19 lutego 1936 roku na świat przyszedł Bogdan Krzyżaniak. Tamto pokolenie w dziecięcych latach garnęło się do sportu i tak też było w jego przypadku. Uwielbiał narty i motocykle. Ostatecznie postawił na żużel. Licencję uzyskał w wieku 21 lat w barwach pilskiej Polonii-Kolejarza. Jak na tamte czasy był żużlowcem wyjątkowym.
Transfer do Torunia strzałem w dziesiątkę
W Pile ścigał się do 1966 roku. Był jednym z liderów zespołu, ale chciał więcej. Krzyżaniak następnie przeniósł się do II-ligowego klubu z Torunia. Była to zasługa miejscowej legendy, Mariana Rosego. Razem spotkali się na zgrupowaniu i Rose namówił go na przenosiny. To był dla niego strzał w dziesiątkę. W Toruniu spędził kolejnych dziesięć sezonów.
- Bogdan Krzyżaniak był akurat po kontuzji, ale gdy ją doleczył, przeszedł do Stali. Nie był może największą gwiazdą drużyny, ale jej solidnym punktem - swoje zawsze robił - powiedział nam Daniel Ludwiński, dziennikarz "Nowości Dziennika Toruńskiego" i autor książki "Od dirt-tracka do Motoareny. Historia toruńskiego żużla".
Przejmująca deklaracja Kudriaszowa. Mówi o oddawaniu pieniędzy ze zbiórki i kosztach leczenia
Krzyżaniak był bardzo ambitnym zawodnikiem. Miał mecze, które na długo zapadły kibicom w pamięci. Tak było w meczu z Wybrzeżem Gdańsk, gdy Stal wygrała 48:47 dzięki wygranej 5:0 w ostatnim biegu. Jechał w nim kontuzjowany bohater tej historii.
- Przed powtórką Bogdan zjechał do parkingu i powiedział, że coś mu ciepło i mokro w bucie. Zdjął ten but i nagle wylało się z niego pełno krwi. Zaraz miała być powtórka. To była lewa noga, więc lekarze szybko zawinęli mu ją w bandaże i Bogdan pojechał. Było 5:0 i mecz został wygrany - wspominał Jan Ząbik w książce Ludwińskiego.
Syn nie chciał iść w jego ślady
Gdy odchodził z Torunia, miał 40 lat. Wtedy tak długie kariery były rzadkością, a to nie był dla niego koniec jazdy. Krzyżaniak ustępował już na torze młodszym rywalom i postanowił wrócić do II ligi. Najpierw przez rok ścigał się dla zespołu z Grudziądza, a karierę zakończył dwuletnim pobytem w Łodzi. Zrobił to w wieku 43 lat.
Chciał, by syn poszedł w jego ślady, ale Jacek Krzyżaniak wolał trenować piłkę nożną w toruńskim Pomorzaninie. Wszystko zmieniło się w 1986 roku, gdy Jacek miał 18 lat. Był kibicem podczas turnieju oldbojów, gdy zobaczył, jak świetnie prezentuje się na motocyklu jego ojciec.
- Kariera Jacka zaczęła się dzięki ojcu, choć w sposób dosyć przypadkowy. Jacek uprawiał inne dyscypliny, ale któregoś razu był obecny na turnieju oldbojów, w którym startował ojciec. Dopiero wtedy sam postanowił spróbować, będąc pod wrażeniem jazdy taty, wtedy już 50-letniego - dodał Ludwiński.
Krzyżaniak junior przebił sukcesami ojca. 15 sierpnia 1997 roku został Indywidualnym Mistrzem Polski. Bogdan Krzyżaniak zmarł nieco ponad miesiąc później - 26 września. Miał 61 lat.
- W 1997 roku Bogdan Krzyżaniak zmarł, a w Toruniu odbywał się akurat finał Drużynowego Pucharu Polski. Pamiętam rodzinną podróż taksówką na te zawody i słowa taksówkarza, który na wieść o tym, że kurs jest na stadion, powiedział, że Jacek Krzyżaniak pewnie nie wystartuje, bo właśnie podano w radiu, że zmarł jego ojciec. Tymczasem Jacek pojechał i zdobył dla ojca komplet 15 punktów, a Apator wygrał turniej - zakończył autor książki o historii toruńskiego żużla.
Czytaj także:
Prezes zapłaci karę za te słowa?! Poszło o telewizję
Sędziowie są zachwyceni. Polski wynalazek ułatwi im pracę