Żużel. Po bandzie: Unia szkoli, Sparta… patrzy szerzej [FELIETON]

WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Michał Curzytek
WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Michał Curzytek

- Kolega twierdzi, że zna sposób na tych, co nie szkolą, otóż jeden z młodzieżowców w drużynie musi być wychowankiem. Na pozór brzmi nieźle, warto rozważyć za i przeciw - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Niesamowity jest ten mundial. Gdy Ekwadorczycy wbili Katarowi drugą bramkę i kazali schodzić gospodarzom na przerwę przy stanie 0:2, mniej więcej połowa zdegustowanych kibiców w białych szatach zaczęła opuszczać stadion. Biedni szejkowie... Najwyraźniej poczuli się oszukani. Musieli być przekonani, że Puchar Świata został kupiony tak samo, jak organizacja imprezy, zatem drogą usłaną zwycięstwami Katarczycy zmierzają do wielkiego finału. No ale nie szaty zdobią człowieka. I nie wszystkich da się kupić, co raz na jakiś czas wychodzi nawet w żużlu.

Zerkam na ostatnie zamieszanie wokół Pawła Trześniewskiego i uśmiecham się pod nosem, bo jako obserwator wrocławskiej sceny sportowej, mający całkiem niezłe miejsce w pierwszym rzędzie, przeżyłem mnóstwo tego typu zawirowań. Dzieje Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego to w końcu historia juniorskich transferów dokonanych i niedokonanych. Do tych pierwszych zaliczyć można nazwiska topowe, jak i te obliczone na gorsze czasy. Z jednej strony byli to Piotr Protasiewicz, Jarosław Hampel, Robert Miśkowiak, Krzysztof Słaboń, Ronnie Jamroży, Maksym Drabik, Adrian Gała, okrzyknięty na wyrost wielkim talentem Michał Curzytek czy wreszcie Bartłomiej Kowalski i taki wynalazek jak Gleb Czugunow. A z drugiej - Mariusz Pacholak, Damian Dróżdż, Patryk Dolny, Patryk Kociemba, Łukasz Bojarski czy kilku innych chłopaków, o których świat już zapomniał.

Nie wszystkie transfery młodzieżowców udało się jednak sfinalizować, mimo chęci i rozrabiania tematu. Tę grupę tworzą dla przykładu Grzegorz Rempała, Janusz Kołodziej, Jakub Miśkowiak, Mateusz Cierniak, Krzysztof Kasprzak czy Paweł Hlib, o którego romansie z Wrocławiem zapisano swego czasu tony makulatury. Młody człowiek nie bardzo wiedział, co czynić, więc w końcu... parafował umowę i w Gorzowie, i we Wrocławiu. Jego status musiała zatem rozsądzić władza, a Jerzy Synowiec, prezes Stali, nazwał w mediach Andrzeja Rusko małym, nieuczciwym i nierzetelnym człowieczkiem, oskarżając go o kaperownictwo i rozmowy za plecami z ojcem zawodnika. Bo jak to bywa w przypadku nieletnich, kaperuje się opiekunów.

ZOBACZ Jego negocjacje z GKM-em były bardzo szybkie. Wszystko przez specyficzną sytuację

A teraz mamy temat m.in. Wiktora Przyjemskiego i Pawła Trześniewskiego.

Lista juniorów, którzy trafili bądź mieli trafić do Wrocławia to kawał historii krajowego speedwaya. A z drugiej strony, tzn. za miedzą, mamy Unię Leszno. Tak sobie siedzę i myślę, czy klub ten kupił kiedykolwiek choć jednego młodzieżowca. Szukam w pamięci i takiego przypadku nie znajduję. Przy czym chodzi mi o krajowe roszady, nie zaś o czas, gdy regulamin pozwalał startować w ligowych drużynach obcym juniorom. Gdy we Wrocławiu pojawili się m.in. Chris Holder, Nicolai Klindt, Filip Sitera, Leon Madsen, Ben Barker, Daniel Andersson i inni, natomiast w Lesznie Jurica Pavlic.

To niesamowite, że w Lesznie pewnie nigdy nawet o tym nie pomyśleli, że można sprowadzić młodego żużlowca spoza regionu. To byłaby potwarz. Zakwestionowanie własnej pracy. Okazanie braku szacunku samemu sobie. Po prostu w Lesznie przyjęto sportowy model prowadzenia klubu, z kolei we Wrocławiu - model biznesowy. Jedni postawili na szkolenie młodzieży, natomiast drudzy mogliby szkolić ze skautingu. Prezes Rusko, przekonany o tym, że widzi więcej niż inni, lubił mawiać, że on na sport patrzy szerzej. Używał tego sformułowania wtedy, gdy przekonywał, że ma na sercu dobro całej dyscypliny i całego polskiego sportu, a nie tylko dostatek na swoim podwórku. Choć przyglądając się z boku można było odnieść wrażenie, że "patrzeć szerzej" znaczy - penetrować rynek od Gorzowa po Rzeszów... By możliwie jak najtaniej przejąć efekty czyjejś pracy.

A więc Trześniewski nie jest pierwszy, który straszy końcem kariery. Oczywiście, powodowany zapewne podpowiedziami z boku, bo gdy widzę na końcu adnotację, że wywiad został autoryzowany, to mam pewność, że pracowało nad nim kilku doświadczonych głów. Tak to jest, że gdy rodzice zainwestują, to chcą też w końcu zobaczyć widoki na jakiś zwrot poniesionych kosztów. Dlatego też żużel nie stanie się sportem masowym, bo nie dość, że jest maksymalnie niebezpieczny, to jeszcze horrendalnie drogi. I ci z Discovery również to wiedzą.

Podobnie rzecz wygląda w tenisie, gdzie taki pan Janowicz, cały wzburzony, narzeka, że musi trenować po szopach. On, gwiazda, nie rozumie, że państwo nie ma obowiązku wykładać grubych milionów na każde dziecko mające kaprys poodbijania na korcie. Że najpierw trzeba dać coś od siebie, by dostać się na kort centralny Flushing Meadows lub chociaż w jego okolice. Bo koszty uprawiania tenisa są nieprzyzwoicie wysokie - kilka tysięcy złotych tygodniowo. A gros tych nakładów nigdy się nie zwróci, gdyż mamy do czynienia ze sportem globalnym i ogromną konkurencją.

To ciekawe, jak bardzo mogą się różnić w swojej filozofii dwa markowe kluby PGE Ekstraligi. Jak bardzo ci biedniejsi, siłą rzeczy, mogą się przysłużyć dyscyplinie, a ci bogatsi - palcem na jej rzecz nie kiwnąć. I jak bardzo jesteśmy nieporadni w próbach przymuszenia pewnych sportowych organizacji do pracy u podstaw. Ale do brzegu, by jakoś tę pisaninę spuentować. Kolega twierdzi, że zna rozwiązanie - otóż jeden z młodzieżowców w drużynie musi być wychowankiem. Na pozór brzmi nieźle. Owszem, tworzenie sztucznych ograniczeń nie zawsze promuje tych, co trzeba i nie zawsze jest rozsądne. A do tego jeszcze nasza skłonność do robienia przepisów w balona. Kto wie, czy wtedy kaperowanie nie zaczynałoby się jeszcze przed licencją, by tę zdobyć już w jedynie słusznych barwach. A wtedy mogłoby się okazać, że końcem kariery straszy nie tylko 17-letni Trześniewski, ale też jakieś piętnastolatek.

Warto jednak podyskutować i rozważyć wszystkie za oraz przeciw. Być może dałoby się otoczyć ten przepis sensownymi zapisami chroniącymi przed patologią.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
PGE Ekstraliga chciała przydzielić gigantyczne nagrody. Kluby zmniejszyły kwotę o połowę
Grand Prix wróci tam po latach

Źródło artykułu: