Podobno życie musi boleć

Materiały prasowe / Archiwum Beaty Leśniewskiej / Beata Leśniewska
Materiały prasowe / Archiwum Beaty Leśniewskiej / Beata Leśniewska

- W nocy trzymałem córkę za rękę i słuchałem, czy oddycha. A za dnia karmiłem ją przez sondę strzykawką, myłem, ubierałem, przenosiłem na wózek. Od wypadku nasze życie przypomina koszmar - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Ireneusz Leśniewski.

[b]

Oto #TOP2023. Przypominamy najlepsze materiały ostatnich miesięcy[/b]

W marcu 2020 roku jego córka, 33-letnia Beata, podróżowała do rodziców, by odebrać od nich dziecko, pięcioletnią Igę. Nie dojechała do celu. W Rybniku samochód jadący z naprzeciwka wyprzedzał na podwójnej ciągłej inne auto i doszło do czołowego zderzenia. Za kierownicą siedział były znany żużlowiec Rafał Szombierski (zgodził się na publikację wizerunku), brązowy medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów z 2003 roku.

Jak informował na łamach WP SportoweFakty Łukasz Kuczera, który opisywał całą sprawę, Szombierski uciekł pieszo z miejsca zdarzenia nie udzielając kobiecie pomocy. Gdy został zatrzymany przez policję, podawał fałszywe dane, mataczył i nie chciał poddać się badaniu alkomatem. Miał we krwi ponad dwa promile. W listopadzie 2021 r. skazano go na dziewięć lat i cztery miesiące więzienia. Sędzia orzekł też dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów i konieczność wypłacenia 50 tys. zł zadośćuczynienia.

Po wypadku Beata Leśniewska trafiła do szpitala w bardzo poważnym stanie i do dziś walczy o powrót do zdrowia. – Żyjemy w koszmarze, z którego nie możemy się obudzić - mówi na naszych łamach ojciec ofiary.

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Jak się państwo trzymają?
Ireneusz Leśniewski:

Minęły już niespełna dwa lata, ale nic nie jest jak przed wypadkiem. Skupiamy się na rehabilitacji córki, wszystko inne zeszło na drugi plan. Zanim to się stało, remontowałem dom, a teraz wszystko stoi. Nie ma czasu ani chęci. Mam wrażenie, jakby życie toczyło się obok. Jak gdybym fizycznie stał z boku i tylko patrzył na to, co się dzieje. Trudno mi to wytłumaczyć. To jak najgorszy koszmar, z którego nie mogę się obudzić. Może odnosi pan wrażenie, że wszystko ze mną w porządku, ale proszę mi wierzyć - nie jest OK. Nie wierzę jeszcze czasem, że to się wydarzyło i pewnie dlatego daję radę.

ZOBACZ Zmarzlik wskazał żużlowców, których najbardziej ceni. W gronie dwóch Duńczyków!

Dla pana córki musi być to jeszcze trudniejsze.

Z pewnością, ale nie chce tego po sobie pokazać, jest silna. I ma potężną motywację - córkę. Każdy jej dzień wygląda tak samo. Budzi się, je śniadanie, potem jedzie wózkiem na rehabilitację. Próbuje chodzić, jednak są problemy z równowagą. Kiedy stajesz na nogi pierwszy raz od dłuższego czasu i do tego dochodzi uszkodzenie mózgu, masz obawy. W przypadku Beaty na pewno jest podobnie. Tuż po wypadku córka była dosłownie roślinką. Leżała pod respiratorem, nie potrafiła oddychać. Dziś umie już zacisnąć dłoń, poruszyć palcami… Nawet nie potrafię powiedzieć, jak bardzo to cieszy. Idziemy do przodu, ale ten wypadek będzie mnie boleć do końca życia. Nie mogę wymazać tego z pamięci.

Gdyby nie chciał pan kontynuować rozmowy…

Nie, kontynuujmy. Chciałbym, żeby wywiad był sygnałem dla ludzi, którzy kiedykolwiek wsiedli za kółko po alkoholu albo chociaż o tym pomyśleli. Łatwo zniszczyć życie sobie, najbliższym i przede wszystkim ofiarom. Przed wypadkiem Beata potrafiła cieszyć się każdym dniem. Proszę spojrzeć na jej zdjęcia, bardzo piękna kobieta. Faceci się za nią oglądali. Wysportowana, niemal codziennie chodziła na siłownię. Kiedy była dzieckiem, ruszaliśmy często na wyprawy rowerowe w góry i niesamowicie się ze sobą zżyliśmy. Po studiach bardzo się usamodzielniła. Poszła na swoje, ale nadal mieliśmy bliską relację. Jedna chwila wszystko zmieniła. Nie będę oryginalny - człowiek słyszy o różnych wypadkach, tragediach, współczuje ofiarom, złorzeczy sprawcom, ale nie myśli, że jego samego spotka coś takiego…

Jak zapamiętał pan tamten dzień?

Był marzec 2020, początek pandemii. Media trąbiły, że mogą nawet zamykać miasta, więc Beata zadzwoniła, że przyjedzie po pięcioletnią wówczas córkę. Iga była u nas od kilku dni. Beata ma do nas z Katowic jakieś 70 kilometrów. Kierowca wyprzedzał z dużą prędkością i doszło do czołowego zderzenia. Później sprawca uciekał, ale został złapany przez policję i okazało się, że miał ponad 2 promile. Był już wieczór, powoli kładłem się do łóżka. Nagle do naszego domu przyjechała policja. Rzucili tylko: "proszę się ubrać i jechać do szpitala, był wypadek". Dopiero w Rybniku dowiedziałem się, co się stało. Nawet nie potrafię panu powiedzieć, co czułem. Chyba to wyparłem… Powtarzałem sobie, że nie mogę dać się ponieść emocjom.

W jakim stanie była córka tuż po wypadku?

Pierwsza diagnoza po przyjeździe do szpitala - rozległy uraz czaszkowo-mózgowy, zmiażdżone kręgi szyjne, złamana szczęka i uszkodzone płuca. Lekarze od razu powiedzieli mnie i żonie, że mamy się przygotować na najgorsze. Dawano dwa procent na przeżycie. Córkę wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej. Nie mieliśmy pojęcia, czy się wybudzi. Ze względu na pandemię Beata trafiła na intensywnej terapii do izolatki. Najgorsza była bezsilność. Czekaliśmy z żoną na korytarzu i nie mieliśmy jak jej pomóc. A potem siedziałem przy jej łóżku, trzymając ją za rękę i nasłuchując, czy oddycha. Ale nie brałem pod uwagę, że córka umrze. Codziennie do niej mówiliśmy, nawet gdy była nieprzytomna. Pielęgniarki kładły obok jej łóżka telefon i odbierały od nas połączenie. Wiem, że nas słyszała.

Co się mówi do córki, która jest w śpiączce?

Dosłownie wszystko. Pocieszaliśmy ją ("nie martw się, będzie dobrze, zobaczysz"), streszczaliśmy, jak nam minął dzień. Czytaliśmy nawet kawały, żona opowiadała też córce o pielęgnacji kwiatów. Nie było ważne, co konkretnie mówimy. Chcieliśmy, żeby słyszała nasz głos. Beata była w śpiączce cztery tygodnie. Potem ją wybudzono, ale nie odzyskała od razu świadomości. Wodziłem dłonią przed jej otwartymi oczami, a ona nie reagowała. Mówiłem już - była roślinką. Ale i tak czuliśmy z żoną ogromną radość, że ją wybudzono. Że jest. Cały czas prosiłem córkę, by dała znak, że nas słyszy i rozumie. Tydzień po tym, jak otworzyła oczy, po raz pierwszy mrugnęła. Potem zacisnęła lewą dłoń. Nie mogła przełykać, więc karmiłem ją strzykawką przez sondę.

To musiało być trudne doświadczenie.

Robiłem to mechanicznie. Rozumiałem, że to konieczne, żeby córka z tego wyszła.

Kiedy powiedziała pierwsze słowo?

23 maja obchodziłem urodziny. Zapytałem przez telefon, czy wie, z kim rozmawia. Słabo, ale wyraźnie wybełkotała: tata. To był najpiękniejszy prezent, jaki mogłem dostać. A trzy dni później pielęgniarki przekazały jej bukiet polnych kwiatów, które zbierała nasza wnuczka z okazji dnia matki. Opowiadano nam później, że Beata go zobaczyła i od razu pociekły jej łzy. Dla nas to były sygnały, że wszystko idzie ku dobremu, a córka rozumie coraz więcej.

Jak wyglądają dziś relacje mamy z Igą?

Przed wypadkiem spędzały ze sobą mnóstwo czasu. Wnuczka ma już 7 lat i jest żywym srebrem. Energiczna, pełna życia, zupełnie jak mama. Gdy to się stało, uznaliśmy z żoną, że nie możemy jej okłamywać. Powiedzieliśmy, że mama jest chora i nie wiadomo, kiedy wróci. Bardzo dzielnie to znosiła, choć z biegiem czasu było jej coraz trudniej. Codziennie pytała, czy Beata wyjdzie niedługo ze szpitala. Łączyły się ze sobą przez internetową kamerkę. Najtrudniejsze były momenty, gdy wnuczka nie rozumiała, co mówi mama i po prostu odchodziła. Ale córka to rozumiała, jest bardzo inteligentna. Zdawała sobie sprawę, że pięciolatka woli czasem pobawić się z innymi dziećmi niż rozmawiać z mamą, która bełkocze i której nie można zrozumieć. Najgorszy jest brak kontaktu fizycznego. Nie można się objąć, przytulić. Tego nikt nie zwróci.

Co pani Beata pamięta z wypadku?

Z wypadku?! Córka nie pamięta ostatnich dziesięciu lat. Ma wspomnienia z córką, lecz nie potrafi odtworzyć w pamięci samego porodu. W wielu obszarach wszystko urywa się na etapie studiów. Niedługo po odzyskaniu świadomości mówiła, że idzie nie na rehabilitację, tylko na zajęcia z profesorem, jak gdyby przez chwilę zatrzymała się w tamtym okresie. Tłumaczyła: "muszę przygotowywać się do obrony pracy". Musiałem jej uświadamiać, że już nie studiuje. Wypytuje teraz bliskich i znajomych o przeszłość, żeby odzyskać wspomnienia. To dla niej bardzo trudne. Ale najważniejsze, że wróciło logiczne myślenie. W pierwszych tygodniach funkcjonowała w jakimś innym świecie, opowiadała dziwne rzeczy. Nie chciałbym tu mówić o szczegółach.

Jakie są prognozy, jeśli chodzi o rehabilitację?

Tego nikt nie jest w stanie określić. W ośrodku widziałem, jak po kilkunastu godzinach rehabilitacji pacjent wstawał z wózka i wychodził o własnych siłach. Słyszałem też jednak o dużo gorszych przypadkach. Mowa Beaty cały czas jest niewyraźna, a prawa strona ciała sparaliżowana. Ale nie boję się. Jestem pewien, że będzie dobrze.

Odbył pan jakąś rozmowę ze sprawcą? Zza krat napisał do państwa list, w którym wyraził skruchę.

Nie rozmawialiśmy. Nie potrzebuję takiej rozmowy, treści listu też nie będę komentował. Mam nadzieję, że to jego inicjatywa, a nie wybieg prawniczy. Gdyby zdobył się na odrobinę refleksji przed uruchomieniem silnika, w ogóle nie musiałby szukać sposobu na uspokojenie sumienia. Proszę zobaczyć, jak wielu ludzi ma zniszczone życie, włącznie z nim samym. Wiem, że też ma córkę. Nie potrafię sobie wyobrazić, co poczuła, kiedy dowiedziała się, że jej tata prawie zabił moją córkę. Konsekwencje są straszne dla obu stron. Kiedy człowiek jest pod wpływem alkoholu, absolutnie nie można podchodzić do tego w ten sposób, że to przecież tylko kilka kilometrów do przejechania, a na bocznych policja nie stoi...

Trudniej jest córce fizycznie czy psychicznie?

Nie potrafię odpowiedzieć. Beata ma do sprawcy ogromny żal. Stwierdziła, że ten człowiek zniszczył jej życie, i nie tylko jej. Samo wspomnienie jego osoby wywołuje ogromne emocje i obawiam się, że negatywnie wpływa na proces rehabilitacji. Dlatego staramy się trzymać ją na dystans od pewnych rzeczy. Nie umiem sobie wyobrazić, by np. poszła na salę sądową.

Beata Leśniewska przed wypadkiem i po nim.
Beata Leśniewska przed wypadkiem i po nim.

Takie rany mogą się zagoić?

Czas je leczy, lecz niektóre blizny zostają na całe życie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że życie musi boleć. Nawet najbardziej bolesne doświadczenie może jednak przynieść coś dobrego. Czasem sobie myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Widocznie tak miało być.

Po co w takim razie ten wypadek?

Nie wiem, żebyśmy zwolnili? Trochę pędziliśmy, wszystko chcieliśmy na już. Może wypadek jest znakiem, że powinniśmy się zatrzymać. A on dostał sygnał, że to, co zrobił, jest po prostu bardzo złe. Może chociaż jeden człowiek stwierdzi po tej historii, że skoro się napił, nie sięgnie po kluczyki. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rezygnując z jazdy pod wpływem, ratujemy komuś życie.

W listopadzie ubiegłego roku Rafała Szombierskiego skazano na dziewięć lat i cztery miesiące więzienia.

W Polsce alkohol nadal jest traktowany jako okoliczność łagodząca, a to bardzo szkodliwe. Podobne sprawy powinny kończy się wydaniem maksymalnego wyroku, bo nie widzę tu okoliczności łagodzących. Zaznaczam, że nie kieruje mną żadna chęć zemsty, zwracam po prostu uwagę na problem społeczny. Wysokość kary dla kierowcy i tak niczego w naszym życiu nie zmieni, to już się przecież nie odstanie. Sprawca mówił w mediach, że oczekuje sprawiedliwego wyroku. Chciałbym zapytać, co to dla niego oznacza? I usłyszeć jego odpowiedź, a nie prawników. Nie sądzę, by nas ona satysfakcjonowała, bo ten człowiek nie ma pojęcia, co przeżywamy. Nikt nie zwróci dwóch lat rozłąki, nie naprawi zaburzonych relacji i nie przywróci dawnych marzeń.

Które marzenia trzeba było schować do szuflady?

Tuż przed wypadkiem córka ukończyła studia podyplomowe i zdobyła międzynarodowy certyfikat testera systemów komputerów. Chciała pracować w ten sposób, bardzo to lubi. Dziś marzy natomiast, by móc nacisnąć enter, bo palce nie są w pełni sprawne. Boli mnie też, że Beata nie może nauczyć Igi jeździć na rowerze czy łyżwach, pomóc w odrobieniu zadania domowego… Kto zrobi to lepiej od mamy? W tym przypadku będzie odwrotnie - to wnuczka nauczy mamę, jak się pedałuje. Tyle dobrze, że mamy na razie środki na rehabilitację, mimo że koszty są ogromne. Miesięczny pobyt w ośrodku to ok. 20 tysięcy złotych. Ciągle walczymy o pieniądze z OC od ubezpieczyciela.

Wybaczy pan kiedyś?

Każdy odpowiada za siebie i za własne sumienie. Mogę powiedzieć, że wybaczam, jednak gdzieś głęboko w środku zawsze będę miał do niego jakiś żal. Targają mną silne emocje. Cały czas pamiętam, że nie tylko my jesteśmy tu ofiarami, jego najbliżsi też ucierpieli. Przebaczenia niech szuka u nich i - jeśli jest wierzący - u Boga. Nie u nas.

***

Cały czas aktywna jest zbiórka pieniędzy na rehabilitację Beaty Leśniewskiej. Więcej informacji TUTAJ.

Zobacz także:
Tak ocenia szanse Motoru Lublin
Beniaminek będzie mieć utrudnione zadanie?

Komentarze (1)
avatar
EPICKI WNIKLIWY 2.0
27.12.2022
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
NO TO POMAGAMY A PIJACZYNA MOŻE ZROZUMIE SWÓJ CZYN JAK POPIERDZI PARĘ LAT W PASIAKI