Przekroczył granicę ukraińską. Oto, co "otrzymał" Polak wiozący pomoc

Archiwum prywatne / Arkadiusz Sodkiewicz (na zdjęciu) zobaczył w Ukrainie przerażające zniszczenia wojenne. Fot. Facebook Arkadiusz Sodkiewicz
Archiwum prywatne / Arkadiusz Sodkiewicz (na zdjęciu) zobaczył w Ukrainie przerażające zniszczenia wojenne. Fot. Facebook Arkadiusz Sodkiewicz

Jechaliśmy z duszą na ramieniu. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Kijów przywitał nas alarmem bombowym. Drogi są puste, znaki drogowe usunięte, nawigacja telefoniczna nie działa - mówi Arkadiusz Sodkiewicz.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku[/b]

Sodkiewicz mieszka w Ostrowie Wielkopolskim, jest prywatnym przedsiębiorcą, radnym miejskim, wielkim kibicem sportu żużlowego i nie tylko. Spotkać go można zarówno na meczach Arged Malesy Ostrów, ale także koszykarzy BM Stali i szczypiornistów Arged KPR Ostrovii.

- Kiedy usłyszałem, że jest możliwość wyjazdu do Ukrainy i zawiezienia pomocy humanitarnej, nie wahałem się. Wyruszyliśmy w drogę ze znajomym lekarzem Bogdanem Marko, który aktualnie mieszka w Ostrowie i w tutejszym szpitalu opiekuje się m.in. rannymi ukraińskimi żołnierzami. Z Bogdanem znaliśmy się wcześniej. Gdy wybuchła wojna, ściągnąłem go i jego rodzinę. To Ukrainiec, więc łatwiej było pojechać tam w jego towarzystwie - wyjaśnia nasz rozmówca.

Kontrola co kilka kilometrów

Bogdan Marko załatwiał na miejscu pewne formalności związane właśnie z leczeniem jego rodaków w Ostrowie i ewentualnym przyjęciu kolejnych ranny żołnierzy.

ZOBACZ Bartosz Zmarzlik mówi o ostatnich dniach w Stali. To było dla niego kluczowe

Kibic opowiada, że przekroczyć granicę polsko - ukraińską można bez problemu. Schody zaczynają się później. - Co pięć, dziesięć kilometrów są punkty kontrolne, gdzie żołnierze ukraińscy stoją pod bronią. Podjeżdża się tam i trzeba szczegółowo powiedzieć, kim się jest i dokąd się jedzie. Są bardzo nieufni. Obawiają się, że mogą jechać Rosjanie, szpiegować. Kiedy mówi się, że jest się z Polski i wiezie pomoc humanitarną, przepuszczają bez problemów. Gdy powiedzieliśmy, że jedziemy do Żytomierza, jeden z dowódców na punkcie kontroli poprosił nas o zabranie żołnierza do tego miasta. Dzięki temu mieliśmy przewodnika i czuliśmy się trochę bezpieczniej - nie kryje Sodkiewicz.

Arkadiusz Sodkiewicz to od lat wielki fan ostrowskiego żużla. Na zdjęciu wraz z prezesem Arged Malesy Ostrów, Waldemarem Górskim. Fot. Facebook Arkadiusz Sodkiewicz
Arkadiusz Sodkiewicz to od lat wielki fan ostrowskiego żużla. Na zdjęciu wraz z prezesem Arged Malesy Ostrów, Waldemarem Górskim. Fot. Facebook Arkadiusz Sodkiewicz

Jazda po omacku

Poruszanie się po Ukrainie nie jest łatwe, bo miejscowi usunęli praktycznie wszystkie znaki i drogowskazy, by utrudnić poruszanie się po kraju Rosjanom. Nawigacja w telefonie nie działała, bo były spore obszary, gdzie nie ma dostępu do internetu. Działania wojenne uszkodziły bowiem nadajniki. - Całe szczęście, że miałem nawigację w samochodzie, choć niektórych dróg GPS też nie widział - dodaje fan Ostrovii.

Na miejscu poraża skala zniszczeń wojennych. - To trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy. Zdjęcia czy filmy pokazywane w telewizji nie oddają ogromu tragedii. Drogi są tak podziurawione przez czołgi i inny ciężki sprzęt, a także pociski i odłamki bomb, że infrastruktura drogowa po wojnie będzie niemal całkowicie do odbudowy - zaznacza.

Zniszczony market po rosyjskim ostrzale. Fot. Facebook Arkadiusz Sodkiewicz
Zniszczony market po rosyjskim ostrzale. Fot. Facebook Arkadiusz Sodkiewicz

Ukraińcy wdzięczni Polakom

Poruszać się można tylko do godziny 22.00, bo obowiązuje godzina policyjna. - Kiedy w drodze powrotnej jechaliśmy w nocy, to na jednym posterunku wyskoczyli ni stąd, ni zowąd Ukraińcy i zobaczyliśmy tylko wycelowane w naszą stronę karabiny. Powinniśmy wiedzieć, że kiedy poruszamy się po 22, to przy punktach kontrolnych należy włączyć oświetlenie w środku samochodu i światła awaryjne - tłumaczy.

Ale - jak podkreśla nasz rozmówca - generalnie Ukraińcy są bardzo pozytywnie nastawieni do Polaków. Wdzięczność za pomoc, jaką nasz kraj okazuje sąsiadom w potrzebie można doświadczyć na każdym kroku. - Kiedy zobaczyli samochód na naszych numerach rejestracyjnych, przeważnie przepuszczali nas bez kolejki. Na posterunkach patroluje też wiele młodych dziewcząt. Czuć było ich wdzięczność za tą pomoc, którą Polacy zaoferowali ich rodakom. Momentami aż łzy cisnęły się do oczu i człowiek był dumny z tego, że jest Polakiem - opowiada wzruszony Sodkiewicz.

Ostrowianin dotarł do Kijowa. Był także w Buczy, Irpieniu i Żytomierzu. - W centrum Kijowa aż tak wielkich zniszczeń po bombardowaniu nie zobaczyłem. Jeden budynek mocno uszkodzony rzucił mi się w oczy. Nie wszystko mogłem sfotografować. Jest zakaz robienia zdjęć, gdzie znajdują się posterunki. Broń Boże nie można nagrywać tam filmów. Ukraińcy obawiają się szpiegów - tłumaczy.

Stolica Ukrainy nie powitała Polaka spokojem. - Gdy wjechaliśmy do miasta, przeżyliśmy alarm bombowy. Wrażenie jest niesamowite. Trudno to nawet opisać słowami. Nie wiadomo, czego się spodziewać. Czy to będzie atak z drona, samolotu czy wystrzelona rakieta. Miejscowi może już trochę do tego przywykli i nie reagują tak, jak my, gdy usłyszeliśmy syreny - wyjaśnia.

Skala zniszczeń poraża

Życie w Ukrainie gdzieniegdzie powoli wraca do normalności. - Tam, gdzie byliśmy, nie są prowadzone już żadne działania wojenne. Skala zniszczeń jednak poraża. Przykładowo w Żytomierzu obok budynku szkoły kadetów żołnierskich jest wielki lej po bombie w miejscu, gdzie znajdował się sklep. Rosjanie nie trafili w cel wojskowy i zniszczyli znajdujący się obok market. Życie wśród zniszczonych budynków, infrastruktury, ostrzelanych bloków nie jest łatwe - opisuje.

Na drodze można zobaczyć zniszczone rosyjskie czołgi. Fot. Facebook Arkadiusz Sodkiewicz
Na drodze można zobaczyć zniszczone rosyjskie czołgi. Fot. Facebook Arkadiusz Sodkiewicz

Miejscowi jednak muszą sobie jakoś radzić. Próbują żyć normalnie, ale w każdym mieście widać ślady po działaniach okupanta. Mnóstwo pozostawionych czołgów, wozów bojowych, z reguły spalonych. Wszędzie są też miny. - Żołnierze ostrzegają na posterunkach, by absolutnie nie wchodzić do lasów. Załatwiać potrzeby fizjologiczne sugerowali nawet na ulicy, a nie w lesie, bo jest tam mnóstwo min - zaznacza.

Wyruszając w podróż do Kijowa, ostrowianin zabrał w baniakach paliwo. - Stacje benzynowe nie funkcjonują. Jeśli na którejś jest w danym momencie paliwo, to ustawiają się kilometrowe kolejki, a paliwo jest reglamentowane. Gdzieniegdzie na stacjach był tylko gaz. Wyliczyliśmy trasę tak, by wystarczyło paliwa. W sumie zrobiliśmy 3 tys. km. Do samego Kijowa z Ostrowa jest ok. 1100 km. Podróż trwała 72 godziny, z czego 40 godzin spędziłem za kółkiem - dodaje Sodkiewicz.

Wizyta Polaka w Ukrainie zbiegła się z 9 maja i obchodzonym tego dnia w Rosji Dniem Zwycięstwa. - Baliśmy się tego dnia szczególnie - nie kryje nasz rozmówca. - Różne pogłoski chodziły o tym, do czego zdolny tego dnia może być Putin. Ukraińcy obawiali się, że może użyć nawet małej bomby atomowej.

Wstrząsająca relacja starszej kobiety

Polak z ukraińskim lekarzem nocowali w Kijowie u Ukraińca, który jest w obronie terytorialnej. Jego opowieści były mrożące krew w żyłach, ale naszym rozmówcą najbardziej wstrząsnęła relacja starszej kobiety, która opowiadała o masakrze, jaką Rosjanie zrobili na mieszkańcach Buczy. - Była może już po siedemdziesiątce. Opowiadała o gwałtach nawet na dwuletnich dzieciach. Jej znajome, matkę i córkę, zgwałcili, a następnie matkę zabili. Nastolatka wróciła do domu i odebrała sobie życie. W jednej z wiosek najeźdźcy ciała Ukraińców mieli rozjeżdżać czołgami - relacjonuje Sodkiewicz.

Zobacz także:
To on zdecydował o pominięciu Polaków
Podobno życie musi boleć