Trzykrotny mistrz świata Nicki Pedersen po raz kolejny udowadnia, że niemożliwe nie istnieje, a po każdych przeciwnościach można wrócić mocniejszym. Duńczyk ma luksusową posiadłość nad samym morzem w Middelfart, apartament w Monako, szczęśliwą rodzinę, a jednocześnie wciąż wielką ochotę na ściganie i ryzykowanie zdrowia czy życia dla punktów podczas zawodów żużlowych.
Choć niecały rok temu najpierw złamał żebra i przebił płuco, a chwilę później wrócił do szpitala ze złamaną miednicą i kością biodrową, to nawet przez moment nie pomyślał o zakończeniu kariery.
Dokumentacja medyczna to kilka tomów!
- Pracuję z nim już czwarty sezon, a on wciąż jest dla mnie zagadką - przyznaje fizjoterapeuta GKM-u Grudziądz i reprezentacji Polski, Piotr Lutowski. - Po sobotnim meczu z Włókniarzem, w którym wygrał wszystkie wyścigi i zdobył 18 punktów, przyznał, że przeżywa właśnie drugą młodość. Ma taką ochotę na rywalizację, jakby dopiero rozpoczynał karierę. A przecież on miał złamane praktycznie wszystkie kości od stóp po szyję! Ostatnio zebrałem jego dokumentację medyczną i jestem przekonany, że po jej przeczytaniu nikt nie postawiłby nawet złotówki, że ten facet wciąż jest czynnym sportowcem - dodaje Lutowski.
Pierwsze miesiące po koszmarnym wypadku w czerwcu zeszłego roku polegały głównie na przywracaniu podstawowej sprawności. Problemem było nawet siedzenie. Po kilku minutach od zmiany pozycji ból był bowiem tak duży, że Pedersen musiał wracać na łóżko. O powrocie do formy w ogóle nie było mowy, a co dopiero do formy mistrzowskiej. Nie dość, że uraz był bardzo rozległy, to znać dawały o sobie wiek zawodnika i wcześniejsze urazy.
On jednak nie zaakceptował takiej sytuacji i prognoz lekarzy, a w najgorszych momentach przyjmował nawet 25 tabletek przeciwbólowych dziennie. Wszystko po to, by przyspieszyć rehabilitację i powrót do sportu.
Dwie tajemnice sukcesu
Ostatecznie w listopadzie zawodnik dostał zgodę na mocniejsze treningi, z zastrzeżeniem, że być może już nigdy nie będzie mógł biegać czy skakać. Stan kości miednicy wciąż jest na tyle słaby, że dodatkowe naprężenia mogłyby odnowić uraz.
Pedersen przyjął te rady. Podobnie uczynił w 2017 roku, gdy lekarze ostrzegali, że po złamaniach kręgów szyjnych są one w tak kiepskim stanie, że kolejne uderzenie o tor wiąże się z możliwością uszkodzenia rdzenia kręgowego. Ale Duńczyk zarówno wtedy, jak i teraz, wrócił do ścigania w wielkim stylu.
- On ma bardzo mocno zbudowaną obręcz barkową i wyjątkowo silne ręce. Na pewno to fenomen medyczny, bo widać, że nawet najpoważniejsze urazy goją się na nim bardzo szybko. Motorycznie przez lata był przygotowany perfekcyjnie, więc nawet zakaz biegania niewiele w jego sytuacji zmienia. Na żużlu w dużej mierze liczy się cwaniactwo i siła, a to Pedersen ma opanowane doskonale - przyznaje klubowy lekarz Falubazu, doktor Robert Zapotoczny, który w swojej karierze miał okazję zajmować się Duńczykiem.
Poza uwarunkowaniami genetycznymi ułatwiającymi rehabilitację, trzykrotnego mistrza świata wyróżnia jeszcze coś innego.
- Tajemnicą jego sukcesu jest niewiarygodna determinacja. Teoretycznie po każdej poważniejszej kontuzji powinien wracać słabszy, ale on tak bardzo przykładał się do rehabilitacji, że stawał się jeszcze mocniejszy - opowiada Lutowski. - W tym roku w miesiąc zgubił 10 kilogramów i to bez możliwości biegania. To taki typ, że jeśli wieczorem zobaczy, że bilans kalorii nie jest idealny, to ubiera dres i idzie na spacer, by spalić brakujące kalorie. Jeśli jakieś ćwiczenie sprawia mu trudność, potrafi wykonywać je kilka razy dziennie, aż dojdzie do perfekcji - dodaje fizjoterapeuta.
W miesiąc schudł 10 kilogramów
On sam przekonał się o profesjonalizmie Pedersena, bo gdy zaczynali współpracę, zawodnik chciał wiedzieć, czy wszystko przebiega zgodnie z planem, a swojego nowego fizjoterapeutę sprawdzał u swoich zaufanych ludzi w Danii. Wysyłał im wideo z ćwiczeń i zdjęcia nóg i rąk oklejonych specjalną taśmą. Dopiero gdy był pewny, że ma do czynienia z fachowcem, był gotowy zaufać jego metodom.
Tylko w ostatnich latach Pedersen miał złamane kości śródstopia, piszczel, palce, żebra, pęknięte płuco, kość promieniową, nadgarstek, obojczyki, kręgi szyjne, udo, miednicę i kość biodrową, a także krwiaka na wątrobie i kilka wstrząśnień mózgu.
- O tych urazach przypominają głównie blizny, bo fizycznie Pedersen jest bardzo sprawny. Mam 40 lat i jestem aktywny fizycznie, ale powiem szczerze, że chciałbym, żeby moje ciało było w tak dobrym stanie. Na świecie nie ma pewnie wielu 46-latków, którzy są w lepszej formie niż on - dodaje znany fizjoterapeuta, który zachwycony jest nie tylko formą, ale także postawą gwiazdora.
Choć Pedersen ze względu na swoje osiągnięcia mógłby liczyć na wyjątkowe traktowanie, to wciąż sam pilnuje swoich przygotowań. Plan treningów ma ułożony co do minuty już kilka dni wcześniej.
Za chwilę ogra Zmarzlika?
Pierwszy tegoroczny występ i znakomite biegi wygrane z wicemistrzem świata Leonem Madsenem jeszcze bardziej nakręciły 46-latka na kolejne zwycięstwa. Patrząc na jego formę, można jedynie żałować, że Duńczyk nie załapał się do tegorocznych indywidualnych mistrzostw świata, bo znów mógłby sporo tam namieszać.
Warto dodać, że ciągłe rehabilitacje i dążenie do perfekcji łączy od tego sezonu z prowadzeniem duńskiej reprezentacji narodowej na żużlu. Zawodnik regularnie ma monitorować sytuację swoich podopiecznych i jeździć z nimi w roli doradcy na wszystkie najważniejsze turnieje rangi mistrzowskiej.
Sam zainteresowany zapewnia, że wszystko ma tak ułożone, by nie odbiło się to na jego formie. Całkiem możliwe, że w lipcu tego roku poprowadzi Danię do walki o drużynowe mistrzostwo świata nie tylko jako trener, ale także jako lider zespołu. Jeśli wtedy we Wrocławiu pokonałby Bartosza Zmarzlika, to znów zapisałby się w historii żużla.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Arged Malesa pracuje nad ważnym transferem
Madsen szczęśliwy, że przeżył
ZOBACZ WIDEO: Mówi o nieetycznych działaniach klubów. "Obietnic więcej niż miejsc"