Sandra M. przez wiele lat była jedną z ulubienic kibiców żużla w całej Polsce, a jej popularność pozwoliła jej w 2018 roku na zwycięstwo w prestiżowym konkursie Miss Startu. Nie było to zresztą pierwsze takie wyróżnienie, bo 30-latka wiele lat wcześniej z sukcesami startowała w innych konkursach piękności. Później dała się poznać całej Polsce jako podprowadzająca na meczach żużlowego Apatora Toruń i to właśnie ta rola przyniosła jej największą rozpoznawalność.
Poza tańczeniem przed maszyną startową, hostessa zajmowała się także projektowaniem strojów i miała własną linię ubrań sygnowanych jej nazwiskiem. Jej kariera wydawała się rozpędzać, dlatego wydarzenia sprzed kilku dni wywołały olbrzymie poruszenie w całym toruńskim środowisku sportowym.
Feralnego dnia podejrzana zjechała z drogi, przejechała pas zieleni oraz chodnik i z całym impetem uderzyła w witrynę salonu piękności. Całe szczęście, że w zakładzie nie było już żadnych ludzi, a całe zdarzenie skończyło się tylko na niewielkich ranach sprawczyni wypadku oraz poważnych szkodach materialnych.
Jako pierwsze o wypadku poinformowały toruńskie "Nowości", które ujawniły, że przyczyną fatalnego wypadku mogły być problemy natury psychicznej i depresja podejrzanej. Te informacje potwierdza nam adwokat Sandry M., Katarzyna Bórawska.
ZOBACZ WIDEO: Niespodziewany bohater Polaków na mundialu. "To przykład"
- Podejrzana nie została zatrzymana i przebywa obecnie pod obserwacją specjalistów, których zadaniem będzie stwierdzenie czy w chwili czynu była poczytalna. Wiadomo bowiem, że w ostatnim czasie miała załamanie nerwowe i bardzo mocno przeżywała prywatne sprawy. W ostatnich godzinach otrzymywałam wiele wiadomości od jej przyjaciół i mam nadzieję, że uda jej się pomóc. Moją rolą będzie teraz wypracowanie polubownego rozwiązania z poszkodowanym salonem piękności. Do czytelników mogę jedynie zaapelować, by działali szybko, gdy wśród swoich najbliższych zobaczą jakiekolwiek objawy załamania nerwowego - komentuje mecenas podejrzanej, Katarzyna Bórawska.
Choć sprawa wygląda bardzo poważnie, to wiele wskazuje na to, że podejrzana uniknie poważnych zarzutów. Na miejscu zdarzenia co prawda odmówiła poddania się badaniu na obecność alkomatem, ale pobrana od niej została próbka krwi. Jeśli okaże się, że sprawczyni wypadku była trzeźwa, to grozić może jej stosunkowo niska kara.
- Obecnie czekamy na wyniki badań, które powinniśmy otrzymać do kilkunastu dni po zdarzeniu. W tej chwili mogę jedynie powiedzieć, że w sprawie podejrzanej 30-letniej mieszkanki Torunia jest prowadzone postępowanie. W momencie wypadku salon usługowy był już nieczynny, więc po całym zdarzeniu nie było potrzeby zatrzymywać podejrzanej - wyjaśnia aspirant Wojciech Chrostowski, rzecznik prasowy policji w Toruniu.
Nieco więcej o kulisach całego zdarzenia w rozmowie z dziennikarką "Nowości" powiedziała mama podejrzanej.
- We wtorek córka alarmowała mnie, że ktoś jej i rodzinie grozi przez internet. Pojechałyśmy na policję. Tutaj wezwano pogotowie. Medycy powiedzieli, że córka ma urojenia i że powinna trafić do psychiatry. Potem jednak, w ciągu dnia, córka się wyciszyła. Byliśmy wszyscy dobrej myśli. Niestety, gdy po południu córka przyjechała do mnie do pracy, znów zachowywała się całkowicie nieracjonalnie. Zabrałam jej kluczyki do samochodu, ale miała drugie. Wybiegła... - relacjonowała z płaczem matka. Ostatecznie nie udało jej się dogonić córki, która chwilę później uderzyła w witrynę salonu usługowego. Obecnie przebywa w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym.
Czytaj więcej:
Punkt pozbawił go mistrzostwa
Głośny transfer zakończy się awanturą?