- "Kurmanek" nie żyje - ta plotka niosła się po Zielonej Górze w niedzielny poranek, 30 maja 2004 roku. To były inne czasy. Internet nie był jeszcze tak popularny, więc weryfikacja tej strasznej wiadomości nie była łatwa. Klub z Zielonej Góry szykował się do kolejnego meczu ligowego z Unią Leszno. Zakładał, że Rafał Kurmański w starciu z "Bykami" przełamie się, pozwoli uzyskać korzystny wynik.
Motocykle Kurmańskiego były gotowe do meczu w parku maszyn, tylko brakowało zawodnika. Nie odbierał telefonu, nie odpowiadał na smsy. Plotka o śmierci lidera ZKŻ-u Zielona Góra rozbrzmiewała coraz mocniej. Aż się potwierdziła. - To była dla nas informacja, która absolutnie wszystkich ścięła z nóg, nie tylko w Zielonej Górze - powiedział Jacek Frątczak, który w tamtym okresie działał w zarządzie klubu.
Ta ostatnia noc
Najprawdopodobniej ostatnią osobą, która miała okazję rozmawiać z Rafałem Kurmańskim był taksówkarz, który zawiózł go do hotelu. Zanim tam dotarli, zapytał o możliwość zakupu linki holowniczej na stacji paliw. Pierwszą wybraną trasą był most w okolicy, co było sygnałem ostrzegawczym. - Gościu chce się powiesić - pomyślał pan Leszek, z którym kilka lat później rozmawiała "Gazeta Lubuska".
Kurmański poprosił taksówkarza o zakup wódki. Gdy jako miejsce docelowe wybrał hotel, pan Leszek nieco się uspokoił i pomyślał, że zawodnik ZKŻ-u zrezygnował ze swoich strasznych planów. Zaczęli rozmawiać o jego problemach. 22-latek skarżył się, że "w klubie nikt go nie rozumie".
Taksówkarz dał mu swój numer. Zapowiedział, że będzie jeździł po mieście aż do rana, więc może dzwonić w każdej chwili. Nie zatelefonował. Gdy następnego dnia usłyszał, że Kurmański powiesił się w hotelowym pokoju, od razu pojechał na policję i opowiedział o swoim nocnym kursie. Później dręczyły go wyrzuty sumienia.
- Ale co ja mogłem zrobić? Pójść do recepcjonistki i powiedzieć, że gość ma myśli samobójcze? Stać pod oknem? Pilnować? Gdybym miał wtedy telefon do byłego prezesa klubu, zadzwoniłbym nawet w nocy, byłbym spokojniejszy. Ale nie miałem... Szkoda, bo to był młody chłopak, życie miał przed sobą - wspomniał w "Gazecie Lubuskiej".
Bał się nagonki mediów?
Zanim Rafał Kurmański wezwał taksówkę, został zatrzymany do kontroli przez policję. Prowadził swojego busa pod wpływem alkoholu. Badanie alkomatem wykazało 0,8 promila. Stracił prawo jazdy. Podobno już wtedy miał grozić, że popełni samobójstwo, tak jak zrobił to kilka tygodni wcześniej Robert Dados, kolejny ze świetnie zapowiadających się żużlowców.
Dwa dni wcześniej zawodnik spotkał się z prezesem Robertem Dowhanem. Dyskutowali o nadchodzącym meczu z Unią Leszno, o słabszym okresie w karierze zawodnika. Na treningu poprzedzającym starcie z "Bykami" nie szło mu bowiem najlepiej.
- Gdyby ktokolwiek myślał i próbował w jakiś sposób przewidzieć następstwa czegokolwiek to pewnie byśmy o tej sytuacji nie rozmawiali. Takich wydarzeń z życia znamy bardzo dużo, gdzie ktoś jest uśmiechnięty, rozmawia, planuje swoją przyszłość, a za chwilę popełnia samobójstwo i tak samo było z Rafałem - wspominał tamtą rozmowę Dowhan w rozmowie z WP SportoweFakty.
Po tragedii rozpoczęło się szukanie winnych. Wskazywano na lokalne media, które krytykowały Rafała Kurmańskiego. Klubowi groził spadek z ligi, a jego wyniki po przejściu do kategorii seniorów nie były najlepsze. Był talentem na miarę Tomasza Golloba, a do momentu tragedii w sezonie 2004 zdobył 59 punktów w 42 wyścigach. Niewiele jak na niego. Jego średnia biegowa wynosiła 1,500. Rok wcześniej - 2,124. Spadek ewidentny.
- Chwilowo mam teraz takiego doła, że nie mogę się z tym wszystkim pozbierać. Nie wiem co więcej powiedzieć, nie będę nic wymyślał. Jestem chwilowo zdołowany tym wszystkim - mówił Kurmański w jednym z wywiadów.
- Człowieka można łatwo "zdołować", wygwizdać i zwyzywać. A przecież każdy w życiu ma jakieś gorsze chwile. Ja przeżywam to razem z innymi - dodawał w kolejnej rozmowie.
Pobicie barmana
W Zielonej Górze przyczyn tragedii upatrywano się też w otoczeniu, z którego wywodził się Kurmański. Jego matka miała problemy z alkoholem, ojciec natomiast porzucił rodzinę. Zawodnik miał wpaść w niekoniecznie dobre towarzystwo. Na kilka tygodni przed tragedią w jednym z zielonogórskich barów miało też dojść do incydentu - pobicia barmana.
Prokuratura prowadziła postępowanie w tej sprawie, a Kurmański miał być jedną z osób zaangażowanych w sprawę. - Półprzytomny barman leżał z zakrwawioną głową na podłodze. Wówczas któryś z kibiców krzyknął: wystarczy, my spadamy! - relacjonował zdarzenie w "Gazecie Lubuskiej" jeden ze świadków. Policja odstąpiła od działań, bo żaden z pracowników lokalu nie zgłosił oficjalnie pobicia.
- Mam szytą głowę, sine prawe oko, obrzęk jednego ucha, na które słabo słyszę. Ponadto nastąpiło porażenie lewej strony głowy i zrobił się na niej krwiak - powiedział pobity barman w Radiu Zielona Góra. W szpitalu spędził trzy tygodnie. Potwierdził przy tym, że wśród osób, które go atakowały, był żużlowiec ZKŻ-u.
- Na ten temat nie wypowiadam się, bo nic nie wiem - tak do informacji o pobiciu barmana odnosił się Kurmański na kilka dni przed samobójczą śmiercią.
- Rozmawialiśmy z zawodnikiem, który wszystkiemu zaprzecza. Nie mam podstaw, aby mu nie ufać. Osobiście nie wierzę, że mógł się tak zachować. Mimo to sprawdziłem na policji i w prokuraturze czy nie wpłynęło zawiadomienie o dopuszczeniu się przez niego czynu, o który jest posądzany w plotkach - tak na zarzuty odpowiadał z kolei prezes Dowhan.
Czy ta sytuacja mogła wpłynąć na decyzję zawodnika? Czy obawiał się on dalszej krytyki w mediach w związku z postępowaniem prokuratury? Odpowiedzi na te pytania Kurmański zabrał do grobu.
Mecz-hołd
Pomimo śmierci "Kurmanka", mecz w Zielonej Górze doszedł do skutku. Na murawie ułożono krzyż ze świeczek, kibice obu drużyn, na co dzień zwaśnieni, skandowali imię zmarłego żużlowca. Spotkanie miało nietypową oprawę. Zrezygnowano z dopingu, wiwatów, muzyki. To był hołd dla Kurmańskiego. Wynik zszedł na dalszy plan.
- Wiedzieliśmy, że i tak nic nie ugramy sportowo po takim wydarzeniu, czy to będzie tego samego dnia, czy to będzie tydzień później - mówił później Dowhan, tłumacząc powody rozegrania meczu zgodnie z planem.
- Pamiętam obraz klęczącego, modlącego się Damiana Balińskiego (zawodnika Unii - dop. aut.), który do dziś utkwił mi w pamięci. Koszmarny dzień, taki, którego nie chce się specjalnie wspominać. Nawet teraz, jak o tym mówię, mam dreszcze - dodał Frątczak.
ZKŻ przegrał 36:54, ale na koniec sezonu utrzymał się w Ekstralidze, co w momencie śmierci Kurmańskiego wcale nie było takie oczywiste.
Gdzie szukać pomocy?
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też [TUTAJ].
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Zadziwiające informacje w sprawie Grzegorza Zengoty. Tego nikt się nie spodziewał!
- Miesiąc gotowy do jazdy w PGE Ekstralidze! Unia Leszno powinna się nim zainteresować?