"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
WP Sportowe Fakty mają już 20 lat. W sporcie to szmat czasu. Dwie dekady, dwa pokolenia. W dziennikarstwie podobnie - papier znika zgodnie z przewidywaniami, natomiast stanowisko pracy przy komputerze nie oznacza już ciężkiego monitora z wielkim tyłkiem, biurka i krzesła. Dziś internet mamy wszędzie – w laptopie, w komórce, w zegarku...
Co to się działo w żużlu przed dwudziestu laty? Każdy ma swoje wspomnienia. Moje są takie, że gdy wspominam sezon 2002, nie mogę nie wspomnieć o Arturze Bogińczuku, młodzieżowym indywidualnym mistrzu Polski, który po tytuł wybrał się do Leszna. Choć przed zawodami w kolejce po złoto stał jako jeden z ostatnich. Mieli się liczyć Hampel, Kołodziej, Szombierski, Kasprzak, Miśkowiak, Romanek czy klubowy kolega Bogińczuka - Słaboń.
ZOBACZ Polskie obywatelstwo dla Tarasienki "na biurku Prezydenta". Prezes mówi o szczegółach
Tuż po zawodach szczęśliwy Andrzej Rusko zadzwonił do swojej życiowej partnerki, Krystyny Kloc, by podzielić się radosną nowiną:
- No Krysia, mamy mistrza Polski.
- To pogratuluj tam Krzysiowi.
- Ale to Bogińczuk jest mistrzem.
Tak to wspomina w "Rozliczeniu" Marek Cieślak i takie mniej więcej były oczekiwania względem Artura. Tymczasem chłopak, który dziś żyje w Anglii i świetnie sobie radzi, nadzorując cięcie drzwi do land roverów, wyciął numer sezonu. Do dyspozycji miał starą jawkę, więc z pomocą - która okazała się niedźwiedzią przysługą - pospieszył Piotrek Baron. Podstawił swojego GM-a. I na nim wyjechał Bogina do pierwszego wyścigu. Nic jednak nie wskórał, a gdy w parku maszyn okazało się, że rama jest pęknięta, zaczął grzać swoją starą jawkę. I ona okazała się żyłą złota. Na niej pojechał po tytuł, pokonując po drodze m.in. Hampela czy Kołodzieja. Ba! Na przyczepnym torze wyrównał też wrocławianin rekord toru Leigh Adamsa. A gdy po zawodach mechanik Bodziu Spólny sprawdzał motocykl, okazało się, że tłok już pękał...
I tak oto niedoszły magister wrocławskiej AWF został królem Arturem. Niedoszły, bo z Bogińczukiem było podobnie, jak z tym facetem maglowanym na rozmowie kwalifikacyjnej.
- Skończył pan studia?
- Tak, tak, oczywiście. Po pierwszym roku.
Król Artur abdykował szybko, ale wikipedia nie zapomni.
2002 rok... Sławek Drabik ścigał się wtedy w barwach klubu z Opola na drugim poziomie rozgrywek. Tamtejsze Towarzystwo Żużlowe, nazwa adekwatna, spadało właśnie na poziom trzeci. Jednak rok później Drabik był już zawodnikiem ekstraligowym. We Wrocławiu, dokąd przyszedł też Krzysiek Cegielski. Pamiętam te wiosenne początki, kiedy Cegła zainwestował w sprzęt od Mikaela Blixta, ale jechał do tyłu. Kolejne zmiany sprawdzał w pojedynkę na torze w... Witnicy, uznawał, że jest progres, po czym wracał do rywalizacji i progresu nie było. Dopiero gdy się pozbył blixtowego szmelcu i wrócił do sprawdzonych rozwiązań, zaczął być sobą. Niestety, nie trwało to długo.
Do dziś mam przed oczami obrazek z Cegłą właśnie, ukazujący brutalną przewrotność sportu. 1 czerwca, Stadion Olimpijski, mecz z Unią Leszno. Po 14 biegach jest remis. Nerwy, napięcie. Krzysztof wypuszcza jednak przed siebie Tomasza Jędrzejaka i przez cztery kółka tworzy zaporę dla Adamsa. 47:43. Zapamiętałem dziką radość w parku maszyn ówczesnej sympatii Cegielskiego, Anety Woźny. Dwa dni później był już mecz w lidze szwedzkiej. Też ostatni wyścig. A po nim nowe życie…
Dwadzieścia lat temu media wyglądały zupełnie inaczej. Tabele tzw. małych lig piłkarskich wciąż zbierało się "na piechotę". Dzwoniąc po kolei po wynik do zaprzyjaźnionego trenera albo sklepu. Na plebanię lub na policję… Mieliśmy w "Gazecie Wrocławskiej" adepta, który po tym, jak usłyszał wynik 0:0, profesjonalnie drążył temat:
- A do przerwy?
Pamiętam też zabawne dziś, a wtedy dramatyczne zdarzenie z Romkiem Skibą, u którego boku zaczynałem pisać w latach 90. na łamach "Wieczoru Wrocławia". Wesoły Romek miał takie powiedzenie, że on się generalnie sportem nie interesuje. Że on tylko ze sportu żyje. Oczywiście przejaskrawiał rzeczywistość, niemniej… coś w tym było. Otóż po jakichś kilku latach los na powrót sprowadził go do działu sportu, tym razem "Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej". I wtedy gwoździem do trumny okazały się stare przyzwyczajenia. Mianowicie nie było zmiłuj i w niedzielny wieczór każdy musiał zbierać wyniki małych lig oraz układać naprędce tabele, stare repy również. Jest koło godz. 22, drukarnia już wydzwania po ostatnie strony, patrzę, a Romciu w swoim stylu, wpatrując się w monitor, gładzi sobie brodzie. Czując pismo nosem, pytam, czy wszystko w porządku. Na co Romciu:
- Słuchaj, Wojtku, za zwycięstwa w meczu dają teraz trzy punkty, tak?
- Od kilku lat. A Ty wszędzie doliczałeś dwa, tak?
- Tak.
- Noż k....
Pozostało rozdzielić te wszystkie Romkowe tabele na cały zespół, by pod presją czasu podliczyć raz jeszcze. I przy nie do końca cenzuralnych telefonach z drukarni.
Dziś wszystko wygląda inaczej. Życie się przeniosło do internetu, a sobotnie papierowe wydanie gazet można kupić już w… piątek. Za to składane są koło wtorku, środy, nie mając w sobie nic z aktualności.
A Sportowe Fakty od dwudziestu lat na dyżurze. Nieustannym.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- NA ŻYWO: trwa okienko transferowe. Wszystkie ruchy w jednym miejscu!
- Transfery. Składy drużyn - PGE Ekstraliga 2023