"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Od kilku miesięcy czytam, że szlagierem pierwszej kolejki PGE Ekstraligi będzie pojedynek w Lublinie. Z czym zgodzić się nie mogę. No bo do fazy play-off dostaje się sześć ekip, natomiast spada tylko jedna. Zatem szlagieru należy oczekiwać w Lesznie. To dość podobna sytuacja do tej z Turnieju Czterech Skoczni - otóż w Oberstdorfie, na początek, wygrać całej imprezy się nie da, natomiast spokojnie można ją tam przegrać. Czyli pogrzebać swoje szanse.
Presja na inaugurację ligi zawsze jest ogromna z każdej strony, dlatego nie musimy jej dodatkowo podkręcać. Fakt jest jednak faktem, że rywalizacja drużyn zamieszanych w walkę o uniknięcie degradacji ustawia nastroje na najbliższe tygodnie.
ZOBACZ WIDEO: Janowski o medalu w Grand Prix: Krąży wśród znajomych. Dobrze, że wreszcie jest
To właśnie mecz w Lesznie niesie ze sobą mnóstwo podtekstów i niepewności. Jest to swego rodzaju paradoks, bo przecież najbardziej utytułowany klub żużlowy w Polsce ma się ścigać na własnym torze z absolutnym ekstraligowym debiutantem. Ba! Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu, gdy media pytały Drabika o jego przyszłość, a Sławek chciał, by odpowiedź brzmiała ironicznie czy wręcz abstrakcyjnie, mówił, że idzie do KKŻ-u Krosno.
Dziś do KKŻ-u poszłoby wielu. Znaczy, do Wilków. Co pokazuje, jak wiele dobrego wydarzyło się ostatnio w krośnieńskim żużlu.
Co prawda Fogo Unia wywalczyła ostatnio medal Mistrzostw Polski Par Klubowych, ale umówmy się, że impreza ta straciła jakiś czas temu rangę mistrzowską. W momencie, gdy uczciwe eliminacje zostały zastąpione przez nominacje. Nie wiedzieć czemu, wykluczające nawet drużyny z najlepszej ligi świata. O tych z jej zaplecza nie wspominając. Dla przykładu taki Maciej Kuciapa, który teraz stanął na najwyższym stopniu podium jako menedżer Platinum Motoru, w 2005 roku - będąc zawodnikiem pierwszoligowej, czyli de facto drugoligowej Marmy Polskie Folie Rzeszów - mógł napisać wraz z Dariuszem Śledziem piękną sportową historię. Mianowicie utarli oni nosa elitarnym ekipom, sięgając we Wrocławiu po złoto, bo w biegu dodatkowym Śledź ograł Piotra Protasiewicza z Budlex Polonii Bydgoszcz. I to się pamięta do dziś. Następnych takich historii już jednak nie będzie. Bo dziś wartość biznesowa stała się ważniejsza od sportowej.
Wracając jednak do szlagieru nadchodzącej inauguracji. Choć Byki mają już ten medal, a do tego sporo kółek przejechanych na własnym stadionie, to przed pierwszym poważnym sprawdzianem wiedza o sobie samym jest z reguły wybrakowana. Otóż forma poszczególnych ogniw wydaje się taka…, no taka o. Niby nieźle, ale, jak to mawiają, szału ni ma. Janusz Kołodziej nie wygrywa wszystkiego, jak leci, kariera Jaimona Lidseya wyhamowała, a Chris Holder to też jedna z zagadek. Zamiast postępu, widoczny jest regres u Huberta Jabłońskiego i Maksyma Borowiaka, którzy aspirowali do roli silnego partnera Damiana Ratajczaka w formacji juniorskiej. Póki co, mocy nie widać.
Plus, że krążenie po domowym torze musi sprawiać radość szybkiemu u siebie Bartoszowi Smektale. Przy czym to zawodnik, który wciąż nie przepada za jazdą w tłoku i za przepychaniem się na grubość lakieru, zatem nie może się mylić pod maszyną startową. Smyku nie lubi się składać w łuk, gdy czuje rywala po prawej ręce. Woli przymknąć gaz, upewnić się, że jest czysto i wtedy dopiero ponownie odkręcić. To nie zarzut, bo żużel jest grą na śmierć i życie, zatem niech każdy ściga się tak, jak czuje. To stwierdzenie faktu, że tego typu zachowania mają wpływ na końcowe rezultaty.
Choć w archiwum da się też odkopać piękne szarże Smektały na Smoczyku!
Piotr Baron stał się w tym sezonie zarządcą formacji seniorskiej złożonej z pięciu torowych dżentelmenów i być może przed meczami powinien im puszczać w szatni motywacyjne kawałki. Np. "Eye Of The Tiger", przy którym wchodził do ringu Dariusz Michalczewski.
Wilki? Tam złych chłopców można znaleźć. Po pierwsze, Jason Doyle, który wykorzystał już na torze siedem żyć, ale jeździ tak, jakby wykupił sobie nowy pakiet z siedmioma kolejnymi. W sezon wszedł nieźle, choć nie odjechał jeszcze chyba zawodów w najsilniejszej stawce. Na tle średniaków prezentuje się jednak okazale. Podobnie jak Andrzej Lebiediew i Vaclav Milik. Dalej jest już jednak mniej optymistycznie.
Dawid Stachyra pochwalił Mateusza Świdnickiego, gdy podczas Mistrzostw Polski Par Klubowych wyszedł spod taśmy pierwszy, choć bardziej znamienne było to, że metę minął jako ostatni. Ten chłopak rzeczywiście przypomina sylwetką starego Drabika, ale - wbrew pozorom - to nie jest ofensywny styl jazdy. Świdnicki prowadzi motocykl siłowo, nie zawsze daje mu jechać i zwłaszcza na wyjazdach jego przypadłością jest tracenie pozycji w polu. Podobnie zresztą jak w przypadku Kasprzaka już od wielu, wielu lat. Przy czym akurat mecze byłego wicemistrza świata w Lesznie potrafią się rządzić swoimi prawami.
Choć leszczynianie mają jeden z najlepiej rozczytanych przez konkurencję torów w Polsce, to w starciu z beniaminkiem daję im dużo większe szanse na zwycięstwo. Takie nawet bardziej niż mniej pokaźne. To dżentelmeni, ale jednak z rogami.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Tak zawodnicy zareagowali na dramat kolegi. "To jest naprawdę słabe"
- Jeszcze niedawno myślał o odejściu z dziennikarstwa. Do żużla trafił... przypadkiem