"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Rzadko narzekam, dlatego dziś sobie pozwolę. Bo jednak ostatnie żużlowe atrakcje działały na mnie usypiająco. Sporo było meczów o nic w najwspanialszej lidze świata, co bez wątpienia ma związek z obowiązującym regulaminem. Mianowicie walka o miejsce w czterozespołowej fazie play-off dodawała wielu spotkaniom rundy zasadniczej rangi i podwajała stawkę. Ba! Kazała nazywać wiele z tych potyczek meczami o życie. A dziś? Dziś jest ściganie dla ścigania, nie ma żadnej fascynującej rywalizacji między, dla przykładu, ośrodkami z Gorzowa i Torunia, skoro zakładamy, że miejsce w fazie play-off należy się nie jednemu z tych miast, lecz obu. Całe szczęście, że przynajmniej dobrze płacą za punkty, bo dzięki temu jest o co jechać i o co walczyć.
Niektórzy próbowali ostatnio wyolbrzymiać porażkę Platinum Motoru w Grudziądzu, no ale jakie ma ona dla lublinian znaczenie? Sezon dla tej ekipy rozpocznie się koło sierpnia, wciąż jest ona poważnie osłabiona, wreszcie Fredrik Lindgren czy Jack Holder nie potrafili być może skoncentrować się na zadaniu, podświadomie odprężeni po praskiej Grand Prix Czech. Zdarza się. Przy czym nie jest absolutnie moją intencją deprecjonowanie tamtej pięknej wiktorii ZOOleszcz GKM-u. Wyselekcjonowali już optymalny skład, popracowali na własnym torze i zebrali piękne owoce. Byli lepsi!
ZOBACZ WIDEO: Cegielski mówi o zmianach w regulaminie. Paluch nie powinien wyjechać do biegu z Kołodziejem?
Pół biedy, jeśli nie wszystkie spotkania daje się oglądać na stojąco. To zupełnie naturalne, tak było, jest i będzie. Większe działanie usypiające mają bowiem późniejsze fachowe analizy, jak choćby po meczu Motoru z For Nature Solutions Apatorem Toruń. To przekonywanie, że jeden Sajfutdinow poszedł w dobrą stroną, a cała resztą w złą. Że jeden odnalazł właściwy trop, a cała reszta do końca błądziła.
Mam świadomość, że speedway się zmienił i, jak przekonują fachowcy, w jednym biegu możesz przyjechać sto metrów za rywalami, a w kolejnym tyle samo nad nimi zyskać. Wskutek sprzętowej rewolucji. Ile można się jednak zasłaniać niedomaganiem motocykla lub nieodczytaniem książkowo przyszykowanego toru? To część tego sportu i kunsztu. Coś, co oddziela mistrzów od rzemieślników.
Otóż Sajfutdinow dawał sobie w Lublinie radę, bo jest wybitnym, odważnym żużlowcem znajdującym się w wysokiej dyspozycji i potrafiącym uczynić z manetki gazu użytek. Koledzy tej szczytowej formy zwyczajnie nie osiągnęli, mimo posiadanego potencjału. Dlatego nie byli w stanie rywalizować ze Zmarzlikiem, Holderem czy Cierniakiem na ich torze. A nie dlatego, że "przez cały mecz błądzili z ustawieniami".
Szanujmy się i doceniajmy klasę rywala, nie zrzucajmy całej winy na karb błądzenia i niedopasowania. Na moje oko pod Jasną Górą najszybszy był ostatnio Bartek Smektała, a jednak nie wygrał sześciu biegów, tylko jeden. Z różnych względów - klasa rywala, błędy zaniechania - nie zawsze był w stanie zrobić z tej prędkości użytek.
W niedawnym meczu Apator - Motor Zmarzlik męczył się okrutnie. A jednak zeskrobał w sześciu startach 12+1 pkt. Mam prawo podejrzewać, że ktoś inny z jego prędkością uzbierałby tych oczek góra trzy. Bo Zmarzlik mnóstwo dodał też od siebie. Umiejętności, determinacji, odwagi, nieustępliwości, zdecydowania, balansu itd.
Niby mamy obecnie żużel, w którym na pewnym poziomie każdy może wygrać z każdym, a jednak niemal zawsze wygrywa Zmarzlik. Wierny Ryszardowi Kowalskiemu, którego najnowsze wyroby zdają się pozostawiać nieco do życzenia. Być może mistrz świata też posiłkuje się starszymi dostawami, tak jak Artiom Łaguta, który z wiadomych przyczyn nie czuł potrzeby, by dozbroić się przed obecnym sezonem.
Spójrzcie, jakim pożeraczem punktów stał się w tym roku Przemysław Pawlicki. Nagle się okazało, że silniki, które wcześniej go dołowały, teraz go wzmacniają. Zatem nie tylko silnik czy tuner potrafi zbudować zawodnika, ale i odwrotnie. Bo składowych sukcesu jest znacznie więcej niż tylko sprzęt. Nie tylko głowica, ale też głowa. Nie tylko to, co pod tyłkiem, ale też to, co pod kaskiem.
Wspominam o tym, bo, moim skromnym zdaniem, coraz bardziej nużące staje się zasypywanie widza opowiadaniem o zębie w górę czy zębie w dół. Albo też próba znalezienia odpowiedzi na tak kluczowe pytanie, czy tor jest twardy, czy może bardzo twardy. Oczywiście, mam świadomość, że zaraz po meczu, gdy emocje jeszcze buzują, ciężko pogadać o du*ie Maryny. Tym bardziej, że nie każdy ma ochotę, blisko wyznaczając granicę prywatności. Jednak nie sprowadzajmy całej magii speedwaya do będącego zawsze pod ręką tematu ustawień. Osobiście wolałbym się dowiedzieć, co robi w busie Zmarzlik, gdy w ciągu czterech dni musi się przemieścić z Rzeszowa do Kinic, z Kinic do Teterowa, z Teterowa do Lublina, a następnie znów do Kinic. Czy zabiera wtedy ze sobą zapas pudełek na cztery dni, czy może zatrzymuje się po zapiekankę na Orlenie.
Sprzęt jest bez wątpienia podstawą sukcesu, widać to choćby po metamorfozie zawodnika, gdy dokona trafnej zmiany dostawcy. Maszyna wciąż jednak potrzebuje właściwego woźnicy, a notoryczne zasłanianie się błądzeniem z ustawieniami to brak szacunku dla klasy rywala. Tym bardziej jest to niezrozumiałe w PGE Ekstralidze, gdzie tory - poza drobnymi wyjątkami - od lat są te same i od zawsze rosi je polewaczka. Zazwyczaj po czwartym, siódmym, dziesiątym i trzynastym wyścigu. Tymczasem rozbierając żużel do naga od strony technicznej odzieramy dyscyplinę z pierwiastka rywalizacji ludzkiej. A to błąd.
Gdyby było inaczej, nie wygrywałby zazwyczaj Zmarzlik, tylko byśmy mówili, że zwyciężył Kowalski pod Zmarzlikiem.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Żużel, żużel w Zakopanem... Pod Giewontem też się ścigano
- Prezes PSŻ-u komentuje zaskakujące zmiany w klubie. Znamy zakres obowiązków Skórnickiego