Szymon Michalski, WP SportoweFakty: W lipcu miną trzy lata, odkąd nie pracuje pan już w Canal+. Definitywnie odsunął się pan od sportu?
Sergiusz Ryczel, były dziennikarz stacji Canal+: Absolutnie nie. Nie jest też tak, że obraziłem się na sport. Decyzja o odejściu z telewizji była związana z innymi rzeczami, głównie zawodowymi. To prawda, że na sport mam teraz mniej czasu. Gdy pracowałem jeszcze w Canal+, to wiele rzeczy oglądałem zawodowo, nawet jakbym wolał ten czas spędzić inaczej. Obecnie robię to dla przyjemności, ale oglądam nie tylko żużel, bo piłkę nożną też. Zacząłem interesować się Formułą 1, mimo że to nigdy nie była dyscyplina, którą zajmowałem się zawodowo. Teraz z dużą przyjemnością o 7 rano włączam GP Australii i oglądam, bo F1 interesuje się mój syn. Sport już zawsze będzie częścią mojego życia.
Jako dziennikarz sportowy musiał się pan przyzwyczaić do życia na walizkach. Był to duży problem?
Całe moje zawodowe życie było związane z przemieszczaniem się. Jeszcze przed pracą w telewizji często podróżowałem między Warszawą a Łodzią, bo musiałem podomykać kilka spraw prywatnych. Zanim rozpocząłem na dobre pracę w telewizji, to zacząłem pracować w swojej działalności eventowej. Już wtedy były ciągłe podróże po Polsce. Trudno powiedzieć, czy życie na walizkach mi przeszkadzało, bo tak jest do tej pory, choć nie jest to już takie wariactwo, jak w przypadku wyjazdów żużlowych.
Co ma pan konkretnie na myśli?
Oglądałem żużel od piątku do niedzieli. Jak wracaliśmy z transmisji telewizyjnych, to w międzyczasie, w samochodzie, oglądaliśmy inne spotkania. To było szaleństwo. Byłem w rytmie i interesowałem się tym, co działo się na pozostałych stadionach. Oprócz meczów oglądałem też magazyny. Trzeba było być na bieżąco z wszystkimi informacjami. Czy to było dobre? Nie jestem przekonany, że to była rzecz, która mnie kręciła w pracy dziennikarza sportowego. Na dłuższą metę miałbym z tym problem.
ZOBACZ WIDEO: Janowski o medalu w Grand Prix: Krąży wśród znajomych. Dobrze, że wreszcie jest
Dlaczego?
O wiele bardziej zacząłem dbać o higienę życia. Zawsze starałem się o to dbać, ale siłą rzeczy było to niemożliwe. Miałem dyżury prezenterskie w TVN, które kończyłem o 23:45. To się wiązało z tym, że chodziłem spać przed godziną 1 w nocy, a to nie jest zdrowy tryb życia. Jeszcze później byłem w domu, gdy wracaliśmy z transmisji żużlowych. Z mojego punktu widzenia nie było to zdrowe. Powiem szczerze, że to była jedna z rzeczy, która mi przeszkadzała. Kłóciło to się z tym, co chciałem realizować w życiu. Pasowało mi to, dopóki musiało. Od momentu, jak to się skończyło, to mam zdecydowanie więcej energii na wszystkie projekty zawodowe, które realizuję.
Całe życie musiał pan podporządkować pod pracę w telewizji?
Nie ujmowałbym tego aż tak dramatycznie. Łączyłem pracę dziennikarza sportowego z pracą eventowca, czyli konferansjera. Praca wyznaczała mi rytm tygodnia, miesiąca albo nawet całego roku. Sezon żużlowy trwa wiosną i latem, więc to wyznaczało możliwość wzięcia urlopu w miesiącach, gdy liga nie jechała. To też nie było jednak pewne, bo były jeszcze inne rozgrywki jak np. Grand Prix. Jakbym powiedział, że całe życie toczyło się wokół pracy, to wyglądałoby to tak, że praca to jedyne, co robiłem. Tak jednak nie było.
Nie żałuje pan swojego odejścia z telewizji?
Nie, nie żałuję. Gdybym żałował, to bym tam pracował. Obrałem taki kierunek i taki sposób na życie, że nie mam powodów, żeby tego żałować. Zakończył się pewien etap życia, a rozpoczął się następny. Zajmuję się teraz czymś innym i to chcę robić.
Czyli gdyby otrzymał pan propozycję powrotu do Canal+, to odrzuciłby pan ją?
Tak, z całą pewnością. Nieważne, czy to byłoby Canal+, czy inna stacja. Prosta sprawa, nawet bym się nie zastanawiał nad powrotem do telewizji w roli dziennikarza.
Pana przygoda z Canal+ dobiegła końca blisko trzy lata temu. Może pan powiedzieć, jak do tego doszło?
Nie chciałbym o tym za dużo mówić. Plany były takie, żeby odejść. Może w innych okolicznościach niż to się stało, ale nie ma co już do tego wracać.
Obecnie jest pan trenerem wystąpień publicznych. Na czym dokładnie polega pana profesja?
Pracuję z ludźmi, którzy chcą stworzyć swoją markę osobistą i chcą wykorzystywać swoją eksperckość do zarabiania pieniędzy poprzez wystąpienia. To ludzie, którzy m.in. chcą zostać zawodowymi mówcami lub też podwyższać swój status w życiu biznesowym, prezentując się w bardziej klarowny, przestępny i profesjonalny sposób. Pracuję też z osobami, które w ramach własnej działalności gospodarczej chcą ubiegać się o dodatkowe pieniądze na funkcjonowanie firmy, o granty itd. Wszędzie tam trzeba umieć występować publicznie, czyli zaprezentować to, co ma się najlepsze lub kim się jest.
Miał pan trudności, by odnaleźć się w nowej pracy?
20 lat na estradzie i przed kamerą dały mi możliwości poznania każdego aspektu wystąpienia publicznego. Dzięki temu mogę przekazywać swoją wiedzę. Wcześniej zajmowałem się takimi szkoleniami, ale nie na tak dużą skalę. Ubolewam tylko nad jednym.
Nad czym?
Że w sporcie nie jest to tak mocno rozpowszechnione. Sportowcy, którzy kontaktują się z mediami, niespecjalnie są zainteresowani szlifowaniem tych umiejętności. To jest to, czego dziennikarze potrzebują od nich, zwłaszcza dziennikarze telewizyjni. A przede wszystkim oczekują tego sponsorzy. By kreować własny wizerunek sportowiec powinien umieć zaciekawić, opowiadając o swoich dokonaniach. Mamy wielu takich, którzy robią to znakomicie. Bardzo dużo jest jednak takich, którzy średnio się w tym względzie prezentują, przez co nie są tak łakomym kąskiem dla mediów i sponsorów, jakby mogli być. To jednak tylko moje spostrzeżenie. Nie spędza mi to snu z powiek. W innych krajach to wszystko wygląda jednak inaczej.
To znaczy?
Cały czas musimy gonić świat w tym względzie. Takie szkolenia, warsztaty czy nawet lekcje z wystąpień publicznych są częścią programu nauczania w Wielkiej Brytanii czy w Stanach Zjednoczonych. W Polsce jest to rzecz nieistniejąca, jeśli chodzi o szkoły publiczne. Szkoda, bo tego brakuje.
Sprawia panu frajdę to, czym się obecnie pan zajmuje?
Oczywiście, że tak. Przede wszystkim zajął się tym sam, tzn. nie współpracuję z żadnymi agencjami, nie jestem częścią żadnej z nich, bo taka była moja decyzja i takie od początku było założenie. Chciałem robić to na własny rachunek. Sam sobie wyznaczam, jak pracuję i sam określam, w jaki sposób pracuję. Jestem jednocześnie działem marketingu i sprzedaży, głównym wykonawcą, sekretarką. Oprócz tego nie odpuściłem pracy eventowej, bo pracuję jako mówca motywacyjny. Czasami prowadzę też imprezę jako konferansjer. To, czego nauczyłem się w pracy dziennikarza sportowego, wykorzystuję teraz. Telewizja dała mi dużą wszechstronność, bo byłem jednocześnie prezenterem, reporterem, redaktorem, wydawcą, komentatorem. Po prostu korzystam z nabytych umiejętności.
Zobacz także:
Nie boi się krytykować pomysłów PGE Ekstraligi