"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Najprościej jest chwalić za ostatnie udane występy i ganić za kiepskie. Postaram się nieco od tej reguły odstąpić.
Maksym Drabik. Co tu dużo gadać, we Wrocławiu zaprezentował klasę światową. Widać było, że mu zależy. Że to też gra o honor. Jechał charakternie, nie brakowało prędkości, a do tego pomagał szczęściu, szukając detali decydujących o końcowym sukcesie. Ilu na świecie odpychało się deflektorem od płotu przed wejściem w łuk, by zyskać dodatkowego kopa i dodatkowe centymetry? Gollob, Crump, Ward, Zmarzlik, reszta już chyba incydentalnie, choć pewnie przyjdzie Wam jeszcze ktoś do głowy.
Mnie naprawdę nie brakuje wywiadów z Drabikiem, jeśli nie ma na nie ochoty. Nic na siłę. Tak, mam świadomość, że potężne pieniądze zarabia w dużym stopniu dzięki telewizji, jednak póki nie jest to plaga, nie widzę problemu. Nie muszę go słuchać, wystarczy mi patrzenie, jak jeździ. I jego uśmiech po meczu. Wypada tylko żałować, że nie interesują go inne sportowe cele. Bo takie można odnieść wrażenie, gdy rokrocznie nie wyraża zainteresowania Indywidualnymi Mistrzostwami Polski. Oczywiście, to jego wybór, który należy uszanować. Dlatego nie chcę epatować tytułami "Drabik do kadry!", choć faktem jest, że w momencie, gdy kadra została powołana, zacząłem się zastanawiać, kto Maksyma w niej nie widział - Rafał Dobrucki czy zawodnik sam siebie. I z ciekawością wysłuchałbym odpowiedzi selekcjonera, by rozwiać swoje wątpliwości.
ZOBACZ WIDEO: Nie uwierzysz na co Tai Woffinden wydał 50 tysięcy złotych. "Ja i czas wolny to bardzo zła kombinacja"
Jak wiadomo, nasze postrzeganie świata determinują wydarzenia z historii absolutnie najnowszej, dlatego - w formie zabawy - wskaże Wam dziś moją piątkę na Drużynowy Puchar Świata we Wrocławiu. Zmarzlik, Kubera, Janowski, Kołodziej i właśnie Drabik. O ile wyraża wolę. Przy czym w pojęciu wyrażenie woli nie mieści się namawianie, zachęcanie i przekonywanie. Reprezentacja ma być honorem, nagrodą, prestiżem. To moje typy na dziś, jednak żużel zmienia się z czwartku na piątek i z piątku na sobotę, więc tym bardziej z miesiąca na miesiąc. W końcówce lipca bez znaczenia będzie to, co działo się na początku maja.
Kubera, Drabik, Smektała. Kilka lat temu przepychali się w kategorii młodzieżowej, bili o tytuły IMŚJ. Smyk też wykonał ostatnio w lidze kawał świetnej roboty. Miło patrzeć.
Przy głośnej pogadance Madsena z Michelsenem to właśnie Drabik był tym rozsądnym, stonowanym głosem szukającym dialogu. Mnie natomiast dostało się ostatnio od partnerki Madsena, pani Magdy. Co, rzecz jasna, przyjmuję z godnością i zrozumieniem, bo oceniając innych liczę się z tym, że inni zechcą ocenić mnie. I nie musi to być laurka. Pójdę nawet dalej i napiszę, że krytykę ze strony pani Magdy szanuję. Bo tak to wygląda w kochającej się rodzinie - Leon jest Lwem, a jego partnerka Lwicą, też potrafiącą stanąć w obronie. Zresztą, nie wątpię, że to właśnie pani Magda zna również Leona z tej piękniejszej strony, jako cudownego życiowego partnera i wspaniałego, opiekuńczego tatę. Ja natomiast wystawiam oceny jedynie z zachowania na torze i w parku maszyn, do czego mam prawo. Choć biorę też pod rozwagę fakt, jak wielkie są w żużlu emocje i jak często działa się wobec tego w afekcie.
Nie jest jednak tak, że czekam na potknięcia i wykorzystuję je z brutalną przyjemnością. Ba! Przyznam nawet, że Madsenowi, choć to Duńczyk, kibicuję w cyklu Grand Prix. Bo kto ma straszyć Zmarzlika i dbać o emocje globalnych mistrzostw? W niedzielę we Wrocławiu Madsen też nie był dominatorem, co nie znaczy, że należy mu się krytyka. Wręcz przeciwnie. Jeździecko wyglądał bardzo przekonująco, podejmował właściwe decyzje. To chyba jedyny zawodnik na świecie, który potrafi wejść na pełnej prędkości w krawężnik i wychodząc z łuku tego krawężnika nadal się trzymać, nie wytracając specjalnie kilometrów. Na Olimpijskim brakowało jednak mocy pod siodełkiem.
W mediach da się też zauważyć, że tyle, ile jego ostatni występ, stał się wart Nicki Pedersen. Ja jednak nie zamierzam latać od ściany do ściany. W moich oczach Duńczyk pozostaje herosem z jajami jak byk. Bo w Krośnie nie stało się nic nieprzewidzianego. Przecież Duńczyk już od wielu lat ma na torach nierównych takie właśnie problemy. Dlatego grudziądzki stół - do tego wąski, a więc sprzyjający akcjom obronnym - jest pod niego skrojony. Pedersen nie po raz pierwszy odmówił jazdy i nie jest to żaden nowy proceder. To kolejny sygnał dla tych, którzy wciąż naiwnie liczą na powrót Nickiego do Grand Prix i odgrywanie w nim dominującej roli. Te czasy minęły. Od wielu już lat rywalizacja w elicie była dla tego niegdysiejszego mistrza świata po prostu frustrująca. Natomiast w ligowym wydaniu na twardej nawierzchni pozostaje on wielką postacią.
Mój szacunek względem niego jest nieustający. A to, co zrobił w Krośnie, świadczy tylko o nietuzinkowości i charyzmie. Bo znów coś zrobił na swoich zasadach.
A Gleb Czugunow? Sympatyczny chłopak, nie trzeba być jednak wybitnym żużlowym analitykiem, by wiedzieć coś o jego postawie na torach takich jak krośnieński. Nie podjął walki tak samo, jak choćby podczas zeszłorocznego, deszczowego spotkania fazy play-off w Częstochowie. Zresztą jest on w tej swojej słabości dość szczery i za bardzo jej nawet nie ukrywa. Czy był to zatem błąd sztabu szkoleniowego, skoro do dyspozycji pozostawał Norbert Krakowiak? Może kłóciło się to z planem wypożyczenia, a może po prostu Czugunowa zmieniać nie można.
I na koniec słówko o arbitrze meczu Betard Sparty z Tauron Włókniarzem. Otóż mam przeczucie, że ja również bym zbłądził i wykluczył Pawlickiego. Bo w pierwszej kolejności skupiłem się na jego agresywnym ścięciu i zamknięciu Woryny. Dopiero nieco później, po iluś powtórkach, analizach i sugestiach z boku, nabrałem przekonania, że to Kacper zwyczajnie uderzył w rywala. Poza tym upadł, był sprawcą przerwania wyścigu. A trudno winić Pawlickiego, że jechał twardo i w kontakcie, skoro tego właśnie wymaga żużel.
Ale ja miałem więcej czasu niż sędzia na wieżyczce. I zebrałem sumę spostrzeżeń. On miał tylko swoje.
Tam wysoko, za pulpitem, bywa lekko, łatwo i przyjemnie. Ale potrafi też być ciężko i cholernie samotnie, a czas leci trzy razy szybciej niż powinien...
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Znamy sekret rewelacyjnej formy Maksyma Drabika
- Coraz większa krytyka Zmarzlika. "Jest lepiej niż myślałem"