[b]
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Do dziś jest pan jedynym prezesem spośród wszystkich największych polskich federacji, który wykluczył wszystkich Rosjan i Białorusinów z rywalizacji w rozgrywkach ligowych w naszym kraju. Jak z perspektywy czasu ocenia pan tę decyzję?[/b]
Michał Sikora (prezes Polskiego Związku Motorowego): To był jedyny słuszny wybór i do dziś moja opinia w tej sprawie pozostaje niezmieniona. Uważam, że Rosjanie powinni być wykluczeni z każdego typu rywalizacji sportowej, tak długo jak w Ukrainie trwać będzie wojna. Nie mam wpływu na inne dyscypliny, ale uważam, że one również powinny jednoznacznie opowiedzieć się w tej sprawie. Nie ma tutaj znaczenia, czy mówimy o startach indywidualnych, czy drużynowych. Niestety w wielu dyscyplinach zdecydowały względy finansowe, a nie etyczne. Jeśli chodzi o żużel, to decyzja była dość prosta, bo opinia środowiska, czyli ekspertów, byłych i obecnych zawodników, a także fanów jednoznacznie wskazywała, że nikt nie chce rywalizować z Rosjanami.
W marcu z rywalizacji w polskiej lidze wykluczył pan także Rosjan z polskimi paszportami. Nie miał pan żadnych wątpliwości, że to dobra decyzja?
Oczywiście pojawiły się chwilowe wątpliwości, ale wzięliśmy pod uwagę, że może poza jednym zawodnikiem nikt z nich nie zrobił nic, by potępić działania władz swojego kraju. Oni byli zupełnie bierni i nie odcięli się od zbrodniczych działań rosyjskich żołnierzy. Poza tym przeanalizowaliśmy sytuację prawną i okazało się, że ci zawodnicy zostali już zgłoszeni do rozgrywek jako Rosjanie. Sytuacja była więc bardzo klarowna.
W lipcu w "Rzeczpospolitej" ukazał się wywiad ministra sportu Kamila Bortniczuka, który wprost oskarżył pana o łamanie prawa w sprawie zawieszenia Rosjan z polskimi paszportami. Był pan zaskoczony?
Nie chcę polemizować z panem ministrem, ale mam na ten temat inną opinię. Oczywiście ten wywiad wpłynął na to, że zaczęliśmy nieco inaczej patrzeć na tę sprawę i jeszcze intensywniej analizować ten przypadek z naszymi prawnikami. Ostatecznie usłyszałem od nich, że w interesie PZM jest dopuszczenie trzech zawodników od kolejnego sezonu, zamiast wieloletniej walki w sądzie. Zapewniam jednak, że żadnych dodatkowych nacisków ze strony ministra, ani jakichkolwiek innych polityków, czy działaczy nie było. Zresztą z ministrem sportu spotykałem się w tym roku kilka razy i nigdy nie poruszaliśmy tej sprawy.
ZOBACZ Zmarzlik wskazał żużlowców, których najbardziej ceni. W gronie dwóch Duńczyków!
Z ostateczną decyzją w sprawie dopuszczenia Rosjan z polskimi obywatelstwami do przyszłorocznych rozgrywek czekał pan jednak bardzo długo. Z czego wynikała zwłoka?
To nie była łatwa decyzja, a pod względem etycznym wciąż mam wątpliwości, czy powinniśmy się na to zgadzać. Przecież ci zawodnicy nie mieli planów, by startować jako Polacy, a nawet po zdobyciu polskiego obywatelstwa deklarowali, że nie zamierzają zmieniać reprezentacji. Czekaliśmy aż do listopada, bo najpierw sprawę analizowali prawnicy, a potem musieliśmy zobaczyć, czy ci zawodnicy faktycznie zgłoszą się do naszej ligi jako Polacy. W tym miejscu chciałbym również zaznaczyć, że nawet przez moment nie braliśmy pod uwagę, by dopuścić do jazdy w lidze Rosjan bez podwójnego obywatelstwa. Ich sytuacja jest jasna i nie mają żadnych szans na jazdę w Polsce, aż do momentu zakończenia wojny w Ukrainie.
Co z pozwem Artioma Łaguta i sprawą sądową, którą wytoczył przeciwko PZM za to, że nie mógł startować w rozgrywkach 2022?
Sprawa jest już zakończona. Sąd Okręgowy zdecydował o odrzuceniu wniosku zawodnika zanim proces tak naprawdę się rozpoczął. To pokazuje, że jako PZM od początku mieliśmy rację w tym sporze, a ja postąpiłem właściwie zakazując w tym roku wszystkim Rosjanom występów w Polsce. Przepisy prawa uniemożliwiały jednak dalsze blokowanie zawodnika, gdy zgłosił się on do rozgrywek jako Polak.
Zanim ostatecznie w listopadzie dopuścił pan Rosjan z polskimi obywatelstwami do naszej ligi, zadbał pan o to, by nie mieli oni możliwości jazdy w Grand Prix jako Polacy. Dlaczego aż tak bardzo panu na tym zależało?
Z racji wcześniejszych deklaracji tych zawodników, nie wyobrażałem sobie, by po zwycięstwach mogli oni słuchać Mazurka Dąbrowskiego. To byłoby zdecydowanie za dużo. Poza tym, w takim przypadku Polska miałaby w przyszłym roku aż pięciu z 15 stałych uczestników cyklu Grand Prix. To nie byłoby dobre dla rozwoju dyscypliny i utrudniłoby walkę o udział w mistrzostwach świata innym naszym rodakom, którzy ze względu na dużą liczbę Polaków w cyklu, mieliby mniejsze szanse na utrzymanie czy też na dzikie karty.
W tym roku został pan wybrany na stanowisko szefa FIM Europe, a dzięki temu wszedł pan również do zarządu FIM. Czy zwycięstwo w wyborach było związane z nieprzejednaną postawą wobec Rosjan?
Ten sukces to przede wszystkim efekt wielu lat pracy polskich działaczy z Andrzejem Witkowskim i Andrzejem Grodzkim na czele. Oni we władzach międzynarodowych organizacji spędzili ponad 30 lat i zrobili Polsce znakomitą reklamę. Tym razem udało się to wykorzystać przy okazji wyborów.
Wcześniej nie był pan znany jako wielki fan żużla. Czy jako prezes PZM w końcu polubił pan tę dyscyplinę?
Co prawda wychowywałem się w Kielcach, gdzie nie ma żużla, to jednak od młodości śledziłem żużel. Nie zgodzę się więc ze stwierdzeniem, że nie lubiłem tej dyscypliny. Oczywiście, nie znałem jej tak dobrze jak enduro, w którym miałem okazję spróbować smaku rywalizacji, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z ogromnego zainteresowania kibiców. Środowisko żużlowe jest bardzo wpływowe, dlatego rozumiem, że mogło się czuć zawiedzione, gdy prezesem PZM został ktoś, kto nie jest jednoznacznie kojarzony z żużlem. Ale PZM to nie tylko żużel, ale także trzy inne dyscypliny i działalność pozasportowa. Moja rodzina od trzech pokoleń jest związana nie tylko ze sportem motocyklowym, ale również samochodowym.
Dziś żużel to fundament PZM i dyscyplina, która zapewnia największe wpływy do budżetu federacji. Rola motocrossu, czy innych dyscyplin z każdym rokiem się zmniejsza.
W pewnym sensie to prawda, ale proszę zauważyć, że od zawsze podstawowym źródłem dochodów PZM jest działalność gospodarcza związana z działalnością w sektorze motoryzacyjnym. Przychody z działalności sportowej są zdecydowanie mniejsze. Jeszcze kilka lat temu inwestowaliśmy w żużel naprawdę duże pieniądze z innych źródeł, dziś to się zwraca.
Jeszcze niedawno mówiło się, że Polacy będą mieli plan, by szefa Komisji Wyścigów Torowych FIM Armando Castagnę wymienić na Piotra Szymańskiego. Ostatnio jednak Włoch został wybrany na kolejną kadencję, a pierwsze co zrobił, to powołał grono doradców, w którym nie znalazł się żaden Polak. Co poszło nie tak?
Mogę zapewnić, że nie było pomysłu kandydatury Piotra Szymańskiego. Piotr ma ważną rolę w FIM Europe. Łatwo jest wystawić kandydata na pożarcie, który później będzie miał coraz słabszą pozycję. Castagna od lat ma bardzo mocną pozycję i tę zaletę, że nie pochodzi z żadnego z wiodących krajów. To właśnie dlatego został ponownie wybrany na szefa tej komisji. Zresztą znany jest jako człowiek z silnym charakterem, który potrafi postawić się promotorowi mistrzostw świata. Jego największym wyzwaniem będzie właśnie praca nad jeszcze ciekawszym kalendarzem Grand Prix, ale przede wszystkim nad zmianami technologicznymi, które zmniejszą gigantyczne koszty uprawiania tej dyscypliny. Bez tego żużel będzie miał duże problemy, a marzenia o zawodnikach z innych krajów będą niemożliwe.
Skład nowej rady ekspertów wywołał zrozumiałe oburzenie nie tylko wśród polskich kibiców, ale także całego środowiska. Jak to możliwe, by FIM w takich kwestiach mogło pomijać Polskę, która tak naprawdę utrzymuje dzisiaj cały światowy żużel?
Szkoda tylko, że nie dokonano analizy składu grupy ekspertów (nie jest to formalna rada). W skład tego gremium wchodzą osoby, które już wcześniej były przy Komisji, a które zajmowały się "zadaniami zleconymi” - dyrektorzy poszczególnych cyklów mistrzowskich czy sekretarze Jury. Jedynym zaskoczeniem, myślę że pozytywnym, jest osoba Jasona Crumpa. Nie zapominajmy, że Komisja Wyścigów Torowych nie jest komisją żużlową, ale jak sama nazwa wskazuje, komisją wszystkich wyścigów torowych, a polska obecność jest tam mocna, mając na uwadze obecność przewodniczącego Głównej Komisji Sportu Żużlowego i komisji wyścigów torowych FIM Europe, Piotra Szymańskiego i prezesa Ekstraligi Wojciecha Stępniewskiego.
Szkoda również, że nikt z dziennikarzy nie zwrócił uwagi na fakt, iż po raz pierwszy od 1984 roku (w latach 1976-1984 był to Zbigniew Flasiński) mamy swojego reprezentanta w komisji technicznej FIM, czyli CTI. To Rafał Wojciechowski z Grudziądza, wieloletni, doświadczony już, mimo młodego wieku, komisarz techniczny. Liczę, że komisja techniczna będzie miała za zadanie dokonywanie takich zmian w regulaminie technicznym, aby nie rosły koszty, a wręcz spadały. Komisja techniczna to teraz jedna z najważniejszych komisji w FIM.
Kibiców interesuje też to, czy cykl Grand Prix ma szansę pojawić się w nowych krajach. Rozmawiał pan na ten temat z innymi działaczami FIM?
Rozmawiałem nie raz. Osobiście najbardziej brakuje mi Australii, bo to przecież w tym kraju powstał żużel i ma tam ogromne tradycje. Widać jednak, że po pandemii organizacja zawodów w tym kraju jest jeszcze trudniejsza. Moim zdaniem między bajki należy włożyć organizację rundy w Arabii Saudyjskiej czy innych egzotycznych krajach, ale mam nadzieję, że faktycznie jest szansa, by w przyszłości żużel zagościł w Kalifornii czy Argentynie. Według mnie, ze względu na ogromne koszty organizacji imprez na torach czasowych, nie ma sensu walczyć o turnieje w miejscach, w których nie ma żadnych żużlowych tradycji.
Jeszcze niedawno był pomysł, by organizatorów polskich turniejów Grand Prix wybierały władze PZM. Miałoby to ograniczyć licytacje pomiędzy polskimi miastami i być impulsem do poprawienia obiektów w wielu ośrodkach. Co się stało z tym projektem?
Faktycznie mieliśmy pomysł, by prawa do organizacji wszystkich polskich turniejów kupować bezpośrednio od promotora, a potem przekazywać je poszczególnym ośrodkom. Dzięki temu miasta nie musiałyby się przebijać, a ceny za organizację turniejów GP byłyby o wiele niższe. Aby wdrożyć ten projekt musielibyśmy mieć poparcie nie tylko polskich klubów, ale także Discovery, które jest promotorem GP jeszcze przez dziewięć lat. Okazało się jednak, gdy w grę wchodzą pieniądze, to o kompromis jest bardzo trudno. Przeszkód było zresztą więcej, dlatego zrezygnowaliśmy z tego pomysłu.
Jak ocenia pan przyszłość żużla?
Gdy patrzę globalnie na ten sport, to niestety nie jestem optymistą. Koszty uprawiania tego sportu są gigantyczne, więc praktycznie nie ma szans, by zaczął się pojawiać w innych miejscach, poza tradycyjnymi ośrodkami. Problem jest zresztą jeszcze poważniejszy i jeśli w Wielkiej Brytanii i Szwecji sytuacja nagle się nie zmieni, to ten sport czekają trudne czasy. Z tego powodu niezmiernie ważne są takie inicjatywy jak Camp Ekstraligi dla młodzieży z całego świata i jeszcze mocniejsze zaangażowanie Polaków. Zdajemy sobie sprawę, że to od nas zależy dzisiaj bardzo dużo.
Czytaj więcej:
Ogłoszono skład kadry narodowej
Oto najbardziej wpływowe osoby w polskim żużlu