Żużel. Wypadek przerwał karierę, gdy był na szczycie. Mecze oglądał w Trabancie

Zbigniew Podlecki to jedna z legend gdańskiego Wybrzeża. W wieku 32 lat miał wypadek drogowy, przez co został przykuty do wózka inwalidzkiego. Mecze oglądał z Trabanta postawionego na koronie stadionu. Mija czternaście lat od jego śmierci.

Łukasz Witczyk
Łukasz Witczyk
Zbigniew Podlecki Materiały prasowe / Asy Żużlowych Torów / Na zdjęciu: Zbigniew Podlecki
19 stycznia 1940 roku w Wilnie przyszedł na świat Zbigniew Podlecki. Był najmłodszy z czwórki rodzeństwa i dla wszystkich był oczkiem w głowie. Jego ojciec był cenionym w Gdańsku witrażystą, ale to właśnie on zaszczepił w małym Zbyszku miłość do motocykli. Choć Podlecki próbował swoich sił w zespołach młodzieżowych piłkarskiej Lechii Gdańsk, to satysfakcję i radość dawały mu dopiero żużlowe treningi.

Przesiedleńcy

Jako dziecko Podlecki wraz z rodziną opuścili ukochane Wilno. Ludność litewska była coraz bardziej wrogo nastawiona do Polaków i wiele osób postanowiło opuścić te rejony i wyjechać na ziemie odzyskane. Często podróżowali w fatalnych warunkach, bydlęcymi wagonami, z jedną walizką, gdzie mieli najcenniejsze rzeczy. Tak było w przypadku rodziny przyszłego żużlowca.

Najpierw trafili do Giżycka, a po kilku tygodniach wybrali się do Gdańska. I tu osiedli na stałe. Jego ojciec i bracia pomagali w odbudowanie zniszczonego podczas II wojny światowej miasta. On sam pomagał tacie w tworzeniu witraży do lokalnych kościołów. Józef Podlecki marzył nawet, że Zbigniew przejmie po nim interes. Ale Podlecki junior nie widział w tym przyszłości, wolał sport.

ZOBACZ Darcy Ward szczerze o porównaniach z Bartoszem Zmarzlikiem. "Od 2016 roku walczylibyśmy o tytuły"
Jako nastolatek rozpoczął treningi żużlowe. Wcześniej doskonale radził sobie na motocrossie. Z łatwością pokonywał górki czy błotniste rejony. Tam rady nie dawali inni, bardziej doświadczeni. To wróżyło, że gdański żużel doczeka się wielkiego żużlowca. Przyszłość pokazała, że właśnie tak się stało.

Wielkie sukcesy

W wieku 18 lat trafił do Neptuna Gdańsk. Jego kariera rozwijała się z roku na rok, prezentował coraz wyższy poziom. Jego trener Władysław Kamrowski wiedział, że ma do czynienia z dużym talentem. Martwiły go nie ostatnie pozycje młodego Podleckiego, a gwizdy kibiców, którzy tracili cierpliwość. Po kilku latach Zbigniew Podlecki był już liderem Wybrzeża i jednym z najlepszych polskich żużlowców.

W 1964 roku zakwalifikował się do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata w Goeteborgu, w którym zajął czternaste miejsce i zdobył 3 punkty. Wtedy przewaga sprzętowa zawodników ze Szwecji, Wielkiej Brytanii czy ZSRR była gigantyczna. Podlecki cieszył się z tytułu mistrza Europy, wygrywając z kompletem punktów Finał Europejski.

W tym samym sezonie odniósł też swój największy sukces. Wraz z reprezentacją Polski na torze w Abensbergu sięgnął po tytuł Drużynowych Mistrzów Świata. Trzy lata później wywalczył z kadrą srebrny medal. Wydawało się, że na długo zagości w czołówce, ale wtedy zaczęły nękać go kontuzje.

Wypadek przerwał karierę

W sierpniu 1972 roku świetnie rozwijającą się karierę przerwał wypadek drogowy. W czasie jazdy motocyklem ulicami Trójmiasta, Podlecki wpadł w poślizg i uderzył w krawężnik. Ten wydawałoby się błahy wypadek miał poważne konsekwencje. Podlecki doznał ciężkich obrażeń kręgosłupa.

- Nagle musiał ostro zahamować, poczuł ogromne uderzenie. Hamował, bo ktoś mu nagle wyskoczył na ulicę. Robił wszystko, by nie doszło do zderzenia. Upadł. Było ślisko, przez chwilę sunął po kostce mokrej o deszczu. Uderzył w krawężnik, zatrzymał się na przyulicznych słupkach. Nie mógł się ruszyć, podnieść - wspominała jego szwagierka Mirosława Pańkowska w książce "Asy Żużlowych Torów. Zbigniew Podlecki" autorstwa Tomasza Rosochackiego.

Po wypadku trafił do szpitala, gdzie przeszedł operację. Wówczas nie było telefonów, internetu i jego koledzy czekali na niego na klubowej zbiórce. Podlecki nigdy się nie spóźniał, więc wszyscy mieli złe przeczucia. Gdy wszyscy dowiedzieli się o koszmarnym wypadku, byli w szoku. Pod zawodnikami Wybrzeża dosłownie ugięły się  nogi.

Trabant na koronie

Przez wiele lat rozpoznawczym znakiem gdańskiego stadionu był Trabant na koronie. To właśnie w nim, na pierwszym łuku, mecze Wybrzeża oglądał Podlecki. To tym samochodem, przerobionym na potrzeby osób niepełnosprawnych, były żużlowiec poruszał się po mieście. Jeździł nie tylko na stadion, ale też na ryby, co było jego wielkim hobby.

Gdy ciężko zachorował, wspierało go wiele kibiców i dawnych kolegów z toru. Był prawdziwą legendą i wszyscy dbali o to, by niczego mu nie brakowało. W 1994 roku zdiagnozowano u niego guza w skroni i w płucach. Lekarze sceptycznie mówili o jakichkolwiek szansach na przeżycie. Wszystko zakończyło się jednak sukcesem.

Z czasem zdrowie znów zaczęło szwankować i Podlecki wymagał stałej opieki. Z podstępną chorobą nie miał szans. Zmarł 8 stycznia 2009 roku. Kilka miesięcy później został patronem gdańskiego stadionu. W Gdańsku jest także ulica jego imienia i specjalny mural. Fani do dziś są mu wdzięczni za to, co zrobił dla polskiego żużla.

Czytaj także:
- Najbardziej utytułowany polski klub na zakręcie
- Dziennikarka walczy z rakiem i służbą zdrowia

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×