Fani żużla z Opola wspominają czasy, gdy klub ten ścigał się na zapleczu Ekstraligi i potrafił na swoim torze nawiązywać walkę z wyżej notowanymi ekipami. Od blisko dwóch dekad Kolejarz rywalizuje w II lidze i choć były plany sięgające awansu, to kończyło się tylko na zapowiedziach. Kibice marzą też o wychowankach, którzy znaczyliby coś w polskim żużlu. Ostatnim takim był Wojciech Załuski.
Przez opolan wymieniany jest jednym tchem w gronie klubowych legend z Jerzym Szczakielem, Zygfrydem Friedkiem czy Leonardem Rabą. Każdego z nich "Wojtula" przebił sukcesami odnoszonymi na polskich torach. Wszak Załuski to trzykrotny Drużynowy Mistrz Polski oraz triumfator indywidualnego czempionatu zarówno w gronie juniorów, jak i seniorów.
Sensacyjny mistrz
W 1989 roku sprawił gigantyczną sensację w rozgrywanym na torze w Lesznie finale Indywidualnych Mistrzostw Polski. Był "tylko" rezerwowym i miał nawet nie jechać na zawody. Szkoda było mu czasu, by oglądać turniej z parkingu. Ostatecznie w wyniku kontuzji Zenona Kasprzaka był pełnoprawnym uczestnikiem zawodów i nie dał szans konkurentom.
Przejmująca deklaracja Kudriaszowa. Mówi o oddawaniu pieniędzy ze zbiórki i kosztach leczenia
- Byłem tylko rezerwowym, nie liczyłem na start i nie chciałem się do Leszna udać. Do wyjazdu zachęciła mnie żona Aldona. Miała nosa. Przytrafił mi się dzień konia. Już w pierwszym starcie sprzyjało mi szczęście. Jechałem z tyłu, ale któryś z zawodników upadł i wyścig został przerwany. W powtórce okazałem się najlepszy. Później wszystko potoczyło się dla mnie doskonale i zostałem zwycięzcą. Był to ogromny sukces, ale bez pomocy szczęścia nigdy bym go nie osiągnął - tak Wojciech Załuski wspominał zwycięski finał z Leszna w wywiadzie dla naszego portalu w 2011 roku.
Z kolei w 1984 roku był najlepszym juniorem w kraju. Zdobył 12 punktów, wygrywając cztery biegi i raz miał defekt. W biegu o złoto nie dał szans Adamowi Pawliczkowi. W tym samym sezonie pojechał w finale Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów i zajął w nim jedenastą lokatę.
Trafił do żużlowej potęgi
Na początku lat dziewięćdziesiątych Załuski pukał do bram światowej czołówki. Był bliski awansu do finału IMŚ, ale zabrakło mu szczęścia i odpowiedniej klasy sprzętu. Na polskich torach radził sobie doskonale. W 1991 roku sięgnął po srebrny medal IMP. Tak dobra jazda zaowocowała transferem do Sparty. To był strzał w dziesiątkę.
Wrocławski klub był wtedy potęgą. Z Załuskim w składzie trzy razy z rzędu sięgnął po tytuł DMP. Opolanin był jednym z liderów zespołu. Ścigał się także dla Wybrzeża Gdańsk, a na koniec kariery wrócił do Kolejarza Opole. Jazdę na żużlu zakończył w 2002 roku. Potem wystartował jeszcze w opolskiej gali lodowej, ale zakończyło się to dla niego upadkiem na treningu.
- Przeszedłem szereg masaży, zostałem nafaszerowany tabletkami i tylko dzięki temu udało mi się wyjechać na lód. Normalna rywalizacja była jednak wykluczona. Mógłbym wyrządzić krzywdę sobie i rywalom. Powinienem w ogóle odpuścić jazdę, ale jestem człowiekiem honoru i spełniam obietnice. Skoro przyrzekłem organizatorom, że wystąpię, to musiałem dotrzymać słowa. Bardzo chciałem wziąć udział w zabawie i pomóc poszkodowanym. Denerwowałem się okrutnie, chyba bardziej niż kiedykolwiek. Na tafli nie ścigałem się od siedmiu lat i zapomniałem o pewnych zasadach. Ręce mi się trzęsły, ale wszystko skończyło się szczęśliwie. Przezwyciężyłem ból, a kibice przyjęli mnie ciepło, za co im serdecznie dziękuję - wspominał.
Załuski pracował też z opolskimi młodzieżowcami, ale z opolskim klubem rozstał się w 2017 roku w niezbyt dobrej atmosferze. Mimo to kibice wciąż go uwielbiają.
Czytaj także:
Prezes zapłaci karę za te słowa?! Poszło o telewizję
Sędziowie są zachwyceni. Polski wynalazek ułatwi im pracę