych skutków wypadku.
Powrót do sprawności fizycznej to jedno, a nastawienie psychiczne to drugie. Czy po tak poważnym wypadku i wielomiesięcznej rehabilitacji ma pan jeszcze ochotę wsiadać na motocykl?
Psychicznie nie mam żadnych problemów. Zawsze byłem mocny psychicznie i wypadek niczego w tej kwestii nie zmienił. Jeśli tylko będę sprawny, to wrócę na tor w najwyższej formie i znów będę ścigał się na pełnym gazie. Zapewniam, że rywale nie będą mieli ze mną łatwo. Przed pierwszym meczem potrzebuję zaledwie trzech treningów na torze, by znów jeździć jak przed kontuzją. Niczego więcej nie potrzebuję.
Oglądał pan swój wypadek z Grudziądza? Wielu wydawało się, że to był pana ostatni wyścig w karierze.
Ten wypadek faktycznie był bardzo poważny, ale naprawdę nie przejąłem się nim i dziś w ogóle go nie rozpamiętuję. Gdybym się przejął, to wiedziałbym, że to odpowiedni czas na zakończenie kariery. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale ja niczego się nie boję. Od zawsze tak miałem i taki już chyba jestem. Może kiedyś zacznę się bać, ale na razie nigdy tego nie poczułem.
Nie wierzę, że gdy leżał pan obolały na łóżku szpitalnym nie przyszła panu myśl, by już więcej nie wracać na tor i nie narażać się na kolejne cierpienia.
Od pierwszego dnia po kontuzji wiedziałem, że wrócę na tor. Byłem tego pewny i od początku robiłem wszystko, by przyspieszyć ten proces. Po takim wypadku normalni ludzie mają problem, by znów zacząć normalnie chodzić. Mnie takie cele w ogóle nie interesują, bo od początku marzę tylko o powrocie na motocykl i ściganiu na najwyższym poziomie. Oczywiście ból był straszny, ale myśl o powrocie bardzo pomagała.
To już nie pierwszy raz, gdy lekarze doradzają panu koniec kariery. Co sprawia, że mając na koncie trzy tytuły mistrza świata, w wieku 45 lat wciąż chce pan się narażać?
Będę kontynuował karierę, bo żużel to całe moje życie. Kocham sport i wiem, że skoro mogę jeszcze zdobyć wiele punktów dla moich drużyn, to chcę to robić. Wciąż odczuwam wielką przyjemność z jazdy na żużlu i rywalizacji. Oczywiście przyjmuję do wiadomości, że po powrocie znów może zdarzyć się wypadek. Właśnie z tego powodu chcę wrócić w najwyższej formie, bo w razie kolejnego wypadku, będę mógł szybciej wrócić na motocykl. Taki już jest ten sport i to normalne, że zdarzają się gorsze chwile.
Aż tak bardzo kocha pan ten sport?
Mówię to z pełnym przekonaniem - jeszcze nigdy w życiu nie pomyślałem o zakończeniu kariery. Nigdy. Nawet po najtrudniejszych wypadkach budziłem się i myślałem tylko o tym, by jak najszybciej wrócić na tor. Nigdy nie chciałbym jednak wracać na tor będąc obolałym, ale to tylko motywuje mnie do bardziej wytężonej pracy. Na motocyklu będę ścigał się tak długo, jak długo nie będę czuł bólu i będę odczuwał z tego frajdę.
Rozmawiał Mateusz Puka, WP Sportowefakty
Czytaj więcej:
Kolejny kadrowicz kontuzjowany
Legendarny trener komentuje decyzję o dopuszczeniu Rosjan